Wynagrodzenia weterynarzy - od kilku do 10 tys. zł miesięcznie
Od 2 do 5 tys. złotych, w takim przedziale zawierają się zarobki znacznej części weterynarzy. To w wielu przypadkach ciężka, niewdzięczna praca.
20.06.2014 08:32
*Od 2 do 5 tys. złotych, w takim przedziale zawierają się zarobki znacznej części weterynarzy. To w wielu przypadkach ciężka, niewdzięczna praca. Nie każdy ma własny gabinet, nie każdy dogląda ptaków, psów czy chomików. Chlewnie, rzeźnie. Strach, ból i odchody – komentują fachowcy, którzy zdobywali tam zawodowe doświadczenia. Z kolei w aglomeracjach niełatwo się przebić. W okolicach dużych miast funkcjonuje nawet do kilkuset przychodni. *
Elita zawodu, według niektórych źródeł, zarabia nawet 10 tys. zł. Rynek w tej branży jest spory. Polska należy do europejskiej czołówki, jeśli chodzi o ogólną liczbę domowych pupilów. Właściciele zwierząt należą do wiernych klientów. Jeśli przekonają się do „lekarza od zwierząt”, zmieniają go niechętnie. Firmy produkujące karmę szacują, że trzymamy w domach ok. 8 mln psów i o może 1/4 mniej kotów. Nawet jeśli nie każdy właściciel – na przykład na wsi – jest skłonny do wydawania pieniędzy na leczenie czworonoga, to i tak pracy dla weterynarzy jest sporo. Tyle tylko, że sporo jest również weterynarzy. Niektórzy mówią, że za dużo, że są niedouczeni i że słabsi muszą ustąpić.
Koszty uruchomienia i prowadzenia gabinetu dla zwierząt nie należą do niskich. 150 tys. na rozruch nie wydaje się sumą wygórowaną. To powoduje, że start od zera jest bardzo utrudniony. Co prawda nie brakuje też głosów, że Unia wydrenowała rynek z fachowców, a to podniosło ich wymagania finansowe. Dobry specjalista może więc – podobno – żądać 3,5 tys. zł. W praktyce wygląda to jednak tak, że w oferującym najwyższe pensje w kraju regionie warszawskim stawki sięgają 15 zł za godzinę. W dodatku również i w tej branży rozpleniły się śmieciówki. Prowadzący gabinety tłumaczą, że zaporę stanowią wysokie koszty własne. Jeśli sprzęt, lekarstwa, czynsz, światło kosztują w sumie, powiedzmy, 6 tys. zł, na podwyżki dla personelu nie ma z czego dokładać, konkludują weterynarze.
Weterynarz po studiach nie ma więc wielkich szans na etat, systematyczny rozwój zawodowy, stabilizację. Żeby zmaksymalizować zarobki, bierze nadgodziny. – Zachorował mój pies i musiałam szukać pomocy w sobotę późnym wieczorem. Weterynarz był fachowy, dobrze zajął się zwierzakiem, ale przy tym opryskliwy i nieprzyjemny. Do tego szary ze zmęczenia. Usprawiedliwiał się, że po 12 godzinach na nogach nie ma już sił na dobre maniery – opowiada Grażyna Przybłocka z Gdańska.
Czy jednak młodzi ludzie mają świadomość, jak może wyglądać ich zawodowe życie? Nie każdy trafia przecież do prywatnej czy państwowej przychodni dla zwierząt. Usługi weterynarzy potrzebne są też w ogrodach zoologicznych, na fermach, w stajniach i oborach, w rzeźniach i laboratoriach. Wielu nie wytrzymuje tej pracy, zresztą z różnych przyczyn. Zajęcie przy zwierzętach wymaga niekiedy sporego wysiłku fizycznego, zawsze – cierpliwości, znajomości ich psychiki; również przezwyciężenia pewnej blokady, lęku. Ale to nie jedyny problem. „Mówiąc wprost, to robota w odchodach. Smród i upodlenie” – oto podsumowanie na forach internetowych. Czy to wyłącznie refleksje osoby, która minęła się z powołaniem? A może po prostu realistyczne spojrzenie na sytuację w branży?
TK /AK/WP.PL