Chciałam zrobić test na COVID-19. Okazało się to trudniejsze, niż myślałam

Czułam, że zaraziłam się koronawirusem. Chciałam zrobić test, żeby mieć pewność. Jego wykonanie powinien zlecić lekarz podstawowej opieki zdrowotnej, ale takiego nie miałam. Złożyłam wniosek o przypisanie lekarza, ale został odrzucony z powodu "odległego miejsca zamieszkania". Efekt? Z chorobą musiałam radzić sobie sama.

Koronawirus w Polsce. Nowy raport Ministerstwa Zdrowia
Koronawirus w Polsce. Nowy raport Ministerstwa Zdrowia
Źródło zdjęć: © PAP
Agata Wołoszyn

05.12.2020 | aktual.: 02.03.2022 17:56

Jeżeli zaobserwowaliśmy u siebie objawy charakterystyczne dla COVID-19, czyli gorączkę, kaszel, duszności oraz utratę węchu i smaku, to powinniśmy skontaktować się z lekarzem podstawowej opieki zdrowotnej.

Możemy zadzwonić do swojej przychodni, umówić się z lekarzem na teleporadę, opowiedzieć mu o naszych objawach i jeżeli będzie widział taką potrzebę, to zleci nam zrobienie testu na koronawirusa. Ja miałam objawy, ale nie mam lekarza rodzinnego. I gorzko tego pożałowałam.

Moja historia

Czwartek rano. Dowiaduję się, że miałam kontakt z osobą, która dostała pozytywny wynik testu na koronawirusa. Dzień wcześniej (gdy jeszcze nie wiedziałam o tym, że miałam kontakt z osobą koronapozytywną) pojawiły się u mnie objawy charakterystyczne dla obecności wirusa: ból całego ciała, głowy, ogólne zmęczenie i nieznacznie podwyższona temperatura. Pomyślałam, że trzeba się zbadać.

Dzwonię do pierwszej lepszej przychodni i pytam, czy mogę umówić się na teleporadę z lekarzem, bo miałam kontakt z osobą zarażoną, a do tego źle się czuję. Pani pyta, czy mam przypisanego lekarza rodzinnego. Nie miałam, w związku z tym kazała mi elektronicznie uzupełnić wniosek o przydzielenie mi takiego lekarza. Dopiero po jego zaakceptowaniu będę mogła umówić się na teleporadę.

- Ile trwa akceptacja takiego wniosku? - pytam.

- Zazwyczaj kilka dni, ale zdarza się, że kilkanaście – odpowiada pani z recepcji.

- To znaczy, że jest taka możliwość, że jak do mojego konta zostanie przypisany lekarz pierwszego kontaktu, to minie tyle dni, że robienie testu będzie bezcelowe, bo będę już zdrowa? - pytam.

- Może nie będzie tak źle, rzadko to tak długo trwa. Proszę uzupełnić wniosek i może niebawem będzie akceptacja – słyszę odpowiedź w słuchawce.

Rozłączam się i wchodzę na stronę pacjent.gov.pl, gdzie przez Internetowe Konto Pacjenta mogę się zalogować i wysłać wniosek o przypisanie lekarza pierwszego kontaktu do mojej osoby. Jestem zła, że nie zrobiłam tego wcześniej, wtedy może nie byłoby tego problemu. Ale z drugiej strony, takie sytuacje się zdarzają i akceptacja wniosku nie powinna trwać nie wiadomo jak długo.

Wybieram lekarza pierwszego kontaktu z przychodni znajdującej się niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Wniosek wysłany. W systemie pojawia się informacja, że moja deklaracja została "wystawiona". A ja zaczynam czuć się coraz gorzej.

W oczekiwaniu

Przez kolejne 3 dni codziennie sprawdzam status mojego wniosku. Nic się w nim nie zmienia, za to zmienia się stan mojego zdrowia. Jestem pewna, że złapałam wirusa. Nie mam na nic siły, głowa mi pęka i powoli zaczynam tracić smak i węch. Czuję się zupełnie inaczej niż przy przeziębieniu, które przechodziłam dziesiątki razy. Zaczynam oswajać się z myślą, że nie uda mi się zrobić testu.

Może powinnam wziąć sprawy w swoje ręce wcześniej – mój błąd, ale dopiero po 5 dniach od wysłania wniosku o przydzielenie mi lekarza pierwszego kontaktu dzwonię do przychodni, do której wysłałam wniosek. Pytam, dlaczego to tak długo trwa.

- Pani wybrała złego lekarza z listy. Proszę anulować tamten wniosek. Musi pani wybrać jednocześnie lekarza, pielęgniarkę i położną. Już pani podaję nazwiska. Teraz już powinno pójść szybciej – słyszę w słuchawce. Skąd mogłam wiedzieć, że tylko w przypadku wybrania określonych specjalistów mój wniosek zostanie szybciej zaakceptowany?

