Wygrał 193 mln w Eurojackpot. "Wiem, że mnie stać, ale ja się sknera zrobiłem"
- Chcę do domu kupić jeden karabin od "Ruskich" i pełne wiadro nabojów. Wystarczy do obrony - mówi money.pl Wojciech, który wygrał 193 mln zł w Eurojakckpot. W rozmowie tłumaczy, dlaczego stał się sknerą i nie lubi wydawać pieniędzy. Mówi też o tym, w co inwestuje.
04.08.2019 21:22
Historyczna wygrana w Eurojackpot w Polsce padła w maju. Kwota? 193 mln zł. Wirtualnej Polsce udało się dotrzeć do zwycięzcy. Opisaliśmy to w materiale "Dżekpot, czyli o Wojciechu, którego życie bajką się nie stało".
Jego uzupełnieniem jest wywiad ze zwycięzcą, panem Wojciechem, który prezentujemy poniżej:
Mateusz Ratajczak, Sebastian Ogórek: Boi się pan o siebie, o rodzinę, o pieniądze?
Wojciech, zwycięzca 193 mln zł w Eurojackpot: - Nie. A co nam może się stać?
Mówiąc delikatnie: ktoś was znajdzie, ktoś przyjdzie i będzie chciał zabrać cały majątek? 193 mln zł to całkiem sporo.
- Nie ma się czym ekscytować. W domu nie ma żadnej gotówki, wszystko jest bezpieczne w bankach. Wiecie panowie, mam w mieszkaniu parę paralizatorów, chcę nawet karabin kupić od "Ruskich". I pełne wiadro nabojów. Jak będzie potrzeba, to dokupię drugi karabin, i drugie wiadro.
Pokaże pan?
- Nie pokażę. Ale panowie, to wystarczy do własnej ochrony. Jak ktoś przyjdzie i będzie się włamywał, to będę pruł. Będę pruł i nie będę nawet patrzył. Mieszkanie i dom są monitorowane, więc mamy zapewnione bezpieczeństwo. O to się nie martwię.
Czyli jak ktoś…
- … jak ktoś wejdzie tutaj gdzieś niedaleko i będzie podejrzany, to będę pruł. Mówię panom, tak zrobię. To nie jest strach.
Do nas pan nie "pruł".
- Bo panów wcześniej sprawdziłem. Mam swoje metody.
Żona się jednak trochę boi. Mówi, że ogląda się na ulicy.
- I co mam powiedzieć? Taka jest. Ja się nie boję, nie ma strachu.
My byśmy się bali.
- Wiecie panowie, ja wiedziałem, że wygram. Naprawdę to wiedziałem. Wracaliśmy od siostry ze Śląska, zatrzymaliśmy się na zakupy, a ja poszedłem do kolektury. I jeszcze rzuciłem do żony, że dzisiaj rozwalę te kumulację, że wygramy te wszystkie miliony. Skreśliłem, położyłem 25 zł na ladę i już, losy puszczone. Mówię wam, czułem, że rozwalę tego blekdżeka.
Blekdżeka?
- A bo ja tak mówię na tę grę. Co to za różnica, czy to dżekpot, blekdżek, eurodżekpot. Ważne, że wygrałem.
Często pan gra?
- Hazardzistą na pewno nie jestem. Lubię sobie jednak kuponik puścić. Jak są kumulacje, to aż się wiercę, kręcę, żeby coś zagrać. I zaraz rozpiszę sobie liczby, wszystkie możliwości. Mam swój system.
Jaki? Daty urodzin w rodzinie, jakiś wzór liczb, najczęściej występujące numery w losowaniach?
- O nie, nie, nie zdradzę go nigdy. Nawet niech panowie nie dopytują. Mam takie różne wizje i układy. Co mi do głowy przyjdzie to na kupon wpisuję i zaraz puszczam.
Niech się pan podzieli, inni też wygrają.
- Nie ma szans, panowie, nie ma szans. Ile teraz jest do wzięcia? Pytam, bo nie sprawdzałem.
