Banki muszą wziąć odpowiedzialność za kredyty w walutach obcych

- Z bankami można wygrać - mówi Wirtualnej Polsce Krzysztof Oppenheim. Pośrednik nieruchomości i ekspert od kredytów hipotecznych twierdzi, że czas wreszcie także banki obarczyć winą za problemy z kredytami w walutach obcych.

Banki muszą wziąć odpowiedzialność za kredyty w walutach obcych
Źródło zdjęć: © materiały prasowe

02.10.2013 | aktual.: 03.10.2013 09:17

**Sebastian Ogórek

: Kto brał kredyty we frankach?**

Krzysztof Oppenheim: Zdecydowana większość klientów. Nie brali ich tylko ci, którzy rozumieli, co to znaczy ryzyko kursowe i w jakich sytuacjach może ono wystąpić. Im tańszy był frank, tym ryzyko większe. Ja swoje zobowiązania we frankach zmieniłem przy kursie 1 CHF = 2,6 PLN. Nie był to idealny moment, ale nigdy w taki się nie trafi. Na tym właśnie polega zalecana wówczas przeze mnie optymalizacja kredytowa: odpowiednia waluta w odpowiednim momencie.

**

Wiele osób twierdzi, że frankowcy to najlepiej zarabiający Polacy i dlatego dziś nie powinniśmy tej grupie w żaden sposób pomagać.**

Jest to absolutnie niezgodne z prawdą. Im człowiek mniej zarabiał, tym chętniej brał kredyt we frankach. Często też na kredyt w złotówkach nie miał zdolności kredytowej - tak było przed rekomendacją S z 2006 roku. Kilkaset złotych różnicy na każdej racie było dla takich rodzin kwotą znaczącą. Dla osób, u których różnica nie ważyła dużo w domowym budżecie, była to tylko forma gry rynkowej, czyli właśnie forma optymalizacji kredytowej: w każdej chwili mogli wrócić do złotówki. Pod warunkiem oczywiście, że chciało im się powtórnie przechodzić procedurę kredytową i zmienić swój kredyt z CHF na PLN. W 2007 czy 2008 roku - wiele takich transakcji przeprowadziłem.

**

To znaczy, że kredyty walutowe nie są z gruntu złe. Niestety nieświadomy klient zawsze, gdy zobaczy słupek z ratą na poziomie 1800 i 1300 zł, wybierze kwotę mniejszą tylko na dzień zaciągania kredytu. Tego, że przez zawirowania na rynku walutowym proporcje mogą się odwrócić, już nie dostrzeże. **

Sam, w niektórych sytuacjach, polecałem kredyty walutowe: szczególnie kiedy dana waluta była droga wobec złotówki. Niemniej kredyt hipoteczny to nie małżonek, którego wybieramy raz na całe życie: kredyt warto co pewien czas "odświeżyć". Bo albo pojawia się lepsza oferta, albo warto zmienić walutę. Przez długi czas tani frank ciągnął polską gospodarkę i dlatego, wchodząc w kryzys w 2008 roku byliśmy "zieloną wyspą". Nie można więc mówić, że kredyty walutowe są z gruntu złe. Bo nawet przedmiot codziennego użytku, jak nóż, stosowany niezgodnie z instrukcją i przeznaczeniem może okazać się niebezpieczny. Tak samo jest z kredytami walutowymi.

Wielkim błędem było to, że w okresie 2007 lub na początku 2008 roku nie zostały one zablokowane. Tu wina spada na Komisję Nadzoru Finansowego. Nawet gdy frank spadał poniżej 2 zł, KNF w żaden sposób nie ograniczała sprzedaży tak ryzykownego produktu. Jest to typowy błąd zaniechania. Natomiast gdy frank podskoczył do 3,5 zł, czyli na początku 2010 roku, KNF się obudziła i rozpoczęła zmasowaną akcję przeciwko kredytom walutowym, aby w konsekwencji zupełnie je wyrugować z rynku. Takie działania fatalnie odbiły się na polskiej gospodarce.

