Został rolnikiem i przestał jeść mięso. Niesamowita historia "wegańskiego milionera"
- Znam ludzi, którzy pracując w polu i od wdychania chemii z opryskiwacza dostali raka. Poważnie. Gdy w spadku dostałem gospodarstwo rolne, nie chciałem bawić się w stosowanie rolniczej chemii - opowiada WP Łukasz Gębka, "wegański przedsiębiorca". Jego produkty robią zawrotną karierę na półkach marketów Lidl.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Pole, które Gębka dzierżawi od zwykłego rolnika musi "odpoczywać od nawozów" trzy lata. Kilka tysięcy złotych kosztuje certyfikacja uprawy na ekologiczną. Potem siew. Na hektar idzie milion czterysta tysięcy ziarenek marchwi. Problem w tym, że zanim wykiełkuje pierwsze, pojawiają się chwasty. - Nie może być oprysków. Wjeżdżam na pole specjalną maszyną z palnikami i wypalam chwasty do ziemi. Tyle robię maszynowo, reszta prac wykonywana jest siłą ludzkich rąk. Codziennie w polu jest około 30 osób. Koszt opielenia 1 hektara marchwi to 15 tys. złotych - wylicza założyciel gospodarstwa "Farma Świętokrzyska".
Z tego powodu biomarchewki są kilkukrotnie droższe od tych produkowanych masowo i pryskanych. Jednak jak twierdzi, mają więcej witamin i mikroelementów. Na potwierdzenie badaniami zdrowotnych składników swoich produktów wydaje 100 tys. zł miesięcznie. - Nie robiętego tylko dla siebie, ale także innych ludzi, chcąc pokazać, że można uprawiać warzywa bez pestycydów, azotanów czy innych środków chemicznych - opowiada.
Milionerzy z Ryneczku
Sieć handlowa Lidl właśnie postanowiła pochwalić się polskimi przedsiębiorcami - tymi, którzy stoją za sukcesem tzw. Ryneczku Lidla, czyli półek z warzywami i owocami. Wśród nich jest Hubert Woźniak, grójecki sadownik i menadżer grupy producentów Rajpol. Dla jego jabłek Lidl zrezygnował z importu tych owoców z Włoch. Jest też Tomasz Jazdon, który z małego poletka przy domu ojca awansował na głównego dostawcę cebuli i ziemniaków. Z kolei Renata i Tomasz Wychowałek z Piotrkowa Trybunalskiego to prawdopodobnie najwięksi producenci sałaty w Polsce.
Kto wejdzie na półkę w Lidlu automatycznie wskakuje do ekstraklasy biznesu. Z racji skali działania sieci handlowej z 14 miliardami złotych przychodów rocznie, niemal każdy stały kontrakt opiewa na miliony złotych. Lidl też na tym zyskuje. Ani premier Mateusz Morawiecki, ani nawet posłanka PiS Krystyna Pawłowicz nie mogą zarzucić handlowcom, że są obcym kapitałem. Plakaly z polskimi dostawcami od niedawna wiszą na sklepach całej sieci.
Łukasz Gębka opowiada, że gdyby nie Lidl, musiałby zarabiać pieniądze z wielu źródeł: handlować na biobazarkach, sprzedawać wielkomiejskim wykształciuchom przez sklep internetowy, współpracować z kilkunastoma sklepami: bio, wege, eko itd. Ci detaliczni klienci wciąż są dla niego bardzo cenni, ale współpracując Lidlem ma milionowe obroty i jeszcze satysfakcję, że kreuje rynek biowarzyw w całej Polsce.
Walki w dyskontach. Oto ulubiony sport Polaków
Wegański biznes
34-letni rolnik zaczynał biznes, ucząc się jeszcze w liceum. Pierwsze 8 lat życia spędził na Śląsku, później z całą rodziną sprowadził się do Borii, w gminie Ćmielów w woj. świętokrzyskim. Tam ojciec otworzył skup surowców wtórnych. Łukasz już był szykowany na następcę tego biznesu, kiedy umarł dziadek, pozostawiając 8-hektarowe gospodarstwo. W rodzinie nikt nie chciał słyszeć o pracy na roli. Łukasz się zbuntował i zdecydował, że sam je poprowadzi. Miał 19 lat.
- Nie znalem się na roli, ale jak mi powiedzieli ile nawozów i chemii dostarcza się glebie, aby produkować z zyskiem, to nie mogłem w to uwierzyć. Za nic nie chciałem tego robić. Pomyślałem, że będę produkował tak, jakbym sam miał to jeść - opowiada dalej przedsiębiorca. Wkrótce potem sam na własnej skórze przekonał się o znaczeniu diety. Ciężko zachorował, a lekarka i dietetyk zasugerowali mu posiłki bez mięsa. - Dieta oparta na czerwonym mięsie wręcz zatruwała mój organizm. Nie jem mięsa już od wielu lat - zwierza się. Dodaje, że tak się wciągnął, że został radykalnym weganinem. Oceniając po sylwetce trudno w to uwierzyć - Gębka to kawał chłopa.
Najpierw zarabiał na dostawach dla marki Hipp - to te słynne słoiczki dla niemowląt. Potem odbiorcą jego warzyw była firma Bonduelle - to, co kupowali w Polsce, natychmiast odsprzedawali za granicę. Bycie anonimowym poddostawcą trochę kłuło ambicję rolnika. Wreszcie jeden z odbiorców wpędził go w kłopoty finansowe, odmawiając przyjęcia dużej dostawy. Wtedy Gębka zdecydował, że stworzy własną markę. Tak powstała Farma Świętokrzyska.
Duże pieniądze zarobił na uprawie dyni "Hokkaido". - Tej odmiany nie trzeba obierać ze skórki. Kroisz, wrzucasz do piekarnika, solisz i jest prosty, pożywny posiłek - zachwala Gębka. Wydzierżawił i przyłączył do gospodarstwa ziemię od kilku sąsiadów. Gospodarując na 100 hektarach miał już wystarczającą skalę, aby sprostać zamówieniom wielkiego biznesu.
- Lidl dokładnie sprawdza jakość dostarczanych do sprzedaży warzyw i nie ma mowy o jakiejkolowiek próbie oszukiwania konsumentów - podkreśla przedsiębiorca. - Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, jak rygorystyczne i wymagające są przepisy Lidla odnośnie sprzedaży warzyw ekologicznych. Za złamanie przepisów, które obligują producenta do systematycznych kontroli produkowanych warzyw grożą milionowe kary - dodaje.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.