Zarobić na "Polskiej Dumie"

Obstawiają 20 funtów, są w stanie przegrać 60 tys. Zakłady bukmacherskie cieszą się w Anglii ogromną popularnością. Pieniądze stawia się na wszystko: psy, konie, sportowców olimpijskich.

Zarobić na "Polskiej Dumie"

12.08.2008 | aktual.: 12.08.2008 12:10

Zdarzają się duże wygrane. Niektórzy nasi klienci twierdzą, że są na plusie, że na gonitwach koni lub psów zarabiają. Ale gdyby to była prawda, nas by tu nie było – mówi Ellen, manager zakładów bukmacherskich w Anglii, w których pracują również Polacy.

- Go six, go six, go six, go six – krzyczy mężczyzna w średnim wieku w zakładzie bukmacherskim w Chester, w północno - zachodniej Anglii.

Na ekranie przed nim transmitowana jest psia gonitwa. Pies z numerem szóstym jest w czołówce, ale nie wiadomo, czy wygra. Inni gracze patrzą na mężczyznę z mieszanką zażenowania i zniecierpliwienia. Na sąsiednim ekranie transmitowana jest gonitwa koni rozgrywana w Republice Południowej Afryki.

- To jeszcze nic, do naszego zakładu stale przychodził mężczyzna, który w czasie gonitw klęczał przed ekranem i miał ręce złożone jak do modlitwy. Przyprowadzał ze sobą małego psa. Na kuponach ze swoimi typami zawsze rysował krzyż. Kiedy jego koń wygrał, mówił, że Bóg to sprawił – opowiada Ellen, manager dwóch niezależnych zakładów bukmacherskich w tej samej części Anglii. - Natomiast kiedy jego koń przegrał, mężczyzna mówił, że to wina diabła. Pewnego dnia po prostu przestał do nas przychodzić – dodaje Ellen, która w zakładach sportowych pracuje od lat. Już nawet nie pamięta od ilu.

W każdej psiej gonitwie startuje do 6 psów. Typuje się numery które wygrają.
Za to koni w jednej gonitwie może być nawet kilkanaście. Wszystkie mają swoje imiona, niekiedy tak wymyślne jak „Because we can”, „Antie Bettie” czy „Polish Pride”. Część graczy jest przesądna i stawia na określony numer lub na konia, w którego nazwie zawiera się imię gracza – na przykład George wierzy, że wygra koń o wdzięcznymi mieniu „Little George”.

Większość zakładów bukmacherskich czynna jest 7 dni w tygodniu, od rana do wieczora. Są chwile, kiedy jest w nich pusto, są i takie, że pracownicy nie nadążają z przyjmowaniem zakładów i wprowadzaniem ich w system. Na jednej ze ścian znajdują się monitory, na których oglądać można gonitwy lub rozgrywki sportowe oraz tabele z wynikami oraz programami. Z głośników zwykle słychać głos spikera, komentującego poszczególne wydarzenia. Na tablicach wywieszone są strony gazety „Racing Post” z informacjami o poszczególnych dżokejach, koniach, psach i czasach gonitw.

Ted ma około 50 lat. Najwięcej czasu w zakładzie bukmacherskim spędza w weekendy. Z przerwami na pobyt w pobliskim pubie potrafi wydać na zakłady kilkaset funtów dziennie. Zwykle obstawia po 20 funtów i takich zakładów robi co najmniej kilka.
- W zeszłym roku podobno przegrał 60 tysięcy funtów. Przyznał się jednej z naszych pracownic. Twierdził, że jego żona o tym nie wie. Ja natomiast nie wiem, jak w tej sytuacji utrzymywał rodzinę i płacił rachunki. 60 tysięcy to mnóstwo pieniędzy. Może Pat się przesłyszała i chodziło o 6 tysięcy - zastanawia się Ellen.

Są tacy, co przychodzą codziennie. Potrafią wytypować kilkanaście koni i kilkanaście psów w kilkudziesięciu gonitwach. Niektórzy robią zakłady po 20 funtów, inni po 1 funcie. Od wielu, już nad ranem czuć alkohol. Niektórzy przychodzą sami, inni z rodziną - na przykład z żoną i dwójką dzieci. - Nie, dzieci oficjalnie nie powinny tu przebywać, ale dla stałych klientów często przymykamy na to oczy - przyznaje Ellen.
A dzieci uczą się szybko...