**

Dziś kredyty walutowe są niemal zakazane, ale problem 700 tys. kredytobiorców nie zniknął. Pana zdaniem konsekwencje powinny ponieść banki, które nie informowały o ryzyku kursowym, czy ich klienci, którzy nie interesowali się, na jaki produkt się decydują? **

Z informacją od banku na temat ryzyka kursowego przy kredytach jest jak z napisem "szkodzą zdrowiu" na papierosach. Wszyscy czytają i wszyscy kupują - mówię oczywiście o palaczach. Teoretycznie nie można mieć pretensji ani do banku, który takie kredyty sprzedawał, ani do kredytobiorców, którzy tych kredytów poszukiwali, aby zmniejszyć koszty stałe w budżecie. O winie banku można z pewnością mówić wtedy, jeśli tzw. doradca kredytowy wciskał je klientowi bez względu na sytuację, a takich doradców niestety było dużo. Szczególnie gdy ten sam "doradca" był też sprzedawcą funduszy, hasło "proszę wziąć kredyt we frankach, a za oszczędności w racie kupi pan fundusz" było wówczas bardzo popularne. Miało to miejsce w niektórych bankach i w większości sieciowych firm pośrednictwa kredytowego. Czasem wciskano oba produkty klientom, którzy mieli zamiar wziąć kredyt złotówkowy. W takiej sytuacji wina sprzedawcy jest ewidentna - tylko na ogół trudno będzie ją udowodnić.

**

Wszyscy wiemy, że dziś problem z kredytami frankowymi mają klienci. Muszą płacić wyższe raty, nie mogą sprzedać mieszkania. Dlaczego to ryzyko, choćby częściowo, nie dotyczy banków? Banki starają się chociaż pomóc swoim klientom? **

Poruszył pan bardzo ważny problem - odpowiedzialności za udzielony kredyt, od której banki się odżegnują. To niepojęte, że ten fakt zaakceptowaliśmy. W każdej innej dziedzinie, jeśli coś złego się dzieje z zakupionym towarem, to klient może skutecznie składać reklamacje. W bankowości tego oczywistego mechanizmu nie ma. Gdy klient informuje bank, że ma problem ze spłatą kredytu, to najczęściej banki nie widzą tu nigdy swojej winy, często nie starają się pomóc klientowi ten problem rozwiązać. Można to zrobić przez dobrze opracowane przez dany bank procedury w zakresie restrukturyzacji.

**

Które banki dobrze sobie radzą z restrukturyzacją? **

Z mojego doświadczenia wynika, że jedynie te z polskim kapitałem. Znam wiele przykładów przeprowadzonych trudnych restrukturyzacji przez PKO BP. Swoimi klientami, którzy mają problemy w spłacie zobowiązań, przejmują się też banki spółdzielcze: chętnie siadają do stołu i starają się kredytobiorcy pomóc. Natomiast jestem przerażony podejściem do tego typu problemów przez niektóre banki zagraniczne. Także te z pierwszej dziesiątki pod kątem wielkości. Odnoszę czasem wrażenie, że zarządy tych banków tak bardzo są sterowane z zagranicy i nastawione na realizację narzuconych im celów, że klient w ogóle tam się nie liczy. Jak ma problemy, to jest traktowany niemal jak bezpański pies - można go bezkarnie kopać, dręczyć czy nawet unicestwić.
Nieumiejętna restrukturyzacja może doprowadzić kredytobiorcę i jego rodzinę do bankructwa. Pamiętajmy też, że obowiązkiem banku jest zabezpieczenie środków depozytariuszy. Jeśli więc klient ma problemy ze spłatą kredytu, ale chce go spłacać, to obowiązek pomocy ze strony banku wynika wprost z prawa bankowego. Kredytodawca musi zrobić wszystko, aby w maksymalny sposób zwiększyć szanse na odzyskanie pożyczonych klientowi pieniędzy: bo to są środki ulokowane w banku przez depozytariuszy.

**

Co w takim razie bank może zrobić w przypadku klienta, który chce spłacić kredyt, ale ma chwilowe problemy? **

Banki nie powstały wczoraj, tylko kilkaset lat temu. Najprostsza metoda restrukturyzacji to wydłużenie okresu spłaty kredytu. Można też odwrócić kolejność zarachowania kapitału i odsetek. Czyli klient spłaca tylko kapitał w takiej kwocie, na jaką go w danym okresie stać, a odsetki są doliczane dopiero po dwóch latach. W trudniejszych sytuacjach można także obniżyć oprocentowanie, umorzyć część odsetek albo nawet jakąś część kapitału. Rozwiązań jest bardzo dużo, szkoda tylko, że niektóre banki o tym jakby zapomniały. Nie możemy także zlekceważyć faktu, że po drugiej stronie jest człowiek, który bardzo często wpadł w problemy finansowe nie z własnej winy. Bank, jako instytucja publicznego zaufania, nie może tego nie brać pod uwagę.

