Świat według Google
Samorobiące się zakupy, soczewki kontaktowe mierzące poziom cukru w organizmie człowieka i inne patenty pozwalające żyć człowiekowi do co najmniej 80 lat. ?Apetyt Google na naszą rzeczywistość nie zna granic.
23.10.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:37
Przynajmniej 150 pigułek dziennie, cotygodniowy, podawany dożylnie koktajl witamin, suplementów diety i substancji o przerażająco dziwnych nazwach, a do tego zapewnienie, że będzie żył wiecznie. Oto Ray Kurzweil. Jeden z najsłynniejszych przedsiębiorców, wynalazców i futurologów świata.
Od dwóch lat Kurzweil na pełny etat pracuje w Google, dbając o „nowe projekty związane z uczeniem się maszyn oraz procesowaniem języków". Innymi słowy, nowy dyrektor ds. inżynierii - bo takie stanowisko zajął w korporacji - za pośrednictwem Google ma wprowadzić do naszego świata sztuczną inteligencję.
- Cóż, to dopiero moja pierwsza praca - wzdychał skromnie podczas rozmowy z „Wall Street Journal". Zaraz jednak doprecyzował: - W spółce, której nie założyłem.
Google, firma o kilkudziesięciu miliardach dolarów rocznych obrotów, dała słynnemu guru miłośników science fiction do rąk potężne narzędzie. Wszystko po to, by przenieść jego proroctwa z papieru już w realny świat. Te najbardziej przemawiające do naszej wyobraźni to maszyny przewyższające inteligencją człowieka (mają powstać do 2029 r., a więc już wkrótce) oraz zapewniające nieśmiertelność połączenie ludzi z maszynami (w nieokreślonym, ale nieodległym terminie).
Można z niego kpić, ale Kurzweil zasłynął już z wizji, które przekształciły się w realia. W latach 90. zapowiadał automatyczne tłumaczenie języków poprzez oprogramowanie telefonów komórkowych, popularność energetyki słonecznej i ogniw fotowoltaicznych, powszechność szerokopasmowych łączy bezprzewodowych czy auta sterowane przez komputer. Pierwszy i ostatni z tych projektów zrealizował właśnie Google. W 1999 r. pisał też o „okularach wspomaganej rzeczywistości", komputerach jako elementach ubrania, odejściu od dysków twardych w komputerach, eliminacji papierowych wydań książek, cybernetycznych implantach w ludzkim organizmie. Prosty rzut oka na to, czym zajmuje się Google w ostatnich latach, wyjaśnia zagadkę współpracy gigantów z Doliny Krzemowej z Kurzweilem.
Przyszłość zaczyna się teraz
Tegoroczny list Larry'ego Page'a do udziałowców firmy zawiera tradycyjne zapowiedzi udoskonalania wyszukiwarki, usług poczty e-mail czy przeglądarki Google Chrome. Jak można się było spodziewać, sztandarowe produkty firmy będą łączone i przystosowywane tak, by w przyszłości można było z nich korzystać nawet przy użyciu telewizora.
Prawdziwe perełki kryją się jednak w innych fragmentach tego memorandum. Na początek coś mało spektakularnego. - Udoskonalenie kontekstu wyszukiwania sprawi, że czynność ta stanie się bardziej naturalna, nie będzie się ograniczać do wpisywania serii słów kluczowych. Przybliżając: zapytacie, jak wysoka jest wieża Eiffla, a następnie - kiedy została ona wybudowana. Rozumiejąc, czym jest „ona" w rozmaitych kontekstach, możemy sprawić, że wyszukiwanie będzie konwersacją - klaruje swoim czytelnikom Page. Innymi słowy, zapowiada coś, co dla najpotężniejszych komputerów wciąż jest niedoścignionym ideałem: rozumienie kontekstów z wszystkich dziedzin życia, umiejętność opanowana jedynie cząstkowo przez współczesne procesory.
A wszystko to, dla kontrastu, opakowane w prostotę, bowiem design jest dla Google kolejnym priorytetem. - Pamiętam zajęcia dotyczące użyteczności na Uniwersytecie Michigan - wspomina Page. - Studenci musieli wybrać program, który doskonale znają, i oszacować, ile czasu zajmie ekspertowi wykonanie w nim rozmaitych zadań. To naprawdę pomogło mi zrozumieć, że stworzenie dobrego, wydajnego interfejsu to zadanie trudne i bliższe inżynierii, niż mogłoby się wam wydawać. Jeszcze jedna ikona tu, jeszcze jedno menu tam. A im więcej wyborów każesz ludziom dokonać (nawet jeśli nigdy z tych opcji nie korzystają), tym więcej czasu zajmuje im wykonanie pracy. Ludzie wciąż mówią o prostocie strony głównej Google i był to w dużej mierze klucz do naszego sukcesu. Nie ma powodu, żeby nie zastosować tej samej zasady w naszych produktach. Zwłaszcza teraz, kiedy większość urządzeń ma tyle opcji i tak wielkie możliwości rozpraszania uwagi.