- Często zabieram syna na wyścigi, bo znam pracownika, który przepuszcza nas przez bramkę. Ostatnio mój 8-letni syn mnie zszokował mówiąc „Tato postaw za mnie piątkę na faworyta w następnej gonitwie”. Innym razem spytał mnie, czy już skończyłem czytać książkę. Odpowiedziałem, że tak i dalszych pytań nie było. Potem okazało się, że sprzedał ją na eBay – opowiada - Zac, przedsiębiorca budowlany, który w zakładzie bukmacherskim korzysta z maszyn do gry i obstawia wyścigi konne. Trochę wygrywa, trochę przegrywa, ale nie ma przez swoje hobby problemów finansowych.

A czy zarabianie na wyścigach jest możliwe?
- Niektórzy nasi klienci twierdzą, że są na plusie, że na tym zarabiają. Ale gdyby to była prawda, nas by tu nie było. Oczywiście zdarzają się duże wygrane i to właśnie daje nadzieję pozostałym – mówi Ellen.

Hazard to nałóg jak każdy inny. Można zaryzykować stwierdzenie, że każdy stały klient jest uzależniony. Na ścianie wisi plakat zachęcający do korzystania z telefonu zaufania dla hazardzistów. Są także ulotki, które „pomogą utrzymać kontrolę nad graniem”. Komisja przyznające koncesje zakładom bukmacherskim nakłada na nie wymóg dystrybuowania takich materiałów.

Miłośnicy zakładów sportowych i gier liczbowych dowiedzą się z nich, że symptomy takie jak zaniedbywanie życia prywatnego i zawodowego przez hazard, granie dopóki nie skończą się pieniądze, lub nieumiejętność cieszenia się wygraną i zaprzestania gry, są alarmujące. Oprócz skorzystania z telefonu zaufania można w takiej sytuacji, tak jak w przypadku innych nałogów, przyznać się przed samym sobą oraz swoim bliskim, że straciło się kontrolę nad sytuacją. Autor ulotki doradza także, by robić sobie choć krótkie przerwy od gry, tak aby choć na chwilę wrócić do rzeczywistości. Są także centra pomocy i miejsca odwyku dla hazardzistów.

Niejeden pracownik zakładów bukmacherskich stracił już pracę bo posiadaną wiedzę wykorzystywał, by grać. We wszystkich zakładach panuje zasada, że pracownikom nie wolno obstawiać. Tymczasem kasjerzy u bukmacherów nie zarabiają dużo. Zwykle jest to od 6 do 8 funtów za godzinę.

- Kiedy dwa i pół roku temu nudziło mi się na emeryturze i szukałem dodatkowego zajęcia, byłem przekonany, że mój brak wiedzy o zakładach sportowych, dyskwalifikuje mnie jako kandydata do takiej pracy. Okazało się jednak, że zostałem przyjęty i robię to do tej pory. Pracodawca woli nauczyć cię wszystkiego, co powinieneś wiedzieć o zakładach niż zatrudnić hazardzistę - opowiada Tom.

Jeżeli pracownik wypisuje kupon do gry na prośbę klienta, powinien także w górnym rogu umieścić skrót „WFC”. co oznacza „written for client” czyli właśnie „wypisane dla klienta”. W ten sposób właściciel zakładu, przeglądając kupony, nie będzie podejrzewał swoich pracowników o grę.

- W tej pracy musisz być kimś pomiędzy barmanem a bankierem - opowiada Ellen, która przyjęła Toma do pracy w firmie. - Ludzie przyjdą ci się zwierzać ze swoich problemów. Musisz być miła, ale jednocześnie nie pozwalać sobie wejść na głowę. W większości przypadków możemy ufać naszym klientom, że na dole kuponu umieszczą właściwą sumę pieniędzy. Jednak mając kilkadziesiąt możliwych typów zakładów oraz tysiące możliwych kombinacji, cały czas trzeba mieć czujność.

Ostatnio w interesie nie ma ruchu. właściciele poszczególnych niezależnych zakładów bukmacherskich, a także sieci takich jak Coral, których filie znajdują się w całym kraju, narzekają na zastój. Winne jest bingo, które cieszy się coraz większą popularnością i to nie tyko wśród emerytów. Pojawił się także nowy gracz na rynku - w telewizji reklamowane są zakłady internetowe oraz gry hazardowe online. To one zabierają klientów tradycyjnym zakładom bukmacherskim. Bukmacherzy skarżą się także na podatki. Nie dalej jak dwa tygodnie temu, znany bukmacher William Hill opowiadał mediom, że przez podatek, jaki rząd nakłada na bukmacherów, drastycznie spadają ich przychody. Tylko w zeszłym roku mieli oni zapłacić 367 milionów funtów narodowego podatku i 30 milionów organizatorom wyścigów. Hill uważa, że biznesowi, który zatrudnia 14 tysięcy pracowników należy zapewnić większą przestrzeń rozwoju.

