"Młodzi są zmanierowani, pracują emeryci". Tak wygląda praca sezonowa

Rolnicy i eksperci alarmują, że znajdowanie chętnych do pracy tymczasowej przy zbiorach sprawia coraz większe trudności. Pracowników z Ukrainy jest coraz mniej, młodzi Polacy do trudnej roboty na polu się nie garną. Braki plantatorzy uzupełniają więc seniorami, którzy dorabiają sobie do emerytury.

"Młodzi są zmanierowani, pracują emeryci". Tak wygląda praca sezonowa
"Młodzi są zmanierowani, pracują emeryci". Tak wygląda praca sezonowa
Źródło zdjęć: © Agencja Wyborcza.pl | Łukasz Cynalewski
Adam Sieńko

25.04.2024 14:36

Poszukiwania chętnych do pracy sezonowej ruszają już w marcu i kwietniu. Na pierwszy ogień idą uprawy szparagów. W sieci roi się od ogłoszeń, w których przedsiębiorcy szukają pomocy przy zbiorach warzyw uznawanych od niedawna za dość luksusowe.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ile można zarobić na polu?

Oferty są bardzo zróżnicowane. Część przedsiębiorców w widełki płacowe wpisuje stawkę godzinową równą lub niewiele większą od minimalnej stawki godzinowej, która od 1 stycznia tego roku wynosi 27,70 zł brutto. Zdarzają się także ogłoszenia, w których oferowane pieniądze są mniejsze - między 20 a 27 zł brutto za godzinę pracy.

Niektórzy plantatorzy decydują się na wpisanie do ogłoszenia widełek. Kwoty zaczynają się zazwyczaj od 3-5 tys. zł brutto, a ich górna granica dochodzi nawet do 10 tys. zł brutto, co na umowie o pracę dawałoby ponad 7 tys. zł na rękę.

Etat oferują głównie przedsiębiorcy z zagranicy. W ich ogłoszeniach stawki są zdecydowanie wyższe niż w Polsce. W Holandii przy zbiorze szparagów można liczyć na zarobki dochodzące do 12-15 tys. zł brutto. W Niemczech pośrednicy kuszą płacami zamykającymi się w przedziale 50-100 zł brutto za godzinę.

Chętnych do pracy na polu brakuje

Większość zapytanych przez nas plantatorów przyznaje, że w tym roku o chętnych do pracy na polu jest wyjątkowo ciężko. Pani Anna z województwa wielkopolskiego opowiada WP Finanse, że zgłaszają się do niej głównie starsze osoby.

"W ostatnich latach przychodzili do nas młodzi rodzice, ale w tym roku ich nie widzimy. Myślę, że to efekt podniesienia świadczenia do 800 zł na dziecko" - twierdzi przedsiębiorczyni.

Dodaje również, że w trakcie tegorocznej rekrutacji nie było żadnego odzewu ze strony Ukraińców. - Nowi pracownicy nie napływają, starzy pojawiają się już tylko okazjonalnie, np. w soboty i niedziele. Ci, którzy zdecydowali się zostać w Polsce na stałe mają już stałe zatrudnienie i się go trzymają - dowodzi kobieta.

Nasza kolejna rozmówczyni, pani Dorota, dodaje, że tak trudnej sytuacji z rekrutacją nie miała do co najmniej dekady. - Przewidywałam zatrudnienie trzech osób. Przyszło mi to naprawdę z dużym trudem, choć w ubiegłych latach zgłaszało się po kilka osób na jedno miejsce - wspomina.

Obserwacje obu pań potwierdza Krzysztof Inglot, założyciel agencji Personnel Service i ekspert rynku pracy.

- Ten trend obserwowany jest na całym rynku pracy, nie tylko w branży rolniczej. Młodzi po prostu nie garną się do pracy. A przecież kończą naukę, z ich strony powinniśmy widzieć zainteresowanie znalezieniem zatrudnienia - zastanawia się Inglot.

- Z czego to wynika? Sam chciałbym wiedzieć - mówi założyciel Personel Service. - Wydaje mi się, że młode osoby są nieco zmanierowane. Mają dużo ofert pracy, nie muszą jeździć za pracą, bo mają ją u siebie na miejscu - dodaje.

Krzysztof Inglot tłumaczy też, dlaczego z rynku pracy tymczasowej zniknęło wielu pracowników w Ukrainy. Do momentu wybuchu wojny rynek pracy w Unii Europejskiej był dla naszych sąsiadów zamknięty. By legalnie podjąć zatrudnienie, musieli zdobyć wizę. W Niemczech wymagano od nich zdania testów językowych.

Wszystko zmieniła agresja Rosji na Ukrainę. Wymogi legislacyjne zostały zniesione, a rolnicy z państw UE mogą teraz zatrudniać Ukraińców bez przeszkód.

