Wysyp polskich sklepów w Belgii
W Brukseli jest ponad 30 polskich sklepów spożywczych, nieporównywalnie więcej niż w innych stolicach Europy. Ich klientami są jednak głównie mieszkający tu Polacy, a właściciele narzekają na słabą promocję polskich produktów na belgijskim rynku.
11.04.2010 | aktual.: 11.04.2010 10:46
"Wędliny, kwaśna śmietana "osiemnastka" i biały ser - oto, co najchętniej chwalą u nas Belgowie. Ale i tak większość naszych klientów to Polacy, którzy kupują tu z przyzwyczajenia do rodzimych smaków. Polskim produktom brakuje zagranicznej reklamy" - powiedział PAP właściciel najstarszego w Brukseli polskiego sklepu "Rarytas" Marek Kutyłowski. Przyjechał tu z Ciechanowca pod koniec lat 80. do pracy na budowie. Gdy udało mu się otrzymać pozwolenie na pobyt i pracę, w 2002 r. założył pierwszy w Brukseli polski sklep. Dziś w weekendy obsługuje do 700 klientów.
Według szacunków Kutyłowskiego polskich sklepów spożywczych w Brukseli - zwanych tu "alimentation polonaise" - jest około 30. Najwięcej tam, gdzie mieszkają Polacy - w Saint-Gilles, Etterbeek, Schaerbeek czy Anderlecht.
Kutyłowski zauważa, że na rynku polskich sklepów w Brukseli panuje spora rotacja.
- Ich liczba rzeczywiście rośnie, ale zdarza się, że jednocześnie kilka z nich się zamyka. Koszt założenia własnego interesu wynosi tutaj około 20 tys. euro - a więc Polak, który przyjeżdża do Brukseli do pracy na budowie, może odłożyć na własny sklep w ciągu dwóch lat. Jednak wiele młodych osób nie wytrzymuje tempa pracy i konkurencji - powiedział.
W jego sklepie można dostać wyłącznie polskie produkty - nawet cola jest sprowadzana znad Wisły.
- Na początku sprowadzanie polskiego octu, soli czy cukru wydawało mi się bez sensu. Wprowadziłem je niedawno - np. mleko z Polski mam dopiero od roku. Zmianę wymogli na mnie klienci: ich zdaniem belgijski ocet czy woda mineralna smakują inaczej. Poza tym w Brukseli żyje wielu Polaków, którzy nie mówią w żadnym z języków urzędowych (francuskim lub niderlandzkim), więc produkty w polskich opakowaniach po prostu ułatwiają im życie - powiedział Kutyłowski.
Oprócz sklepu prowadzi też piekarnię i dostarcza polski chleb do 40 innych sklepów w całej Belgii. Zaledwie pięć z nich prowadzą obcokrajowcy, reszta to polskie sklepy. Klientami jego piekarni są przede wszystkim Polacy i inni obywatele państw Europy Wschodniej.
- Wcale się nie dziwię, że Belgom nie smakuje polski chleb. Jest ciemny i na zakwasie, więc do jego smaku trzeba się przyzwyczaić. Natomiast absolutną furorę robią polskie wędliny. Krakowską podsuszaną chwalą nawet Włosi! - podkreślił właściciel "Rarytasu".
Kiełbasiany interes kwitnie też w polskim sklepiku nieopodal metra Albert. Tu też spotykamy tylko polskich klientów, choć właścicielka zapewnia, że Belgowie się pojawiają.
- Belgom najbardziej smakują wędliny, sałatki, ekologiczne przetwory z Kazimierza Dolnego, no i mocne polskie piwo w puszkach - powiedziała. Ona też sprowadza colę z Polski. - Robimy to, bo polscy klienci uważają, że smakuje lepiej niż belgijska - wyjaśniła.
Z dumą podkreśliła, że jest właścicielką pierwszego w Brukseli polskiego sklepu oferującego jednocześnie tanie rozmowy telefoniczne przez internet. By jeszcze bardziej podnieść atrakcyjność sklepu, latem zamierza sprowadzić z polski papierówki i korzeń pietruszki, nie do zdobycia w Belgii.
Za niektóre polskie produkty trzeba zapłacić więcej niż za produkowane w Belgii, ale najwyraźniej nie przeszkadza to polskim klientom.
- Są smaki, do których się wraca. Mamy swoje ulubione produkty, do których jesteśmy przyzwyczajeni - i dlatego dziesięć centów w tę czy w tamtą stronę nie gra roli - powiedziała Anna, która pracuje w Komisji Europejskiej.
Liczba polskich sklepików w Brukseli zaskakuje w skali europejskiej. Chociaż polskie placówki dyplomatyczne nie prowadzą ewidencji polskich spożywczaków, ich pracownicy w rozmowach z PAP potwierdzają, że ich liczba jest nieporównywalnie mniejsza niż w Brukseli. W wydziale konsularnym ambasady w Berlinie jedna z pracownic narzeka, że polskie sklepy można policzyć na palcach, a po polskie ptasie mleczko musi jeździć na drugi koniec miasta. W Dublinie polskie sklepy przeżywają regres.
- Ich złota era była jakieś 2-3 lata temu, ale po załamaniu się rynku część z nich zamknięto - informuje tamtejszy wydział konsularny.
Karolina Przewrocka