Ponad 200 mln zł.
- To też to wygram, mówię wam. [Wojciech jednak nie wygrał. Kumulacja Eurojackpot po rozmowie urosła do 265 mln zł - red.]. Dużo nie gram, ale już raz mi tysiące sprzed nosa uciekły. Kiedyś zagrałem w "mini lotka", ale zamiast swoje liczby puścić, to losowe wybrałem. Patrzę później w wyniki, a tutaj moje wylosowane. Diabeł mnie podkusił, 300 tys. zł przeszło koło nosa. Ale ja się nie obrażałem, grałem sobie dalej. Gdzieś było zapisane, że wygram. Gdzieś z zewnątrz, od Boga może, od kogoś, nie wiem. Byłem już nawet podziękować.
Taca była ciężka?
- Będzie, dopiero będzie. Na razie nie była, nic nie dałem, ale dam. Coś będę musiał więcej podziękować, coś dorzucić dla parafii. Tak zrobię, ale jeszcze nie teraz. Teraz za głośno o tym wszystkim jest.
A z tą wygraną to jak było?
- Wygrałem i tyle. Puściłem kupon, wróciliśmy do domu wieczorem. Losowania nie oglądałem, wyników nawet nie sprawdzałem. Bo przecież wiedziałem, że wygram. Ale coś mnie podkusiło, poszedłem po paru dniach do kolektury się upewnić, czy to ja. Podkładam kupon pod czytnik i jest, wyskakuje napis "gratulacje". W sercu ukłuło, nogi się zrobiły jak z waty. Żona przybiegła i mnie za rękę do samochodu ciągnie. Myślała, że zawał mam. Bo ja chory na serce od dawna jestem. A ja jej tylko mówię, że wygraliśmy, że bogaci jesteśmy, że to wszystko nasze.
Jak zareagowała?
- Zapytała mnie, czy dzisiaj piłem albo czy czegoś niezdrowego się najadłem. Jak jej pokazałem kupon i liczby w internecie na komputerze wnuczka, to uwierzyła. I sama zaczęła ryczeć. Do syna, który mieszka w Holandii, zaraz zadzwoniłem. Mówię przyjedź, mamy nowe życie, drugie życie dostaliśmy. A on na to tylko, czy ja żartuję.
Wsiadł w auto?
- Wsiadł w auto i zaczął jechać. W połowie drogi zadzwonił i pyta, czy go "w ch…a robię". Kazałem jechać, nie gadać. W końcu przyjechał i pyta, gdzie jest kupon, pokaż, sprawdzimy, czy się nie pomyliłeś. A ja odpowiadam, że w aucie jeździ od kilku dni. Mało mnie nie rozszarpał ze złości. Wiedziałem, że wygraliśmy, to co będę wyciągał? Jeździł sobie. Raz wnuk autem pojechał, raz żona na zakupy. Żona to akurat mogłaby go wyrzucić, ale nikt na to nie wpadł, żeby wyciągać. Leżał sobie i czekał.
Wyciągnęliśmy w końcu kupon, syn sprawdza, wszystko się zgadza się. Siedem liczb poprawnych, wszystko jest. Kilka razy na głos czytali, sprawdzali. A ja im mówiłem, że są miliony. Później pojechaliśmy razem do jednego z oddziałów Totalizatora Sportowego. Nawet nie kombinowaliśmy, nie jechaliśmy przez całą Polskę. Tylko auto pożyczyliśmy inne.
Po co?
- Żeby nie było widać, czym przyjechaliśmy i odjechaliśmy. Ale w tym oddziale to najpierw mnie jedna pani upomniała, że źle kupon oderwałem. Wtedy dodawali jakieś losy do kuponu, ja to oderwałem i wyrzuciłem. No trochę krzywo było.
Nie chcieli przyjąć kuponu?
- Przycięli nożyczkami i było dobrze. Nie robili problemów. Wsadzili do maszyny i… nic. Kupon nieważny, nie widać wygranej. Wkładają do maszyny jeszcze raz, maszyna nie działa, nie czyta, nie ma wygranej. Syn patrzy na mnie, ja na niego. I cisza, bo co mam powiedzieć?