- To praca sezonowa, trwa tylko kilka miesięcy. Każdy chce w tym czasie zarobić jak najwięcej. Logicznym jest, że pracownicy wolą zbierać i odkładać oszczędności w euro, a nie w złotówkach - tłumaczy Inglot.

Jest też drugi aspekt tego zjawiska. Pracownicy sezonowi często polecają sobie nawzajem swoich pracodawców. - To jak kula śnieżna. Jeżeli w danym roku za granicę wyjechało np. 5 tys. osób i każda z nich zaprosiła jednego znajomego, w kolejnym z polskiego rynku znika już 10 tys. osób - obrazuje ekspert.

"Pracownicy kokosów się nie spodziewają"

Nie wszyscy plantatorzy narzekają jednak na brak rąk do pracy. Pan Robert wrzucił ogłoszenie do sieci dotyczące zbioru i sortowania szparagów w województwie lubelskim. Jak mówi, skala odzewu całkowicie go zaskoczyła.

- Szukałem tylko kilku osób, bo moje gospodarstwo nie należy do największych. W ubiegłych latach zgłaszało się do mnie w porywach do 10-15 osób. Gdybym w tym roku zebrał wszystkich, którzy odpowiedzieli na ogłoszenie, naliczyłbym pewnie koło 50 kandydatów - mówi WP Finanse pan Robert.

A to nie koniec niespodzianek.

Kiedyś pierwsze o co pytali kandydaci to: jaka stawka? A potem od razu narzekanie. Teraz wolą przyjść do pracy, popróbować parę dni. Kokosów się nie spodziewają. Dla mnie to dziwne, bo jednak wszystko drożeje, ale z punktu widzenia pracodawcy to oczywiście pozytywne zjawisko - opowiada.

Jak podkreśla pan Robert, wśród dzwoniących można znaleźć cały przekrój społeczeństwa. Przedsiębiorca dostawał telefony od Ukraińców, imigrantów z Azji i Polaków w każdym wieku. Od 16-stego do 60. roku życia.

Nasz rozmówca podkreśla, że nie ma pojęcia, skąd tak duże zainteresowanie jego ofertą. Dodaje jednak, że z podobnym wzięciem cieszyła się rekrutacja znajomego przedsiębiorcy, pracującego w branży gastronomicznej.

Podpowiedź nasuwa się, gdy spojrzy się na widełki płacowe. Zarobki przy organizowanych przez pana Roberta zbiorach zależą od efektywności pracującego. Plantator przyznaje, że w ubiegłym roku rozstrzał płacowy bywał w związku z tym całkiem spory. - Niektórzy zatrudnieni wyciągali miesięcznie 3,5 tys. zł, inni 7 tys. zł na rękę. Wszystko zależy od pracowitości, zaangażowania i umiejętności - zauważył przedsiębiorca.

Pracodawcy muszą się dopasować

Historia pana Roberta stanowi jednak wyjątek. Większość właścicieli plantacji obawia się, że tegoroczny sezon będzie dla nich wyjątkowo trudny.

W tym roku problem ze znalezieniem osób do pracy się nasili. Polacy znów staną się istotną siłą na rynku pracy tymczasowej - nie ma wątpliwości Krzysztof Inglot.

Ekspert podkreśla, że pracodawcy będą jednak zmuszeni dopasować się do nowego profilu kandydata, ułożyć pod niego warunki pracy. Na rynku zdominowanym przez osoby starsze może się to wiązać ze skróceniem godzin pracy, by zatrudnieni byli w stanie podołać obowiązkom w sensie fizycznym.

Wielu emerytów może także chcieć nocować w domach, zamiast w noclegach zapewnianych przez rolników. - To oznaczałoby, że pracodawcom odpadnie znaczący koszt. Być może przeznaczą go na podwyżkę dla seniorów? - zastanawia się Inglot.

O ogólny wzrost płac będzie jednak trudno. Pani Anna mówi, że przy rosnących kosztach paliwa, nawozów i wzroście płacy minimalnej rentowność upraw jest coraz mniejsza. W tym roku pojawił się w dodatku przestój związany z kwietniową falą mrozów. - Wymarzło wszystko. Na szczęście nie jesteśmy w tak złej sytuacji jak sadownicy. Jeżeli zrobi się ciepło za kilka dni mogą pojawić się nowe szparagi - opowiada.

- Ceny płodów rolnych w skupie nie rosną - dodaje Inglot. - Rolnicy nie mają skąd wziąć wolnych środków na podwyżki dla pracowników. To trudna sytuacja, bo rywalizują przecież o nich z międzynarodowymi koncernami i lokalnymi fabrykami - podkreśla ekspert.

Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl

Wybrane dla Ciebie