Można narzekać, że szefowie Google chcą tak uprościć ludziom życie, że w końcu stracą umiejętność poruszania się w bardziej skomplikowanym otoczeniu. Jednak ta prostota rzeczywiście sprzedaje się: porównajmy chociażby losy telefonów produkowanych przez Apple (iPhone) i Research In Motion (BlackBerry, obecnie firma zmienia nazwę na brand swojego produktu). Weźmy też inny przykład - Amazon i jego patent na zakupy poprzez „jedno kliknięcie".
Firma Jeffa Bezosa pojawia się tu nieprzypadkowo - wśród celów Google na nadchodzące miesiące jest rozwój usługi Google Shopping Express, pozornie klasycznych zakupów w internecie, w praktyce - kolejnej rynkowej rewolucji. W pomyśle na tę usługę ukryty jest bowiem drobny haczyk. - Jesteśmy bardzo podekscytowani tą usługą - przekonuje Larry Page. - To będzie doskonały sposób, by zapewnić dostawę zakupionych produktów natychmiast, czyli jeszcze w dniu zamówienia.
W czym tu rewolucja? Na przykład w produktach spożywczych, które rzadko kupujemy online. Czekanie na dostawę wczorajszego pieczywa, owoców czy potrzebnego do kolacji komponentu wystarczająco zniechęca klientów. Google Shopping Express mogłoby dawać komfort korzystania ze świeżych produktów dostarczanych prosto pod drzwi, o określonej porze, bez stania w kolejce i późniejszego targania toreb. Nietrudno się domyślić, co to oznacza - zwłaszcza przy cenach, które nie różniłyby się od sklepowych - dla handlu detalicznego, a przede wszystkim dla dyskontów. A że Google nie kojarzy się nam jeszcze z kefirem? Do niedawna nie kojarzyło się też z okularami.
To zresztą tylko jeden z tych co bardziej przyziemnych przykładów ambicji firmy. Apetyty koncernu z Mountain View są znacznie większe. - W obszarze opieki zdrowotnej mamy Calico: nową spółkę, na czele której stoi były szef Genentechu Art Levinson. A także Iris, inteligentne szkła kontaktowe, zaprojektowane, by zmieniać życie ludzi z cukrzycą - chwali się udziałowcom Page (choć to Brin uchodzi za głównego promotora zaangażowania się firmy w tę branżę). Iris to typowe futurystyczne rozwiązanie spod znaku Google: szkła mierzą poziom glukozy w organizmie pacjenta, na bieżąco monitorując zbierające się w oczach łzy (do tej pory badanie takie wymagało pobrania próbki krwi).
Z kolei wspomniana wcześniej Calico to założona w ub.r. spółka, która ma się zająć długowiecznością - założyciele Google wierzą, że przeciętny człowiek powinien żyć co najmniej 80 lat. Calico ma opracowywać rozwiązania, które pomogą ten cel osiągnąć.
Ale na tym nie koniec. Jeśli menedżerowie giganta dostrzegają gdzieś potencjał, nie wahają się ani chwili. W Google od kilku lat trwa wręcz zakupowe szaleństwo. We wrześniu Page i Brin kupili firmę Lift Labs, która zasłynęła w ostatnich miesiącach z wprowadzenia na rynek specjalnej łyżki do karmienia starszych pacjentów, cierpiących np. na chorobę Parkinsona. Łyżka mogłaby z pozoru przypominać połączenie klasycznego sztućca z elektryczną szczotką do zębów, ale jej możliwości są znacznie większe: ten „instrument" nie tylko potrafi wykryć nadchodzący atak drgawek, ale też w olbrzymim stopniu (szacowanym na 70 proc.) im zapobiec. - Witamy ekipę Lift Labs w naszym dziale Google X - triumfowała firma w oficjalnym komunikacie. - Ich urządzenie może znacznie poprawić jakość życia milionów ludzi - podkreślili autorzy oświadczenia. Twórcy Lift Labs nie ukrywali, że dla nich transakcja również była niczym gwiazdka z nieba - raz, że ich wynalazek może dzięki Google trafić do większej liczby chorych, dwa - teraz ich
budżet na badania ulegnie zwielokrotnieniu.
