Wspólny papieros zbliża pracowników?
Kiedyś kłęby dymu buchały z biur, gabinetów lekarskich, a nawet... z pokoi nauczycielskich. Dziś palacze nie mają łatwego życia
Na forach internetowych obrzuca się ich najgorszymi wyzwiskami. Trwa dyskusja, czy nałóg papierosowy może być powodem nieprzyjęcia do pracy. Co jednak, jeśli zwolennikiem dymka jest sam szef?
Ta historia przydarzyła się niedawno Pawłowi. Był jedną z dwóch osób odpowiadających za pewien wycinek działalności firmy. Zapowiedź redukcji oznaczała konieczność zwolnienia jego – lub koleżanki. Oczekiwał rozmowy z szefem. Swoje szanse oceniał racjonalnie: 50 na 50. I nagle okazało się, że to ona zostaje, a on będzie musiał szukać nowego zajęcia. Bez rozmów, wyjaśnień, argumentów.
Paweł był typem samotnika. Nie palił, miał mało znajomych, nie plotkował. W pracy... pracował, i tyle. Ola natomiast często wychodziła na papierosa. Kiedyś zdziwił się widząc na ulicy, jak sztorcuje kogoś, kto dmuchnął dymem w jej stronę. Okazało się, że tak naprawdę... Ola nie pali. Chodzenie na dymka służyło jej umacnianiu znajomości, zawieraniu kontaktów, zbliżaniu się do osób ustawionych wyżej w firmowej hierarchii. Po pracy nie wzięłaby papierosa do ręki.
Tak się składało, że właściwie wszyscy szefowie działów w byłej już firmie Pawła palili. Później się zastanawiał, czy to był wyłącznie przypadek. Czy ktoś unikający dymu sam nie przekreślał sobie drogi awansu? Czy nie było tak, że kto chciał iść w górę, palił? Ale czy takie spiskowe teorie mają sens? *Spisek palaczy? *
Faktem jest jednak, że praca wymaga czasami odreagowania. Przerwy „na fajkę” są doskonałą okazją. Mają one jeszcze tę zaletę, że spotyka się na nich pomniejszone grono. Krąg się zacieśnia, niepalący pozostają na zewnątrz niego. Po jakimś czasie pewnych spraw nie porusza się już w pokojach, tylko w palarni. Siłą rzeczy ci, co nie palą, nie będą o nich wiedzieć. Powstaje drugi, niezależny obieg informacji.
Palarnia to nieocenione miejsce. Można tam lepiej poznać szefa-nałogowca. Mieć w zanadrzu jego ulubioną markę fajek, na wypadek, gdyby mu zabrakło. W rozmowach mimochodem podkreślać swoją przydatność. Mówić o tym, co się zrobiło w pracy. Napomykać o odczuwanym, niezwykle silnym związku z firmą. No i, oczywiście, zbierać informacje: O przetasowaniach kadrowych, o planach, projektach i wszelkiego rodzaju zmianach. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się to przydać.
Niepalący zżymają się na palaczy twierdząc, że przez nich muszą więcej pracować. Ten, kto co godzinę biega do palarni, siłą rzeczy pracuje przecież mniej. Ale czy tak rzeczywiście jest? To przestaje mieć znaczenie, gdy „na dymku” dochodzi do spotkania z kimś wyżej ustawionym w hierarchii. Czasu spędzonego na wymianie informacji z przełożonym nie można przecież uznać za wypoczynek, prawda?
Palić zdrowiej. Mniej stresu!
Naturalnie wspólny nałóg z szefem nie zawsze musi przynieść skutki takie, jak w opisanym przypadku. Paweł po prostu miał pecha. Poza tym jeśli ktoś chce wkraść się w czyjeś łaski, zawsze znajdzie sposób. Niejeden pracownik gotów jest do nie lada poświęceń, by zostać zauważonym. Patron wazeliniarzy, trener Jarząbek, śpiewający w filmie „Miś” pieśń pochwalną ku czci prezesa, w każdej firmie znalazłby naśladowcę. Co ciekawe, takie działania nie muszą koniecznie być wymierzone przeciwko innym. Działa tu po prostu pewien mechanizm psychologiczny, który „każe” podwładnemu być lizusem, a zwierzchnikowi przyjmować hołdy. Dziś Paweł przypomina sobie wszystkie informacje o firmowych spotkaniach czy imprezach, od których Ola skutecznie go odcinała. Dowiadywał się o nich dopiero po fakcie. Pamięta też, jak to zobaczył ją kiedyś odbierającą dziecko szefa z przedszkola. No tak, powierzenie dziecka pracownikowi to już przejaw prawdziwego zaufania. On w tym wyścigu był bez szans. W dodatku nie podjął walki. Więcej – nie
miał pojęcia, że ona w ogóle się toczy! Teraz już będzie mądrzejszy.
Jego nowy szef pali słabe marlboro. Paweł kupił paczkę, wypalił dwa papierosy... Obrzydliwe, ale co robić? Najwyżej nie będzie się zaciągał.
Jarosław Kurek