Może mogłam zadzwonić i zapytać o to wcześniej, ale powiem szczerze, że nie przyszło mi to do głowy. Poza tym nie czułam się na siłach, żeby z kimkolwiek rozmawiać. Podejrzewałam, że mam koronawirusa, czułam się kiepsko, a nie mogłam skontaktować się z lekarzem i chociażby dowiedzieć, jakie witaminy czy preparaty powinnam brać. Leczyłam się sama na podstawie tego, co przeczytałam w internecie i dowiedziałam się od osób, które przeszły zarażenie koronawirusem.

Nie poddaję się

Mijają kolejne 2 dni. W sumie to już ponad tydzień od moich pierwszych objawów. W systemie pojawia się informacja, że wszystkie moje 3 wnioski zostały odrzucone... Czuję złość. Powód? "Odległe miejsce zamieszkania".

Mój adres widniejący w systemie to adres zameldowania, ale od wielu lat mieszkam gdzie indziej i chciałam, aby lekarz pierwszego kontaktu był z przychodni właśnie w miejscu mojego zamieszkania. Wydaje się to oczywiste. Od razu kontaktuję się z przychodnią.

- To nie my odrzuciliśmy. Nie wiem, dlaczego tak się stało, proszę zadzwonić na infolinię Narodowego Funduszu Zdrowia, może oni coś w systemie pomieszali – informuje pani z przychodni.

Dzwonię do NFZ. Pytam, czy to, że jestem zameldowana w innej miejscowości, stoi na przeszkodzie, jeżeli chodzi o wybór lekarza rodzinnego.

- Nie, no może wybrać sobie pani lekarza na terenie całego kraju, nie wiem, dlaczego ten wniosek został odrzucony – słyszę od pana, z którym rozmawiam. Mimo tego, że jestem cierpliwa, to nie ukrywam, że w tym momencie moja cierpliwość zostaje "nadszarpnięta".

Pan proponuje, żebym zadzwoniła do działu technicznego. Jest godzina 17. W słuchawce słyszę głos automatycznej sekretarki. Dział techniczny pracuje do 15. Piszę maila.

Odpowiedź otrzymuję następnego dnia. Zgłoszona przeze mnie sprawa ma status "rozwiązana". Wczytuję się w treść wiadomości. "Szanowna Pani, Centrum e-Zdrowia, zajmuje się aplikacją jedynie od strony technicznej. Pytanie o powód odrzucenia proszę kierować do podmiotu medycznego. NFZ jest jednostką budżetową, która prawidłowo może ocenić stan prawny, a tym samym przygotować oświadczenie informujące podmiot medyczny". W tym momencie się poddaję.

Rezygnacja

Mija 9 dni od moich pierwszych objawów. Powoli czuję się lepiej. Finalnie rezygnuję ze zrobienia testu. Tym samym jestem osobą nieuwzględnioną w statystykach. Oczywiście zastosowałam się do zasad kwarantanny, z domu nie wychodziłam 14 dni. Znajomi przynosili zakupy, śmieci gromadziłam na balkonie. Walczyłam z chorobą, na szczęście nie musiałam dzwonić na pogotowie, nie trafiłam też do szpitala. Można powiedzieć, że miałam szczęście.

Czułam się jednak w tym wszystkim sama, jeżeli chodzi o państwową opiekę zdrowotną. Wiem, że inni mają gorzej, że mój przypadek nie był tragiczny, ale ja tylko chciałam skontaktować się z lekarzem, powiedzieć mu o moich objawach, dowiedzieć się, jak powinna teraz postępować, jakie leki brać, jak się zachowywać. Obserwować się, a może czymś niepokoić? Mój organizm nigdy nie przechodził tej choroby, więc nie miałam pojęcia, co stanie się kolejnego dnia. I to właśnie ta niewiedza była w tym wszystkim najgorsza.

Wiem, że gdybym czuła się naprawdę bardzo źle, mogłabym zadzwonić na 112, powiedzieć o swoich objawach i zrobienie testu mógłby mi zlecić lekarz dyżurujący. Sytuacja nie była aż tak tragiczna, więc tego nie zrobiłam.

Po upływie kolejnych kilku dni, kiedy czułam się już w miarę zdrowa, postanowiłam od nowa zacząć moją "walkę" o przypisanie lekarza rodzinnego. Tak po prostu, na przyszłość, żeby kolejnym razem, gdy coś ewentualnie będzie z moim zdrowiem nie tak – oszczędzić sobie nerwów.

Wypełniłam jeszcze raz wnioski o przypisanie lekarza, pielęgniarki i położnej. Czekam, co stanie się z tym dalej. Zadzwoniłam ponownie na infolinię NFZ, dowiedziałam się, że muszę napisać skargę. Moje pytanie odnośnie wcześniejszego odrzucenia wniosku skierowałam również do Rzecznika Praw Pacjenta. Do tej pory nie otrzymałam odpowiedzi.

Źródło artykułu:WP Finanse
epidemia koronawirusatesty na covidsanepid
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (179)