Zakupowe szaleństwo
Wartość transakcji między Google a Lift Labs nie została upubliczniona, ale w gruncie rzeczy nie ma to znaczenia. Jeśli gigantowi z Mountain View coś się podoba, to nie ma ceny, której Brin i Page by nie zapłacili. Tylko w pierwszej połowie ub.r. na przejęcia wydali niemal 1,5 mld dol. W ciągu ostatnich pięciu lat kupili ponad 100 firm (na 160 przejętych w całej swojej historii), od początku swojego istnienia pozbyli się zaledwie trzech.
Lista przejęć ilustruje spektrum zainteresowań firmy. Dzień po zakupie Lift Labs w skład imperium weszła np. firma Polar, wbrew skojarzeniom zajmująca się badaniami opinii i rynku. Ale w ostatnich latach Google połknął też studia zajmujące się efektami wizualnymi, streamingiem, ochroną budynków, technologiami bezprzewodowymi, dronami, handlem online, rozpoznawaniem gestów, robotyką (również o zastosowaniu militarnym), turbinami wiatrowymi, firmę produkującą opakowania, serwis płatności online czy firmę zajmującą się recenzowaniem usług restauracyjnych, hotelowych i lotniczych. Nawet gdybyśmy znakomitą większość z nich określili jako firmy z branży hi-tech, to zasięg ich działania i świadczonych usług sięga praktycznie wszystkich sektorów gospodarki i życia społecznego. Sztuka jednak nie tyle w stworzeniu Skynetu na wzór tego z „Terminatora" (jak zarzucają firmie co bardziej krewcy adwersarze), ile w stworzeniu Amazonu-bis. A raczej dziesiątków takich Amazonów.
Google Master Plan
Ubocznym efektem tej fali przejęć jest swoista czkawka. W połowie września Larry Page ogłosił, że w obrębie Google powstanie Google 2.0 - swoiste „twarde jądro" koncernu, do którego przeniesiona zostanie setka wybranych współpracowników. Współzałożyciel giganta twierdzi bowiem, że firma tak się rozrosła, że poszczególne zespoły tracą ze sobą kontakt i zdolność kreatywnego współdziałania.
W 2005 r. inwestor wysokiego ryzyka Steve Jurvetson zrobił w siedzibie Google zdjęcie wielkiej tablicy ilustrującej Google Master Plan (w wolnym tłumaczeniu: Wielki Tajny Plan Google). Nabazgrane różnokolorowymi mazakami na tablicy zadania na nadchodzące lata obejmowały m.in. „zatrudnienie łotrowskich naukowców", „zatrudnienie Richarda Bransona", „stację kosmiczną", „teleportację", „kontrolę umysłów z poziomu orbity", „kontrolowanie pogody". Zdjęcie wciąż można znaleźć w sieci, skądinąd za pomocą wyszukiwarki Google.
Żart zespołu z połowy poprzedniej dekady - oparty na aluzjach do wizji roztaczanych już wówczas przez dwójkę założycieli koncernu - dziś wydaje się zaskakująco proroczy. „Można ich kochać albo nienawidzić, ale trzeba z nimi żyć" - pisze Richard L. Brandt, biograf Brina i Page'a. „Tych dwóch ma większy wpływ na świat biznesu, a także na styl życia innych ludzi, niż jakikolwiek inny przedsiębiorca".
Google krok za krokiem staje się obecny we wszystkich dziedzinach życia opartych na sieci i nowych technologiach gospodarki. I chciałby sięgnąć po więcej. - Oczywiście, wszystko to, co robimy, odnosi się do tych 2 mld ludzi, którzy mają dziś dostęp do internetu - przekonuje Page. I ubolewa: - To oznacza, że jest jeszcze 5 mld innych. To tragedia, że mając dziś tak wielki dostęp do tylu informacji, dwie trzecie ludzkości nie ma nawet podstawowego dostępu do internetu.
Niewątpliwie to jeden z przyszłościowych celów firmy: przerzucać ludzi z tej drugiej grupy do pierwszej. Nie przypadkiem Google zainwestował też w rozwój LTE. Gdzie kończą się ambicje firmy? Odpowiedź kryje się w nazwie: googol. To termin, który Page przekręcił, rejestrując domenę firmy w latach 90. Oznacza jedynkę i sto zer w zapisie dziesiętnym. Tak blisko do nieskończoności...