Wyższe wykształcenie - potrzebne czy nie?

Jak to właściwie jest z tym dyplomem - potrzebny do czegoś, czy nie? Może zamiast tracić całe lata na kiepskich uczelniach, absolwenci szkół średnich powinni skupić się na czymś innym? Przykłady zachodnich multimilionerów są bardzo znaczące...

Wyższe wykształcenie - potrzebne czy nie?

22.12.2011 | aktual.: 23.12.2011 10:35

Założyciel i szef koncernu IKEA Ingvar Kamprad, twórca Facebooka Mark Zuckerberg, a także najbogatszy przedsiębiorca świata Bill Gates – żaden z nich w szkołach nie odnosił oszałamiających sukcesów. Żaden nie ukończył też wyższych studiów. Nie kryją się z tym faktem. Jakby chcieli zasugerować, że nie dyplom jest najważniejszy, tylko dobre pomysły, konsekwencja w działaniu i głowa na karku. No i może jeszcze odrobina szczęścia... Brak dyplomu nie przeszkodził im w odniesieniu ogromnego zawodowego (oraz finansowego) sukcesu. Czy byłoby to możliwe, gdyby urodzili się w Polsce?

Popatrzmy na polskich bogaczy z czołówki listy. Oni również - przeważnie - nie afiszują się ze zdobytym wykształceniem. Dotyczy to zarówno tych z dyplomem magistra, jak i tych, którzy wcześniej dali sobie spokój z nauką.

Do wyjątków należy numer jeden na liście rodzimych krezusów. Jan Kulczyk (według „Forbesa” majątek szacowany na 7400 mln zł) jest często nazywany „doktorem”. Doktorat rzeczywiście ma, od 1975 roku, z prawa międzynarodowego. „Forbes” w rubryce „główne branże” przy jego nazwisku wymienia browarnictwo, infrastrukturę i motoryzację. Można więc zadać pytanie: na ile tytuł doktora pomógł mu w zgromadzeniu fortuny?

Uboższy o 200 mln zł od Kulczyka Zygmunt Solorz-Żak legitymuje się wykształceniem średnim technicznym. Zasłynął natomiast jako magnat medialny i finansowy. Trzeci na liście Leszek Czarnecki działa w finansach i nieruchomościach. Jest doktorem ekonomii. Czwarty Michał Sołowow uzyskał dyplom politechniki, majątek zbił na budownictwie i nieruchomościach. Jerzy Starak jest absolwentem SGGW, jego branże to farmacja i przemysł spożywczy. Roman Karkosik ukończył technikum cukrownicze, zaś jako biznesmen poszedł w chemię i metalurgię. Przy nazwisku Ryszarda Krauze, absolwenta technologii budowy maszyn na gdańskiej politechnice, widnieją branże: nieruchomości i farmacja.

Dyplom może pomóc, ale...

Widać więc, że reguł tu nie ma. Wielu polskich miliarderów ukończyło studia, chociaż są wśród nich i tacy, którym brak tytułu magistra nie przeszkodził w biznesowym sukcesie. Trzeba przy tym zwrócić uwagę, że większość z krajowej czołówki to ludzie już „w pewnym wieku”. Dorastali w latach, gdy wyższe wykształcenie oznaczało przynależność do elit. Ułatwiało kontakty w większym stopniu niż po 1989 roku. Najmłodszy w pierwszej dziesiątce polskich bogaczy, twórca sieci sklepów obuwniczych CCC Dariusz Miłek ma lat 38. Tylko on w tej grupie zaczynał karierę już po upadku PRL-u. Następni „młodzi”, Jarosław Pawluk, Sołowow i Czarnecki, są od niego starsi o dekadę. Niektórzy startowali na emigracji, a wielkie pieniądze zrobione w kraju zdobyli, bazując na zagranicznych doświadczeniach.

Zostawmy jednak miliarderów. W ostatnich latach w Polsce zaczyna się coraz częściej dziać tak jak w krajach zachodnich. Dyplomy przestają być warunkiem sukcesu. Od dawna jest tak wśród wykwalifikowanych fachowców, wykonujących prace fizyczne. Doświadczony spawacz, monter, elektryk, budowlaniec może zarobić dobre pieniądze bez wybierania się na emigrację. Ale i w branżach „umysłowych” dyplom jak gdyby tracił na znaczeniu. Informatycy, projektanci mody, redaktorzy poczytnych pism, przedstawiciele handlowi mogą odnieść sukces zawodowy, nie kończąc wyższej uczelni, a nawet szkoły średniej. Liczą się umiejętności, pracowitość, chęć ciągłego rozwoju. Istnieje też branża, w której wykształcenie kompletnie do niczego się nie przydaje, a można niekiedy odnieść wrażenie, że wręcz przeszkadza. To nasi rodzimi celebryci, brylujący w TV ludzie „znani z tego, że są znani”.

Co o wykształceniu sądzą Polacy? Według CBOS, które od lat bada nasze nastawienie do edukacji, ponad 90 proc. uważa, że warto je zdobywać. Jednym z najważniejszych wymienianych powodów są zarobki. I nic dziwnego, bowiem z badań wynika, że osoba z dyplomem wciąż ma większe szanse na uzyskanie dobrze płatnej pracy.

Zwraca jednak uwagę fakt, że od 2004 roku maleje procent odpowiedzi twierdzących, że kształcić się „zdecydowanie warto”. Siedem lat temu uważało tak 76 proc., w 2009 roku - 68 proc. ankietowanych. Wzrosła natomiast, z 17 do 23 proc., liczba odpowiedzi, że „raczej warto”. W latach 2004-2009 stopniowo malał też odsetek badanych, którzy pragnęliby, by ich dzieci po studiach zdobywały stopnie naukowe. Czy to tylko chwilowe zwątpienie w zbawczą moc edukacji? Zdaniem analityków, wynika to z faktu, że dyplom uczelni wyższej przestał gwarantować dobrze płatną pracę, a także chronić przed bezrobociem.

Tomasz Kowalczyk/AS

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (455)