To było dopiero uczucie. Wiesz, że masz wygraną, bo masz liczby na kuponie, a maszyna nie widzi. Raz puszczają i nic, drugi raz puszczają i nic. Zrobiła się afera, przyleciał dyrektor. Rozkłada ręce, ale mówi, żeby się nie denerwować, że będzie dobrze. Nie było, ja cały zdenerwowany, żeby nie powiedzieć brzydko inaczej. Myślę sobie, że teraz to nas puścili w maliny. Kto nam uwierzy? Nikt nam nie uwierzy. Nie zrobiliśmy nawet zdjęcia, żadnej odbitki i oddaliśmy kupon. Chłopaka przez pół Europy ciągnąłem, mówię mu, że będzie pięknie, że wszystko się zmieni, a tutaj nic?
Wyłączyli maszynę, włączyli, kilka minut minęło i wkładamy jeszcze raz.
I co?
- Zaburczało i jest wygrana.
Co pan pomyślał?
- O k…a, jest, to wszystko nasze. Nowe życie mamy. Zaprosili nas do pokoju, siedzieliśmy tam może trzy, jak nie cztery godziny. W tym czasie przyjechali z Warszawy dyrektorzy banków, żeby konta zakładać. Pozwoliłem na to, tak chciałem sam. Bo do tej pory ja konta nie miałem, nie było mi potrzebne.
Dalej papiery, jakieś umowy, w końcu przychodzi dyrektor i mówi, że już przewalutowane. Jeszcze powiedział, że akurat kurs podskoczył i dostałem o 100 tys. więcej niż miałbym godzinę temu. Puścili przelew i jest 193 mln zł.
Pomyślałem sobie, że, cholera jasna, nie zmieścilibyśmy do chałupy tych pieniędzy. Usiedliśmy w domu przy stole i pomyśleliśmy: co teraz?
I jaka jest odpowiedź? Co teraz?
- Nie podniecam się tym wszystkim, żyję sobie jak żyłem. Planów nie mamy, niedawno miałem zabieg na serce, żona też potrzebuje odpoczynku.
Zabieg na serce? Klinika w Szwajcarii?
Nie.
Poszedł pan do zwykłego szpitala jako milioner?
- A tak. Na NFZ poszedłem, swoje w kolejce czekałem na zabieg. To już po wygranej było. Położyli na sali z innymi i tyle. Poszedłem do naszego szpitala, bo tutaj najlepszy specjalista jest. Po co mi inny?
Można było pojechać do prywatnej kliniki.
- Po co?
Bo pana stać.
Wiem, że mnie stać. Ale ja się sknera zrobiłem. Byłem sknera, stałem się jeszcze większym sknerą.
Co pan kupił?
- Na razie nic. Dom remontuję. Kupiłem tylko to mieszkanie, ale tymczasowo. Mieszkamy tutaj na czas remontu, a tak, to siedzimy u siebie. Jak przyjdzie moment, to sprzedam mieszkanie. Teraz wszystkie ceny w górę idą, więc jeszcze zarobimy.
To nie mieszkanie, a apartament. Tylko pusty stoi.
- A po co będziemy urządzać, skoro tymczasowo? Szkoda pieniędzy na meble, nawet telewizora tutaj nie wstawiałem. Radio gra, gazety można czytać. Nie jestem rozrzutny, szkoda mi pieniędzy na luksusy. Wnuczki mówią mi, że trzeba auta kupić, że jakieś ładne porsche na ulicy widzieli i chcą. A ja nie daję, bo po co nam porsche? Nie jest potrzebne. Nie lubię wydawać pieniędzy. A apartament będzie można sprzedać, jak wrócimy do siebie do domu.
Do szarej szeregówki.
