Bez przewodnika zza oceanu giełdy drepczą w miejscu
Dzisiejszym sesjom na giełdach towarzyszyła świadomość, że Amerykanie świętują i nie wiadomo, z jakimi nastrojami wrócą na parkiet we wtorek. A że niepewność była w pełni uzasadniona, reszta świata wolała się nie wychylać i poczekać na fakty.
25.05.2009 17:21
Rynki znajdują się w zbyt newralgicznym punkcie, by pochopnie decydować o inwestowaniu poważniejszego kapitału po którejkolwiek stronie. Z tą ostrożnością to chyba inwestorzy w Warszawie trochę przesadzili, bo obroty były żenująco niskie. Niższe były ostatnio w Sylwestra ubiegłego roku.
Polska GPW
Inwestorzy na warszawskim parkiecie zaczęli dzień umiarkowanym optymizmem. Indeks największych spółek wzrósł o 0,75 proc., a WIG zyskiwał 0,66 proc. To nieźle, jak na ostatnie czasy. Czasy, w których korekta wzrostów wisi w powietrzu, a nastroje w Stanach Zjednoczonych mocno się pogorszyły. Zwyżkę podtrzymywały przede wszystkim mocno rosnące papiery KGHM. Jednak już po pół godzinie handlu, główne indeksy były na minusie, a sam KGHM, też zresztą słabnący, nie był w stanie utrzymać rynku po zielonej stronie. Spadki sięgały ułamka procent, więc większego wrażenia na nikim nie robiły. Zresztą nikt chyba nie spodziewał się, że w warunkach braku sesji na Wall Street nasz rynek dokona jakichś niezwykłych osiągnięć. Po nieco gorszym, niż oczekiwano odczycie wskaźnika nastrojów niemieckich przedsiębiorców Ifo, spadki jeszcze się pogłębiły, ale później popyt ochłonął i końcówka sesji była już znacznie lepsza. Indeks największych spółek zdołał nawet na chwilę wyjść na niewielki plus. Stało się to możliwe głównie dzięki
zwyżce notowań akcji Pekao, z niewielką pomocą KGHM, Lotosu i Telekomunikacji Polskiej. Na końcowym fiksingu z tej próby zostało tylko wspomnienie. WIG20 zniżkował o 0,75 proc., WIG spadł o 0,7 proc., wskaźnik średnich spółek o 0,62 proc., a sWIG80 o 0,8 proc. Obroty wyniosły zaledwie 527 mln zł.
Giełdy zagraniczne
Piątkowa sesja w Stanach Zjednoczonych nie przyniosła inwestorom żadnych wskazówek, co do możliwego rozwoju sytuacji. Zmiany wartości indeksów były wręcz symboliczne. S&P500 zniżkował o zaledwie 0,15 proc., osiągając poziom 887 punktów. To mniej niż 900 pkt., powyżej którego trzymał się przez większą część ubiegłego tygodnia i więcej niż uznawany za kluczowy poziom wsparcia w okolicach 875 pkt. Można więc mówić, że trwa niewielka na razie korekta wcześniejszych wzrostów ale idąca w bok i przebiegająca w ramach dość wąskiego przedziału, którego Ani górne, ani dolne ograniczenia nie zostały wyraźnie pokonane. Atmosfera zdaje się nie sprzyjać bykom. Po pierwsze odwrót od poziomu oporu działa na ich niekorzyść, po drugie niedźwiedzie otrzymują silne wsparcie ze strony wieści gospodarczych (gorsze prognozy Fed) i czynników psychologicznych (obawa przed obniżeniem ratingu dla USA, dość chyba irracjonalna, ale mogąca zrobić rynkowi akcji sporą krzywdę). Dziś Wall Street będzie pauzować, więc resztę świata
(giełdowego) czeka raczej nerwowe oczekiwanie, co przyniosą kolejne dni za oceanem.
Na giełdach azjatyckich nie było widać żadnego strachu ani niepewności po tym, co mówiło się o obawach związanych ze Stanami Zjednoczonymi. Większość indeksów zanotowała umiarkowane wzrosty, nie przekraczające 1 proc. Jedynie Nikkei zwyżkował o 1,3 proc.
Również początek sesji w Europie nie wskazywał na jakiekolwiek nadzwyczajnego zaniepokojenie inwestorów. Indeksy na głównych parkietach zyskiwały po 0,2-0,35 proc. Jednak wkrótce nastroje zaczęły się pogarszać. Tuż po godzinie 10.00 DAX tracił już 1,6 proc., a CAC40 zniżkował o 1,4 proc. Gorsze nastroje przedsiębiorców w Niemczech udzieliły się giełdowym inwestorom. Ale później skala rozczarowania i spadków zdecydowanie się zmniejszyła, ale nie do tego stopnia, by wynieść indeksy ponad zero. Spośród giełd naszego regionu bardzo dobrze radził sobie Budapeszt, gdzie tamtejszy indeks zyskiwał tuż przed godziną 16.00 ponad 2 proc. Rumuński wskaźnik BET rósł o ponad 1,4 proc.
Waluty
Sytuacja na międzynarodowym rynku walutowym nieco się uspokoiła. W poniedziałek rano dolar nieznacznie tracił wobec europejskiej waluty, ale wciąż pozostawał bardzo blisko poziomu 1,4 dolara za euro. Po kilkudziesięciu minutach był już idealny remis, w odniesieniu do piątkowego zamknięcia przy kursie 1,3996 dolara za euro.
W tych warunkach nasza waluta zaczęła bardzo odważnie. Rankiem dolara wyceniano na 3,12 zł, o 2 grosze taniej, niż w piątek. Potem jednak, w ślad za wskazaniami pary euro/dolar, złoty spuścił z tonu i z łatwością „oddał” te dwa grosze. Podobnie było w przypadku innych walut. Poranna cena 4,37 zł za euro okazała się zdecydowanie nie do utrzymania i wspólna waluta szybko zyskała 3 grosze, tak samo uczynił frank, po chwilowej przecenie do 2,87 zł wrócił do piątkowego poziomu 2,9 zł.
Po południu dolar minimalnie zyskiwał wobec euro, co trochę zaszkodziło złotemu, ale wahania były bardzo niewielkie. Około godziny 16.00 za dolara trzeba było płacić 3,15 zł, za euro 4,4 zł a za franka 2,9 zł.
Podsumowanie
Sytuacja na naszym rynku po dzisiejszej sesji nie wyjaśniła się ani na jotę bardziej, niż w piątek. Można stwierdzić jedynie, że trwa niewielka korekta po niedawnym nieudanym ataku na kluczowe poziomy oporu. Ten korekcyjny spadek trwa już czwartą sesję i niewiele powiedział o rzeczywistej sile rynku. Ani byki, ani niedźwiedzie nie kwapią się do wyłożenia kart na stół i pokazania, na co je stać. Musimy na to poczekać. Bardziej niecierpliwym inwestorom wypada zwrócić uwagę, że to oczekiwanie może się przedłużyć. Jedno można powiedzieć już teraz: wszystko wskazuje, że maj okaże się miesiącem lepszym, niż się obawiano. Przynajmniej dla byków.
Roman Przasnyski
główny analityk Gold Finance
| Powyższy tekst jest wyrazem osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja do podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych z opisywaną tematyką. Jakiekolwiek decyzje podjęte na podstawie powyższego tekstu podejmowane są na własną odpowiedzialność. |
| --- |