Z czego żyją pracownicy za miastem?

Pracujący na prowincji twierdzą, że z trudem wiążą koniec z końcem. Jak wielkie są dysproporcje między zarobkami w mieście a zarobkami na wsi? W jakich profesjach można jednak świetnie sobie poradzić za miastem?

Z czego żyją pracownicy za miastem?

21.01.2010 16:05

Pracujący na prowincji twierdzą, że z trudem wiążą koniec z końcem. Jak wielkie są dysproporcje między zarobkami w mieście a zarobkami na wsi? W jakich profesjach można jednak świetnie sobie poradzić za miastem?

W Warszawie - 2,7 tys. zł, na wsi - 1,2 tys. zł

Wiktora pracowała w Warszawie jako sprzedawczyni w sklepie odzieżowym w centrum handlowym. Gdy przeniosła się do wsi Wądoły znalazła pracę w sklepie spożywczym. Wszystko dlatego, że w Warszawie poznała swego męża, którego rodzice mieli dom na wsi. Przenieśli się.

- W Warszawie zarabiałam 2,7 tys. zł, a teraz płacą mi...1,2 tys. zł! Mój mąż pracował w Warszawie w firmie budowlanej, potem był przedstawicielem handlowym. Po ślubie zamieszkaliśmy na wsi. Nie powiem, jest urokliwie, ale tylko ja zarabiam, bo Maciek nie może nic znaleźć. Pójdzie się zarejestrować do "pośrednika" - twierdzi Wiktoria Stasiak.

Kiedyś zarabiałam 3 tys. zł

Danuta też zamieszkała za miastem. Poprzednio pracowała w Warszawie jako pielęgniarka w szpitalu. W Kole, do którego się przeniosła, mogła pracować wyłącznie jako pielęgniarka środowiskowa. - Za 1,5 tys. zł netto, w Warszawie zarabiałam prawie 3 tys. zł na rękę. Na szczęście mój mąż ma sklep spożywczy i z niego żyjemy. Myślę nawet, by zrezygnować z pracy i pomagać w sklepie. Dysproporcje między zarobkami w dużym mieście i na prowincji są ogromne. Jest bardzo ciężko - twierdzi Danuta Ligęza.

Oszczędzam na gabinecie

Anna jest stomatologiem, pracuje i mieszka na prowincji, w jednej z wsi pod Poznaniem. Jeszcze dwa lata temu pracowała w Poznaniu. Twierdzi, że jej obecne zarobki są katastrofalne w porównaniu z tym, ile zarabiała w mieście.

- Po prostu na wsi ludzie są biedniejsi, liczą każdą złotówkę. Mam teraz ubogich pacjentów, w mieście pacjenci decydowali się na drogie zabiegi. Teraz miesięcznie zarabiam około 4 tys. zł, w Poznaniu dwa lata temu - dwa razy tyle. Przepaść jest ogromna. No, ale są tu inne atuty. Gabinet mam teraz w własnym domu, a kiedyś musiałam wynajmować lokal, słono za niego płaciłam. Mogę powiedzieć, że to, czego nie zarobię, uda mi się zaoszczędzić - twierdzi Anna Gajewska.

Bez presji, bez pośpiechu, bez zarobków

Romuald pracował w firmie telekomunikacyjnej w Warszawie. Zajmował się sprzedażą. Po 10 latach postanowił rozkręcić własny interes na wsi.
- Przeniosłem się na Mazury i tam otworzyłem restaurację i niewielki hotel. Teraz lepiej mi się pracuję i żyje. Nie ma tego ciśnienia, presji, bez pośpiechu. Tak, to prawda w pewnym momencie nie miałem już sił na Warszawę. To całe ganianie za klientami było bez sensu. Musiałem zmienić życie. Moja żona myślała, że oszalałem. Ale wreszcie zgodziła się ze mną. Pracowała w Warszawie jako tłumaczka z niemieckiego, a teraz zajmuje się rozliczeniami, fakturami, sprząta, zmienia pościel. Nieraz przeklina, mówi, że jak mogła tak dać się namówić. W ten sposób się przekomarza, bo jednak twierdzi, że jest szczęśliwsza. Jej umiejętności przydają się, gdy rozmawiamy z turystami z zagranicy, albo, gdy przygotowujemy stronę internetową lub reklamę, która ma się ukazać za granicą.
Początki były trudne, wzięliśmy duży kredyt, a przychodów nie było. Po 5 latach mamy stałych klientów, ale ciągle nie zarabiamy. Jesteśmy jednak dobrej myśli - opowiada.

Straciłem na przeprowadzce

Dobrej myśli nie jest Krzysztof, który przeniósł się za miasto i stracił pracę. Z wykształcenia jest inżynierem. Pracował w firmie budowlanej w Gdańsku i podobną firmę chciał otworzyć za miastem. Kupił dom, przeniósł się z rodziną.

- Fatalnie zainwestowałem, straciłem dużo pieniędzy. I właściwie nie ma pracy, chcą teraz otworzyć sklep albo kantor, ale chyba nie w tym roku. W Gdańsku zarabiałem ok. 5 tys. zł, żona pracowała jako nauczycielka. Teraz w Straszynie nie mam zatrudnienia. Zadzwoniłem już do wszystkich okolicznych przedsiębiorców, ale niestety nie ma dla mnie pracy. Nie chcę wracać do miasta.

Zarabiam dwa razy tyle co w mieście

Janek otworzył firmę w Skarszewach. W Gdańsku zrezygnował z pracy taksówkarza. Jest zadowolony, zarabia dwa razy tyle co wcześniej.

- Jako taksówkarz różnie zarabiałem. Średnio około 3 tys. zł netto, teraz zarabiam miesięcznie 6-7 tys. zł, mam niewielką firmę, robię remonty, drobne budowy. Jestem zadowolony, to była dobra decyzja - przyznaje.

Specjaliści potwierdzają, że przepaść między zarobkami na prowincji a zarobkami w mieście są gigantyczne. Nawet, jeśli koszty utrzymania spadają na prowincji, to i tak oszczędności pracujących na wsi są niewielkie.

- To ogromna przepaść, koszty są mniejsze, ale przecież trzeba opalić dom, zrobić remont, spłacać duży kredyt. Na wsi praca jest głównie w handlu, firmach budowlanych, agroturystyce. Wszystko zależy jednak od pomysłu na biznes, kreatywności. Ciągle jednak to na prowincji bezrobocie jest większe, mieszkańcy wolą raczej wyjechać do miasta i tam szukać pracy niż odwrotnie - twierdzi Joanna Pogórska.

(toy)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (86)