Spółdzielcy w wielkim mieście

Banki spółdzielcze zrywają z wizerunkiem prowincjuszy i coraz śmielej wchodzą do dużych miast. Zagrażają przy tym, osłabionej kryzysem, komercyjnej konkurencji. Żeby jednak ograć grube korporacyjne ryby, spółdzielcza drobnica musi połączyć siły.

Spółdzielcy w wielkim mieście
Źródło zdjęć: © Fotolia

01.07.2014 | aktual.: 31.12.2015 16:00

Banki spółdzielcze w zachodniej Europie walczą z komercyjnymi jak równy z równym. We Francji i Niderlandach wykroiły dla siebie po ok. 40 proc. rynku. W Niemczech co piąte euro trzymane jest na lokacie u spółdzielców. W Polsce to raczej sen szalonego bankiera niż rzeczywistość. Ledwie 8 proc. rynku jest w rękach spółdzielców.

Kto jednak nie wie, kiedy zaryzykować, niech lepiej nie bierze się za interesy. Zdaniem wielu spółdzielców ich pozycja na polskim rynku jest zdecydowanie za słaba i nadszedł najwyższy czas podgryźć nieco komercyjną konkurencję. Zwłaszcza teraz, gdy zachodnie centrale trzymają za uzdę polskie filie. Spółdzielcy upatrzyli sobie małych i średnich przedsiębiorców, którzy dla korporacyjnych bankierów są klientem podwyższonego ryzyka. Gra toczy się o dużą stawkę, potrzeby pożyczkowe MŚP szacować można na kilkanaście i więcej miliardów złotych rocznie. To łakomy kąsek, ale trzeba będzie pokopać się z koniem.

Nadpodaż potencjału

Jednocyfrowy udział w runku bankowym nie satysfakcjonuje samych spółdzielców. Grupa Banku Polskiej Spółdzielczości z Warszawy, która zrzesza 362 banki spółdzielcze (2/3 wszystkich BS-ów działających w kraju, pozostała trzecia część zrzeszona jest w Spółdzielczej Grupie Bankowej z siedzibą w Poznaniu) zakłada 20-procentowy udział sektora spółdzielczego w rynku bankowym do 2020 roku. Tym tropem idzie Zbigniew Bodzioch, prezes zarządu Krakowskiego Banku Spółdzielczego, jednego z największych w kraju i jedynego niezrzeszonego w żadnej grupie spółdzielczej. – Mimo że cieszymy się opinią pewnego i wiarygodnego partnera finansowego, to jako sektor nie wykorzystujemy posiadanego potencjału. Wystarczy porównać nas z zachodnimi sąsiadami, gdzie udziały są znacznie wyższe – mówi. – Biorąc pod uwagę możliwości logistyczne choćby w liczbie istniejących placówek – 3,5 tys. i bankomatów ponad – 4,7 tys. (największy bank komercyjny w Polsce posiada nieco ponad 2,2 tys. placówek i 3 tys. Bankomatów – przyp. red.),
zdecydowany wzrost udziału banków spółdzielczych w rynku jest realny, pod warunkiem że unowocześnimy banki spółdzielcze i wyeksponujemy to, co mamy najlepsze – przekonuje prezes Bodzioch. – Przede wszystkim mamy zaufanie naszych klientów, tylko polski kapitał, wspieramy polskie firmy, a podatek dochodowy płacimy w kraju – kwituje.

Wielkomiejski sznyt

Chociaż od ćwierć wieku gonimy rozwiniętą Europę, nasz sektor bankowy już do niej trafi ł. Ba, pod względem technologicznym zdystansowaliśmy nawet kilka bogatych europejskich krajów. Paradoksalnie wzięło się to z zapóźnienia i braku ciągłości w funkcjonowaniu komercyjnej bankowości. Dzięki tzw. rencie zapóźnienia już na starcie banki nad Wisłą przeszły do kolejnego etapu rozwoju, pomijając starsze i mniej wydajne elementy, jak choćby czeki (we Francji używane do dziś), które są dużo bardziej kłopotliwą i kosztowną formą płatności niż transakcje kartami płatniczymi. To dlatego u nas dominują nowinki technologiczne jak chipowe karty zbliżeniowe, tzw. paypassy, czy płatności telefonem komórkowym. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że innowacje bankowe zawdzięczmy jedynie dużym międzynarodowym korporacjom bankowym, mającym łatwiejszy dostęp do najnowszych rozwiązań technicznych. Otóż nie, a najlepszym przykładem są karty biometryczne, do których obsługi nie potrzeba PIN-u, a jedynie odcisk palca, wprowadzone
przez bank spółdzielczy. Dokładnie Podkarpacki Bank Spółdzielczy z Sanoka, i to już cztery lata temu. W poszukiwaniu nowinek technologicznych, jak choćby internetowe lokaty, wspomagających ekspansję terytorialną nie ustają inne, mniejsze banki spółdzielcze. One bynajmniej nie gonią peletonu komercyjnego, tylko wychodzą na jego czoło.

Spółdzielcza ekstraklasa

Forpocztą zmian wizerunku bankowości spółdzielczej obok Krakowskiego Banku Spółdzielczego stał się m.in. Spółdzielczy Bank Rzemiosła i Rolnictwa z podwarszawskiego Wołomina. W tych bankach zaczęło się od zmiany szyldu. Starą, przydługą nazwę zmieniono na nowocześnie brzmiącą – „SK Bank”. Pojawiło się też nowe godło i kolory. Z nowym szyldem wołomiński bank wyszedł w szeroki świat. Najpierw pojawił się w stolicy, co na pierwszy rzut oka może nie być niczym wyjątkowym ze względu na bliskość lokalizacyjną. Powiat wołomiński bezpośrednio sąsiaduje z Warszawą, która jest przy okazji rynkiem pracy dla wielu mieszkańców Wołomina. Ale zarząd banku, otwierając oddział w stolicy, liczył przede wszystkim na nowych klientów mieszkających i zarabiających w mieście stołecznym. I nie przeliczył się, choć tanio nie było.

SK Bank zaoferował klientom konkurencyjne, a przede wszystkim szyte na miarę produkty finansowe z dostępem do nowoczesnej infrastruktury elektronicznej. – Dziś bez internetowego dostępu do konta bank nie ma racji bytu, my postawiliśmy na rozwój bankowości elektronicznej, co wpisuje się w naszą strategię rozwoju sektora banków spółdzielczych – mówi Jan Bajno, prezes SK Banku. Oprócz tego zaoferowaliśmy naszym klientom bezpłatny dostęp do dużej sieci bankomatów z banków stowarzyszonych oraz sieci Euronet, a od ubiegłego roku także własną kartę płatniczą międzynarodowej organizacji MasterCard – wylicza prezes Bajno. Sukces warszawskiego oddziału banku z Wołomina ośmielił tamtejszy zarząd do dalszych podbojów. – Wybraliśmy Śląsk, który jest niezwykle ważnym miejsce na mapie Polski nie tylko pod względem gospodarczym – mówi Elżbieta Kudej, wiceprezes SK Banku. – Choć nie ukrywam, że mieliśmy też propozycje z innych województw – dodaje.

Pierwszy śląski oddział SK Banku ruszył już w 2012 roku w Myszkowie, następne pojawiły się m.in. w Katowicach, Gliwicach, Sosnowcu oraz Częstochowie. Na tym jednak nie koniec poszerzania wpływów wołomińskich spółdzielców. Jeszcze w tym miesiącu SK Bank otworzy kolejne cztery placówki, z tego dwie na Śląsku, w tym w Bielsku-Białej.

Nieco inny kierunek ekspansji przyjął zarząd Nadsańskiego Banku Spółdzielczego ze Stalowej Woli, w skrócie SANBanku. Po „zdobyciu” w 2011 roku Rzeszowa – stolicy województwa podkarpackiego stalowowolscy spółdzielcy ruszyli w ubiegłym roku na podbój dwóch stolic krajowych, dawnej i obecnej – Krakowa i Warszawy.

– Wybór padł na dwa największe miasta w kraju z dwóch powodów – mówi Stanisław Kłapeć, prezes zarządu SANBanku. – Po pierwsze to tam najczęściej emigrują mieszkańcy Stalowej Woli i okolic za szkołą i pracą, po drugie jest to efekt od lat budowanej strategii rozwoju i pozycji naszego banku jako nowoczesnej instytucji fi nansowej wykraczającej poza swój region – wyjaśnia. Dodaje przy tym, że najlepszym sprawdzianem dla tej strategii, która m.in. zakłada gotowość pozyskania i obsługi nowych klientów oraz branż, jest wyjście na zupełnie nowe rynki, a największe aglomeracje dają najwięcej możliwości, choć są też dużym wyzwaniem. – Dlatego decyzja o otwarciu nowej placówki musi być poprzedzona rzetelną i szczegółową analizą, dającą jasną odpowiedź na pytanie, do jakich klientów chcemy dotrzeć, czy nasza oferta spełni ich oczekiwania i czy konkurencja zostawia wolną przestrzeń na sprzedaż naszych produktów i usług – podkreśla prezes Kłapeć. Na dużo większy zasięg terytorialny postawił natomiast Podkarpacki Bank
Spółdzielczy (PBS) z Sanoka.

Ponad 90 oddziałów rozsianych po siedmiu województwach w Polsce, w tym w największych miastach jak Warszawa, Kraków, Wrocław, Lublin, a nawet Gdynia, plasuje tych podkarpackich spółdzielców na pozycji lidera ekspansji. PBS nie skupia się jedynie na rozwoju terytorialnym, ale przede wszystkim na rozwoju technologicznym, oferując klientom pełną obsługę internetową wzorem największych banków komercyjnych, rozliczenia w walutach obcych, oszczędzanie na indywidualnym koncie emerytalnym (IKE) oraz fundusze inwestycyjne PBS TFI.