Choć zakłady nie są zwykle dla graczy źródłem utrzymania, zdarzają się duże wygrane.
- Kiedy klient typuje konie lub psy, które mają wygrać daną gonitwę, lub na przykład określony porządek, w jakim przybiegną do mety, a my wprowadzamy ten zakład w system, on mówi nam od razu, jaka jest potencjalna wygrana. Każdą sumę powyżej dwóch tysięcy funtów traktujemy jako zakład problematyczny i śledzimy gonitwy, w których wszystko ma się rozstrzygnąć - opowiada Kate, zatrudniona w tym samym zakładzie co Elen i Tom. - O takich zakładach od razu informujemy managera, lub właściciela firmy. Ostatnio stały klient wytypował pięć zwycięskich koni w pięciu gonitwach. System informował o potencjalnej wygranej 500 tysięcy funtów, jeśli wszystkie wytypowane konie wygrają swoje gonitwy. W takich sytuacjach staramy się zabezpieczyć i obstawiamy tę samą kombinację u innego bukmachera. W ten sposób, jeśli taki klient wygra, my też wygramy i będziemy w stanie wypłacić mu wygraną bez wielkiego uszczerbku w stanie naszej kasy. Czasem brakuje nam gotówki na wypłacenie wygranej. Wtedy raczej przewozimy pieniądze z
jednego do drugiego zakładu niż wypłacamy je z banku – tłumaczy.

Niezależne zakłady bukmacherskie mogą konkurować z sieciowymi, dzięki temu że klienci czują się w nich swojsko, pracownicy zwracają się do nich po imieniu, robią kawę i herbatę, pamiętają, kto ile słodzi i czy dodaje mleko. Na zapleczu zakładu prowadzonego przez Ellen znajdują się notatki - „Elegancki klient nazywa się Phil”, „Dziewczyna Zaca nazywa się Sue”.

Klienci pojawiają się nawet przed otwarciem zakładu. Często są to listonosze, którzy obstawiają w czasie pracy. Są tez przedstawiciele handlowi, którzy gdy dzwoni ich służbowy telefon, wychodzą z zakładu, by pracodawca lub ktoś z firmy nie słyszał głosu spikera.

Są nawet wyścigi wirtualne. Wirtualne konie ścigają się w Sprintvalley. Wielu stałych bywalców zakładów bukmacherskich traktuje Sprintwalley jak prawdziwe gonitwy i potrafi „przepuścić” tam kilkaset funtów.

W niezależnych zakładach bukmacherskich atmosfera jest znaczne swobodniejsza niż w sieciowych zakładach. Robert, właściciel do niedawna trzech „betting shops'” sprzedał właśnie jeden z nich sieci Coral i wyjechał z rodziną na kilkutygodniowe wakacje. Choć zatrudnia managera oraz pracowników obsługujących klientów, sam także pracuje za ladą. Znajduje się w grafiku tak jak pozostali pracownicy, bo uwielbia zakłady i kontakt z klientem. Czasami Richard dzwoni w sobotę, by postawić zakład, a gdy jego typy okażą się trafione, dzieli wygraną pomiędzy pracowników. Ellen wcześniej pracowała dla dwóch sieci bukmacherskich. Panowały tam znacznie bardziej surowe zasady. Kiedy Rober ją zatrudnił, długo uczył ją, że do tej pracy trzeba podchodzić na luzie. Gra na wyścigach jest bowiem głęboko zakorzeniona w brytyjskiej kulturze, a jej miłośnikom zależy także na kontakcie z innymi graczami i pasjonatami tych sportów oraz na dobrej zabawie. Większość Brytyjczyków obstawia gonitwy psie i konne, a w sezonie piłkę nożną.
Rzadziej zdarzają się zakłady w golfie, krykiecie, rugby, czy koszykówce. Ponieważ zaczęła się olimpiada, pojawiły się także zakłady o to, kto wygra spektakularny finał sprintu na 100 metrów mężczyzn. Bukmacherzy przyjmują zakłady na wszystko, co klient sobie życzy, pod warunkiem, że ma pieniądze na ich postawienie. Bukmacherów ścigających dłużników ogląda się tyko w telewizji.
Magda Raszewska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)