**

Politycy będą musieli przypomnieć o tych metodach? Tak już zrobiono przy okazji spreadu walutowego. **

Nie liczmy na takie rozwiązanie. Nasi politycy nie umieliby tego zrobić i skończyłoby się na tak kuriozalnych pomysłach, jak program Mieszkania dla Młodych czy zalegalizowanie lichwy w 2011 roku poprzez uchwalenie ustawy o kredycie konsumenckim. Jedynie kredytobiorcy mogą walczyć o swoje prawa i sprawiedliwość, nie oglądając się na polityków.

**

W krakowskim sądzie niedługo zacznie się proces Tomasza Sadlika, który chce unieważnienia swojego kredytu we frankach. Pana zdaniem ma szansę na wygraną? Kibicuje mu pan? **

Oczywiście, jestem w pełni po stronie tego klienta. Banki w tego typu sytuacjach uciekają od odpowiedzialności. To chyba jedyny sektor, w którym producent zwala cała winę na klienta. Jeśli kupi pan samochód z zepsutymi hamulcami i spowoduje z tego powodu wypadek, to firma motoryzacyjna za to odpowie. Jeśli natomiast doradca bankowy wciśnie panu bardzo ryzykowny kredyt, to bank uzna, że to już jest tylko pana problem. Tak jest właśnie z kredytami walutowymi, opcjami walutowymi czy też z kredytami obrotowymi udzielanymi na 12 miesięcy przedsiębiorcom. Są to produkty o niezwykle wysokim poziomie ryzyka, za które banki nie chcą ponosić żadnej odpowiedzialności.

**

Może warto zastosować model amerykański? Tam jak klient nie jest w stanie spłacać kredytu, idzie do banku, zostawia klucze do mieszkania i jest wolny. W Polsce kredytobiorca kupujący mieszkanie za 200 tys. podpisuje weksel na 400 tys. zł. Oddaje nieruchomość, a bank dalej go windykuje. **

W USA kredyt hipoteczny przypisany jest do nieruchomości, w Polsce do kredytobiorcy, nieruchomość stanowi jedynie zabezpieczenie. Obserwując to, co się dzieje u nas z kredytami walutowymi, amerykańskie rozwiązanie świetnie by się teraz w Polsce sprawdziło. Bank musiałby zaakceptować stratę na kredycie, jeśli zadłużenie znacząco przewyższy wartość nieruchomości. Dziś na takie rozwiązanie jest za późno, bo wymaga zmiany prawa, a nasi parlamentarzyści nie są do tego przygotowani. Można jednak wygrać z bankiem, co pokazały ostatnie lata. Wystarczy popatrzeć na coraz więcej wygranych procesów klientów "ubranych" w opcje walutowe oraz przegrana Multibanku w procesie zbiorowym złożonym przez frankowców.

**

Zachęca pan do składania reklamacji w banku, pójścia do sądu polubownego przy Związku Banków Polskich czy bezpośrednio do sądu? **

Sądzenie się z bankiem - tak, ale wyłącznie po wykorzystaniu wszystkich szans dogadania się z kredytodawcą. Jeśli takie działania zakończą się porażką i bank zlekceważy nasze problemy, za które jest współodpowiedzialny, polecam drogę sądową, ale pod warunkiem że idziemy tam z argumentami i dobrze przygotowani. Tak jak robi to Tomasz Sadlik, z którym bank nie chce nawet podjąć rozmowy na temat restrukturyzacji, co może zniszczyć jego życie i rodziny, także - położyć firmę.

To tylko jeden z przykładów, w których bank z całą pewnością zawinił, a zrzuca winę na klienta. Banków nie trzeba się bać. Warto walczyć i ja zamierzam pomagać tym osobom, które się na to zdecydują. Jest mi o tyle łatwiej, że siedzę w tej branży ponad 20 lat. Jak się do tego zabrać skutecznie i w miarę bezpiecznie - to temat na drugą, długą rozmowę. Źle prowadzona wojna z bankiem może zakończyć się dla klienta bardzo źle. Siła jest po drugiej stronie, bank to wie i na ogół liczy, że podczas sprawy klient się wykrwawi. Ale tak naprawdę, jeśli dobrze prowadzimy sprawę, bank nie ma argumentów na swoją obronę i mamy dużą szansę na wygraną.

_ Krzysztof Oppenheim był jednym z pierwszych w Polsce doradców finansowych, a dzięki swojemu wieloletniemu doświadczeniu jest ekspertem w dziedzinie kredytów hipotecznych. Jest właścicielem firm Oppenheim Enterprise oraz Nieruchomości Boża Krówka. Druga z firm wyspecjalizowała się w trudnych transakcjach zamiany mieszkań oraz oddłużaniu osób mających problemy ze spłacaniem kredytów. _

pko bpfrankowcykredyty walutowe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (594)