Mały kawałek tortu

Bojowe nastroje forpoczty spółdzielców, wzmocnione dobrymi wynikami bilansowymi, które mimo spowolnienia gospodarczego w sektorze spółdzielczym rosły (po 20 proc. i więcej rocznie), nie przełożyło się to jednak na wzrost udziałów w całym bankowym rynku. A to dlatego, że wspomniane powyżej przykłady należą do mniejszości. Większość szefów banków spółdzielczych woli się nie wychylać i w spokoju gospodarować na swych lokalnych poletkach. Marazmu tego nie wytrzymał Tomasz Mironczuk, do niedawna prezes banku zrzeszającego Grupy BPS. On wie, że konkurowanie z bankami komercyjnymi wymaga od spółdzielców nowoczesnych rozwiązań, i to nie tylko w modelu obsługi klientów, ale np. w konsolidacji kosztowej.

– W otoczeniu niskich stóp procentowych banki spółdzielcze szybko tracą – mówi Mironczuk – a komercyjne lepiej się przed tym bronią bo mają inne, generujące prowizje produkty. Takie działania jak centrum usług wspólnych, jednolity system bankowości internetowej i mobilnej – pozwoliłyby bankom spółdzielczym poszerzyć ofertę, bez angażowania wielkich zasobów w tworzenie ich od podstaw – podkreśla były prezes Grupy BPS. Mironczuk podkreśla, że błędem byłaby pełna konsolidacja wzorem banków komercyjnych, gdzie słabsze marki przejmowane są przez silniejsze. W sektorze spółdzielczym nazwa banku, za którą nierzadko stoi ponadwiekowa tradycja, jest wartością samą w sobie, i nie można z tego rezygnować. Byłemu szefowi PBS wtóruje Wojciech Boczoń, analityk serwisu Bankier.pl.

– To, co stanowi o sile banków spółdzielczych, stało się ich słabością. Lokalny zasięg i konserwatywne podejście do biznesu sprawiały, że choć banki spółdzielcze „wychowują” klienta, to w pewnym momencie go tracą, i niekoniecznie z powodu zmiany miejsca zamieszkania lub zarobkowania. To raczej wynika z ograniczonego dostępu do szerszej oferty produktów i usług finansowych w tym przede wszystkim usług online – dodaje. Potwierdzają to badania przeprowadzone przez TNS OBOP w 2012 rok, według których klient banku spółdzielczego korzystał średnio z 1,9 produktu w tym banku, a klient banku komercyjnego z 2,6 produktu, a w przypadku liderów 3,1 produktu na jednego klienta. Niewiele lepiej jest w segmencie kart debetowych.

Tylko 39 proc. klientów banków spółdzielczych takie karty posiada, w komercyjnym średni wynik to 73 proc., a w przypadku liderów nawet 95 proc. klientów. Te wyniki są odbiciem skromnego, ledwie 8-procentowego udziału banków spółdzielczych w polskim rynku bankowym. To ponad 2-krotnie mniej niż np. w Niemczech. Tak mały udział banków spółdzielczych nie dziwi Mariusza Zygierewicza, dyrektora Zespołu Ekonomiczno-Regulacyjnego ze Związków Banków Polskich. Uważa on, że jednym z głównych powodów jest fakt, że BS nie udzielały kredytów mieszkaniowych na tak wielką skalę jak ich komercyjni konkurenci. Inaczej sytuację banków spółdzielczych ocenia dr Przemysław Barbiuch, dyrektor zespołu PR Związku Banków Polskich.

– Udział banków spółdzielczych wcale nie jest tak mały i nie ma sensu porównywać banków spółdzielczych z komercyjnymi, bo to dwa odrębne światy – przekonuje Barbiuch. – BS-y są blisko klientów, znają ich dobrze, bo są małe i działają lokalnie, banki uniwersalne funkcjonują inaczej, działają na dużą skalę. Nie angażują się lokalnie, bo nie taka jest ich rola, która faktycznie sprowadza się do tego, aby oferować jak największej liczbie klientów konkurencyjne i bezpieczne produkty finansowe i zarabiać na tym. Zaangażowane lokalnie BS-y w większości funkcjonują w małych społecznościach, ale i tu, i tu są wyjątki, i bardzo dobrze. W tej formule BS-y doskonale równoważą działalność banków komercyjnych na rynku bankowym w Polsce, przez co czynią go jeszcze bardziej bezpiecznym – dodaje.

Kryzysowe szanse

Ofensywę banków spółdzielczych z pewnością ułatwił światowy kryzys finansowy z 2008 roku oraz późniejsza dogrywka europejskich kłopotów z niewypłacanymi państwami strefy euro. Wtedy też duże banki komercyjne rozluźniały relacje kredytowe i coraz częściej odsyłały z kwitkiem klientów. Banki spółdzielcze natomiast zaczęły te relacje zacieśniać, oferując w nowoczesny sposób bezpieczne i szyte na miarę produkty finansowe. Dla klientów to był wyraźny sygnał, że banki spółdzielcze wciąż dysponują niczym niezagrożonym kapitałem własnym, który chętnie udostępnią klientom. Co trzeci mały i średni przedsiębiorca z bogatej Europy już o tym wie i regularnie korzysta z usług bankowości spółdzielczej.

Longina Grzegórska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)