Zabójczy budżet NFZ
Śmiertelnie chorzy za terapią muszą jeździć po Polsce. Nierówny dostęp do leczenia krytykuje NIK.
14.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:00
- Powinna pani dostać lenalidomid, ale NFZ i tak go pani nie przyzna. Lepiej od razu jechać do Warszawy - usłyszała od lekarza lublinianka Jadwiga Nowak, której chemioterapia uszkodziła szpik. Podróż do stolicy planuje jak najszybciej. - Człowiek chce jeszcze pożyć - mówi.
Ten przykład potwierdza wyniki raportu NIK „Programy terapeutyczne i lekowe finansowane ze środków publicznych", do którego dotarła „Rzeczpospolita". Według Jacka Gugulskiego z Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych Lublin to obok Gdańska jedno z najgorszych miejsc dla pacjentów z nowotworami krwi.
- I nie chodzi tylko o to, że chemioterapii niestandardowej odmawiają dyrektorzy tutejszych oddziałów NFZ, sami lekarze nie mówią o niej pacjentom. Wiedzą, że szpital ma mały budżet, i nie chcą „tracić" pieniędzy - ocenia.
Pacjent może się odwołać od decyzji prezesa oddziału, a ten zwrócić o kolejną opinię, np. do konsultanta krajowego, ale w większości przypadków tylko traci czas. Chorzy, którzy mają siłę, szukają rozwiązania w innych częściach Polski. Jadą do Warszawy czy Poznania, gdzie według obiegowej opinii szansa na zgodę NFZ jest większa. Na szczęście nie muszą się przemeldowywać, bo liczy się adres wnioskującego szpitala, a nie chorego.
Prof. Piotr Wysocki z warszawskiego Centrum Onkologii przyjmował wielu chorych z odległych województw.
- Pacjenci spoza województwa zgłaszali się do mnie głównie wtedy, kiedy pracowałem w Poznaniu - przyznaje profesor i opowiada, że z dokumentów wynikało, że spełniają wszystkie kryteria udziału w programie, przedstawiali też pozytywną opinię konsultanta wojewódzkiego, jednak dyrektor NFZ podpisywał odmowę.
Prof. Wiesław Wiktor Jędrzejczak, do czerwca wieloletni konsultant krajowy w dziedzinie hematologii, uważa, że dostęp do chemioterapii niestandardowej zależy od możliwości finansowych danego oddziału NFZ.
- W dodatku dyrektorzy poddawani są różnego rodzaju naciskom przedstawicieli władz - posłów, czasem wysokich urzędników - którzy domagają się zgody dla członka rodziny bądź protegowanego. Na szczęście nie słyszałem, by lek otrzymał ktoś, kto nie kwalifikował się do programu. Takie sytuacje opóźniają jednak przyznanie terapii innym chorym - mówi prof. Jędrzejczak.
Ale brak równego dostępu to niejedyny zarzut, jaki NIK stawia chemioterapii niestandardowej. Program kończy się 31 grudnia 2014 r., a zasady dalszego leczenia już objętych nim pacjentów pozostają niejasne.
Prof. Jędrzejczak dodaje, że przeszkodą dla chorych bywają zbyt wąskie kryteria programów, które nie pozwalają zastosować innych leków towarzyszących niż wpisane w wytycznych. - A przecież nie podam choremu na serce leku kardiotoksycznego. Mógłbym go zastąpić substancją o podobnym działaniu, ale wtedy chory wypada z programu.
Mimo wielu niedoskonałości, np. związanych z tworzeniem programów lekowych na podstawie opinii eksperów, którzy wykazali konflikt interesów, wynik kontroli NIK jest „pozytywny z zastrzeżeniami". Część nieprawidłowości wyeliminowała bowiem wprowadzona w kontrolowanym okresie ustawa refundacyjna, pozostałe, jak kwestię konfliktu interesów, tegoroczna zmiana ustawy o konsultantach w ochronie zdrowia.
NIK stwierdza, że skrócił się czas oczekiwania na programy lekowe. - To absurd, bo większość programów dla chorych na raka wymaga natychmiastowego wdrożenia, i sam fakt, że pacjent został do niego zakwalifikowany, świadczy o tym, że nie może czekać - uważa dr Krzysztof Łanda, specjalista ekonomiki zdrowia i prezes Fundacji Watch Health Care, monitorującej dostęp do świadczeń gwarantowanych przez NFZ.
Resort uspokaja, że i z tym poradzi sobie pakiet kolejkowy.