- Naszej. Z zewnątrz może i szara, ale w środku będzie nowa przecież. Teraz płot wymieniamy, zaraz dach. Powoli, powoli, ale robi się wszystko. 17 lat nie remontowaliśmy, bo nie był za co. Wszystkie pieniądze trafiały do dorosłych dzieci, do wnuków. Jeszcze kilka lat temu jeździłem zarabiać za granicą, ale teraz serce już nie pozwala na to.
Teraz pieniądze są, a pan nie wydaje. Sknera z pana.
- Na pewno. Ale wnuczkowi skuter kupiłem, żeby miał czym jeździć. To nie porsche czy inne ferrari, ale jest. Nowy, dobry, młody się cieszy.
Ciężko przez całe życie pracowałem. Najpierw w kopalni, później na wyjazdach. Hiszpania, Holandia, Dania. Przeżyłem swoje, teraz wreszcie mogę odpocząć. Wiem, co to jest pieniądz. Wiem, jak go szanować. Nie chce, żeby ta kasa szybko się skończyła. Spokojnie, spokojnie, wszystko powoli i rozsądnie. Zresztą i tak mi skarbówka zabrała 20 mln zł, więc mam mniej niż wygrałem. Nie piszcie, że mam 193 mln zł, bo nie mam.
Faktycznie ze 193 mln zł zrobiły się 173 mln zł. Wciąż dużo.
- Podatek zapłaciłem, choć nikt nie pytał! Urząd skarbowy to powinien mi jakiś pomnik postawić albo przynajmniej ochroniarza przysłać za te miliony.
Nie postawią.
- A gdzie tam. Zabrali i się cieszą.
Zobacz także
I co z tą resztą pan zrobi?
- Cały czas się zastanawiam. Na razie leżą i zarabiają dalej. Za jakiś czas kończą się pierwsze lokaty, to przyniesie kilkaset tysięcy złotych z odsetek. Co z tym zrobić? Tego nie da się wydać ot tak. To trzeba przemyśleć.
Chce się jeszcze panu te odsetki liczyć?
- Lubię mieć kontrolę nad takimi sprawami. Mam, to sobie sprawdzam, pytam doradców, czekam.
Wszystko trafiło na lokaty?
- 5 milionów złotych wyłożyłem na fundusze inwestycyjne. W banku mnie zachęcali, przekonywali, że dobrze to wszystko rozbić. Dobrze zrobiłem?
Fundusze inwestycyjne wiążą się z większym ryzykiem. Można stracić.
- Ale można też więcej zarobić, prawda?
Można zarobić lub stracić.
- To na razie na próbę. Zobaczymy, jak to wszystko będzie się dalej zmieniać. Będę to na bieżąco śledzić, doradca z banku też to wszystko śledzi i mnie informuje.
A nie lepiej było dać dzieciom po 10 mln, wnukom po 5 mln zł i mieć z głowy?
- Nie ma tak. Coś trzeba w życiu robić, żeby coś mieć. Nie ma za darmo, dostaną pieniądze, ale niech wnuki szkoły skończą, niech popracują trochę. Niech się nauczą, jak oszczędzać. To nie jest tak, że ktoś coś da i już.
Pan dostał.
- Ludzie, ja całe życie ciężko pracowałem. Wszystko będzie dane w odpowiednim czasie, nie zabiorę do grobu tych pieniędzy. Z żoną wymyśliliśmy, że każdemu wnukowi damy po 5 mln złotych, ale jak skończą 25 lat. Będą mieli na wszystko, na domy, na samochody, ale nie teraz. Muszę jednak porozmawiać o tym z rodziną, to trzeba wszystko ustalić.
Teraz nie było kiedy?
- Nie było. Wszystko tak się szybko toczyło. Potrzebującym też dam, ale w swoim czasie. Na razie sprawdzę, jak to wszystko zrobić tak, żeby podatków nie płacić od darowizn.
Przy pisaniu tekstu oraz spisywaniu wywiadu priorytetem było dla nas zapewnienie pełnej anonimowości zwycięzcy loterii. Dlatego wszystkie imiona bohaterów oraz niektóre szczegóły dotyczące rodziny zostały zmienione.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl