Boom na pracę wakacyjną. Zarobki do 10 tys. "Nie mogę w to uwierzyć"
Wrzucam ogłoszenie, telefony dzwonią non stop - powtarzają nam przedsiębiorcy prowadzący sezonowe biznesy nad polskim morzem. Rekordowe są także stawki. Młodzi Polacy mogą zarobić nawet 10 tys. zł miesięcznie. - Inflacja zwiększyła u nich zapotrzebowanie na pieniądze - komentuje ekspert rynku pracy Krzysztof Inglot.
03.07.2024 14:22
Smażalnie ryb, kawiarnie, lodziarnie, restauracje - wszystkie punkty handlowe nad polskim morzem łączy jedno. Ruch w nich jest sezonowy. Część z nich w trakcie zimy zamyka się całkowicie, inne lokale mocno ograniczają zatrudnienie, by na początku lata znów masowo rekrutować kandydatów. Tych ostatnich w tym roku jest całe mnóstwo.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Właścicielka baru w Krynicy Morskiej zatrudnia łącznie 50 osób. Kobieta co roku prosi zeszłorocznych pracowników, by w marcu poinformowali ją, czy chcą pracować w nadchodzące wakacje. Młodzi ludzie odzywają się jednak rzadko, telefony z pytaniami o pracę rozdzwaniają się dopiero tuż przed sezonem.
Nie mogę w to uwierzyć, ale w tym roku musiałam odmawiać. Mam wręcz nadkomplet. W ubiegłych latach to się nie zdarzało, bo zapotrzebowanie na pracowników było cały czas - mówi nasza rozmówczyni.
Przedsiębiorczyni podkreśla, że wśród szukających pracy dominują bardzo młodzi ludzie. Wiele aplikacji pochodzi od 15-latków, a osoby poniżej 21 roku życia stanowią ogromną większość kandydatów. - Na nowe ogłoszenia dostaję kilkadziesiąt odpowiedzi dziennie - dodaje właścicielka baru.
W tej beczce miodu można znaleźć jednak także łyżkę dziegciu. Kobieta przyznaje, że stosuje w swoich lokalach system dni próbnych. Statystycznie przechodzi go poniżej połowy kandydatów.
"Uczę, jak trzymać miotłę"
Dlaczego? Pani Danuta, właścicielka lokalu gastronomicznego z Chałup, mówi że rekrutacja stała się mordęgą. Kobieta na każdy sezon stara się skompletować 35-osobową załogę. - Już wiem, że z częścią będę musiała się pożegnać. Do poważnej pracy nadaje się może co piąta osoba - zauważa.
Zdaniem pani Danuty problemem są niskie kompetencje młodych ludzi.
Widać, że w domu niczym się nie zajmują. Po zatrudnieniu muszę ich uczyć, jak trzymać miotłę i tłumaczyć, jakich środków czystości użyć do umycia stołu. Nauka przychodzi z trudem - narzeka restauratorka.
Przedsiębiorczyni dodaje, że wielu pracowników ma problem z nałogami - narkotykami i alkoholem. - Problemem nie do przejścia bywa też zakaz używania telefonu w pracy czy to, że trzeba mieć krótkie paznokcie - relacjonuje.
Warunki? Pracownicy dostają darmowe zakwaterowanie i wyżywienie. Wynagrodzenie podane w widełkach to 8-10 tys. zł bruto. - Uważam że to dobre warunki, ale o znalezienie kompetentnych ludzi i tak nie jest łatwo. Prowadzę jednak ten biznes od kilkunastu lat. Nie zamierzam się poddawać - dodaje pani Danuta.
O boomie na pracę sezonową mówi też przedsiębiorca z Władysławowa. Nasz rozmówca opowiada, że odbiera 10-15 telefonów dziennie. Wiek? Od 16 do 60 lat, reguły nie ma, dorzuca.
- Jeszcze kilka lat temu, gdy wrzucałem ogłoszenie do sieci telefon milczał i cieszyłem się, gdy odebrałem go raz dziennie - opowiada.
Pan Piotr z Dębek w tym roku odebrał 50 CV. Wszystko w odpowiedzi na jedną ofertę pracy. Właściciel baru mówi, że jest zadowolony, bo pozwala mu to na selekcję kandydatów i znalezienie osoby najbardziej pasującej do stanowiska.
Zainteresowanych jest tak wielu, że przedsiębiorca zaczął rezygnować z zatrudniania Ukraińców, którzy w ostatnich latach stanowili podporę rynku pracy tymczasowej. - Wielu z nich trafia do mnie z agencji pracy tymczasowych. Są przeszkoleni. Widać, że mówią to, co pracodawca chce usłyszeć. A potem okazuje się, że trafili do kuchni prosto z budowy i gdy przychodzi do usmażenia schabowego rozkładają ręce - tłumaczy pan Piotr.
O dużym zainteresowaniu słyszymy także od przedstawiciela jednej z nadmorskich sieci kawiarni. Firma na okres wakacji zatrudnia dodatkowo 40 osób. - Ludzie dzwonią, przychodzą do nas ze swoimi CV. Myślę, że w tym roku bylibyśmy w stanie zatrudnić nawet cztery razy tyle pracowników - mówi nasz rozmówca.
Zarobki? Nawet 7-10 tys. zł miesięcznie
Nie wszystkie lokale usługowe spotykają się z nadmiarem chętnych do pracy. "Gazeta Wyborcza" przytaczała niedawno przykład restauracji w Sopocie, w której przez brak kucharzy lokal nie nadąża z obsługa klientów.
Nie wierzę, że przy dobrej płacy można narzekać na brak zainteresowania - kwituje jeden z naszych rozmówców.
Skąd jednak wniosek, że płace mają wpływ na liczbę chętnych? Na przykład stąd, że na przełomie kwietnia i maja na potężny niedobór pracowników narzekali rolnicy. Jedna z naszych rozmówczyń, pani Dorota, opowiadała, że tak trudnej sytuacji z rekrutacją nie miała do co najmniej dekady. - Przewidywałam zatrudnienie trzech osób. Przyszło mi to naprawdę z dużym trudem, choć w ubiegłych latach zgłaszało się po kilka osób na jedno miejsce - wspominała.
Na polach i plantacjach stawki często oscylują jednak wokół krajowego minimum. Poza tym dwa miesiące temu studenci i uczniowie, którzy stanowią gros zainteresowanych pracą sezonową, siedzieli jeszcze w szkolnych ławach.
Tymczasem wynagrodzenie za pracę sezonową w niektórych wypadkach może robić wrażenie. Przykłady? Naleśnikarnia w Chałupach szuka osoby z doświadczeniem w gastronomii za 8-10 tys. zł brutto miesięcznie. Do tego dochodzi darmowy nocleg i wyżywienie. Te dwa ostatnie "benefity" proponuje także właściciel stoiska we Władysławowie. Tu pensje sięgają 7-7,5 tys. zł brutto.
W trakcie trwającego ponad miesiąc jarmarku w Krynicy Morskiej pracownicy są kuszeni podstawą w wysokości 30 zł brutto za godzinę plus prowizja od sprzedaży. Pracodawca ocenia łączne wynagrodzenie na około 10-13 tys. zł do ręki.
Polskim rodzinom brakuje pieniędzy
Krzysztof Inglot, założyciel agencji Personel Service i ekspert rynku pracy wskazuje na kilka przyczyn tego boomu.
Przede wszystkim, zdaniem Inglota, exodus Ukraińców okazał się zjawiskiem wyolbrzymionym. Wiele osób z Ukrainy pracuje wprawdzie dzisiaj za granicą, ale są to w ocenie eksperta głównie mężczyźni. Kobiety które przyjechały do Polski z dziećmi, szukają pracy lokalnie. I wciąż mogą być zainteresowane pracą sezonową.
Druga kwestia to zdaniem Inglota "efekt inflacyjny", przez który przeciętne polskie gospodarstwa domowe straciły część siły nabywczej. - Wzrost cen zwiększył zapotrzebowanie na pieniądze u młodych ludzi. W budżetach rodzin brakuje środków, by wysłać nastolatków na wakacje - wskazuje ekspert.
Istotne według założyciela Personel Service okazało się także zwolnienie osób do 26 roku życia z podatku dochodowego. Kwota brutto w ogłoszeniu stała się kwotą netto.
- To sprawia, że wynagrodzenia stają się atrakcyjne. Praca w Polsce do 26. roku życia stała się tak samo atrakcyjna finansowo, jak wyjazd do Niemiec na szparagi. Młodzi ludzie wolą więc zostać w kraju - zauważył ekspert.
Zdaniem Inglota obserwowane zjawisko można jednak uznać za pozytywne. - Uważam że powinniśmy umożliwiać pracę od 16. roku życia. Znam Polaków którzy za oceanem są milionerami, a ich dzieci sprzedają pizzę, burgery i pracują w sklepach. To nauka etosu pracy. Młodzi ludzie lepiej rozumieją potem realia życia. Po skończeniu studiów nie zderzają się z rynkiem, nabywają wiary w swoje możliwości - puentuje ekspert.
Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl