Zakaz handlu dzieli Polaków. Zwolennikom zakupów w niedzielę rząd mówi głośne "nie"
Od 2018 roku rząd ograniczał możliwość robienia zakupów w niedzielę, by dojść do stanu, w którym zakupy w markecie w siódmy dzień tygodnia można zrobić siedem razy w roku. Badania pokazują, że choć zwolenników handlu w niedzielę jest trochę więcej niż przeciwników, to nie jest to ogromna przewaga. Rząd i "Solidarność" stawiają jednak sprawę jasno: żadnego luzowania przepisów nie będzie.
07.08.2022 10:38
61 proc. Polaków popiera zakaz handlu w każdą niedzielę, nieobejmujący niedziel przedświątecznych i określonych typów sklepów i punktów, w których obsługuje właściciel - takie były wyniki badania przeprowadzonego przez CBOS w listopadzie 2017 roku. Wtedy zakaz był dopiero na etapie planów, ograniczanie możliwości robienia zakupów zaczęło się bowiem w 2018 roku. Najpierw niehandlowe były dwie niedziele w miesiącu, rok później trzy, aż w końcu od 2020 roku handlowych jest tylko kilka niedziel w roku.
Przez ten czas proporcje zwolenników i przeciwników się odwróciły, choć zarazem trudno powiedzieć, by jedna z tych grup zdobyła miażdżącą przewagę. Według sondażu przeprowadzonego we wrześniu 2021 roku przez UCE Research dla Grupy AdRetail 54,9 proc. Polaków uważało, że sklepy powinny być otwarte w każdą niedzielę. 35,8 proc. badanych było temu przeciw, a 9,3 proc. nie miało wyrobionej opinii w tej kwestii.
Po drodze było jeszcze wiele badań. Na przykład w sierpniu 2021 roku sondaż zrealizowany przez ARC Rynek i Opinia wykazał, że 50 proc. Polaków chciałoby w większym stopniu przywrócić handel w niedzielę. Natomiast równo rok wcześniej badanie zlecone przez firmę CBRE wykazało, że zwolenników zniesienia zakazu handlu jest 51 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rząd i związkowcy przeciwko handlowi w niedzielę
Rząd jednak zdecydowanie należy do przeciwników handlu w niedzielę. Pokazał to jesienią ubiegłego roku, kiedy przygotował nowelizację przepisów w reakcji na coraz śmielsze poczynania marketów. Wiele znanych sieci zaczęło działać w każdy dzień tygodnia, wykorzystując do tego furtkę w przepisach. Wyjęte spod zakazu były bowiem m.in. stacje benzynowe, małe sklepiki, w których sprzedaje właściciel, apteki, a także wszystkie placówki pocztowe. Wystarczyło więc zarejestrować działalność pocztową i można było handlować do woli.
To oczywiście bardzo nie spodobało się "Solidarności", która jest twórcą ustawy o zakazie handlu. W końcu w wyłączeniu z zakazu placówek pocztowych chodziło o to, żeby można było w niedzielę odebrać list czy paczkę, a nie pójść na zakupy do np. Biedronki czy Auchana.
Jak przekonują związkowcy, praca w niedzielę negatywnie wpływa na życie rodzinne osób zatrudnionych w handlu, jest szkodliwa dla zdrowia, a duże sieci uderzają w małe osiedlowe sklepiki. Reprezentujący handlową "Solidarność" Alfred Bujara domagał się zaostrzenia zakazu już w 2018 roku, kiedy to pierwsze punkty zaczęły przyjmować klientów w każdą niedzielę.
Ostatecznie zaostrzone prawo weszło w życie w lutym tego roku i duże sieci handlowe nie miały wyjścia - znów musiały zamknąć sklepy. Od tego czasu nikt nie znalazł uniwersalnego "wytrychu" w przepisach, który pozwoliłby marketom na nieskrępowaną działalność. Pojedyncze placówki szukały własnych rozwiązań. Czytelnią stały się ostatnio pojedyncze franczyzowe sklepy sieci Carrefour, taką metodę stosowały też niektóre sklepy Intermarche. Jeden z nich w lutym działał przez chwilę nawet jako dworzec autobusowy.
Nie ma mowy o luzowaniu
Głośnym echem odbiły się doniesienia o Biedronce, która chce działać jako wypożyczalnia książek. Członkowie rządu i związkowcy domagali się kontroli inspekcji pracy. Zaapelowała o to m.in. minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg. I faktycznie, w piątek Główny Inspektor Pracy Katarzyna Łażewska-Hrycko poinformowała, że jeśli Biedronka otworzy sklepy, w ten weekend wystartują takie kontrole.
- Bezczelna próba omijania prawa, skandaliczna praktyka. Jeśli Biedronka to zrobi, wyciągniemy konsekwencje - tak w programie "Tłit" Wirtualnej Polski komentował doniesienia ws. Biedronki wiceminister finansów Artur Soboń.
- Sieci handlowe znowu próbują omijać ustawę o niedzielnym handlu. Jeśli nie spotka się to ze zdecydowaną reakcją Państwowej Inspekcji Pracy, będzie to oznaczało, że żyjemy w państwie z dykty, w którym można bezkarnie łamać prawo i wyzyskiwać pracowników – komentował z kolei w rozmowie z money.pl Alfred Bujara.
- Jednorazowe złamanie zapisów ustawy regulującej handel w niedziele stanowi wykroczenie. Jeżeli sytuacja się powtarza i prawo jest łamane w sposób uporczywy, mamy już do czynienia z przestępstwem, za które grożą znacznie bardziej dotkliwe kary finansowe, sięgające nawet miliona złotych – tłumaczył Bujara. I dodał, że gdy kontrola jest jednorazowa, to właścicielowi sklepu "po prostu opłaca się zapłacić 1-2 tys. zł kary i nadal łamać prawo".
– Jeżeli zajdzie taka potrzeba, nie wykluczam także, że oszustów i złodziei będziemy eliminować nowelizacją ustawy. Prostą, jedno-, dwuzdaniową - zapowiadał z kolei Janusz Śniadek, dziś poseł PiS, a dawniej przewodniczący "Solidarności", w rozmowie z portalem wiadomoscihandlowe.pl.