"Czarne" dochody – od korepetycji do… prostytucji
25 do 30 proc. PKB, tyle według szacunków wypracowuje polska szara strefa
17.07.2012 | aktual.: 17.07.2012 20:07
„Korki”? Raczej w mieście
Wśród zarabiających w szarej strefie przeważają pracownicy gorzej wykształceni. Nie brakuje jednak i osób z dyplomami uczelni. Najwięcej z nich omija fiskusa, dając korepetycje. Wielkość rynku korepetycji jest w zasadzie niemożliwa do ustalenia. Wielu korepetytorów nigdzie się nie ogłasza. Udzielają lekcji wyłącznie po znajomości. Są nie do wykrycia. Rekordziści potrafią wyciągnąć i 10 tys. zł miesięcznie. Najczęściej jednak to sposób jedynie na dorobienie do pensji, a nie podstawa utrzymania.
15 zł za godzinę „korków” – od takiej sumy zaczynają się anonse na portalu tablica.pl. Tak niska cena to jednak rzadkość. Od 30 do 50 zł, a nawet i więcej – w dużym mieście. Od 20 zł – w mniejszej miejscowości. Tyle trzeba zapłacić za godzinę korepetycji z polskiego, matematyki czy języka obcego. Szczególnie popularne są „korki z matmy”, odkąd ten przedmiot wrócił na maturę.
Na ten temat krążą stereotypy: nauczyciele powszechnie udzielają korepetycji, od inkasowanych za usługi pieniędzy nie uiszczają żadnych opłat. Nigdzie też nie rejestrują tej działalności. Zdarza się, że udzielają korepetycji swoim uczniom. A nawet, że dzieje się to w tych samych klasach, w których wcześniej toczą się „normalne” lekcje. Ile w tym prawdy? – Korepetycje dają nauczyciele w miastach. Na wsi należy to do rzadkości, bo polska wieś jest biedna. Jej mieszkańców na dokształcanie dzieci najczęściej nie stać – komentuje proszący o anonimowość polonista z woj. pomorskiego z 20-letnim stażem. O szarej strefie w tej dziedzinie mówi: - Na pewno ktoś, kto doucza dzieci okazjonalnie, nie będzie się bawił w jakieś papierki. Sądzę jednak, że jeśli ktoś uczy stale pięć, sześć osób, będzie wolał to zalegalizować. Zawsze istnieje ryzyko, że jakiś „życzliwy” doniesie, i kłopoty gotowe. *Złota „szara” rączka *
Inna branża, w której szara strefa tradycyjnie jest bardzo silna, to usługi budowlane i instalacyjne. Także wszelkiego rodzaju prace remontowe. Nie bez znaczenia jest fakt, że tego typu działania spotykają się z powszechną społeczną akceptacją. Według danych portalu wynagrodzenia.pl, w pierwszych dziewięciu miesiącach 2010 roku z usług nigdzie nie rejestrowanych skorzystało aż 429 tys. gospodarstw domowych. Na usługach związanych z budownictwem oferujący je pracownicy zarabiali „na czarno” średnio po 400 zł miesięcznie.
Nie opodatkowane zarobki czerpane są z wielu popularnych, niekiedy bardzo prostych domowych czynności: drobnych remontów, udrażniania rur czy napraw elektrycznych. - Taka działalność nigdy nie wyjdzie z szarej strefy. Wypisywanie faktury na przysłowiowe przykręcenie śrubki to zawracanie głowy. Każdy tak powie. Nie leży to też w niczyim interesie. Pomijam już fakt, że wypisać ją może tylko ten, kto ma zarejestrowaną firmę. Można powiedzieć, że w ten sposób system w pewien sposób sam generuje szarą strefę – konstatuje hydraulik Jan Cichomski.
Na tego typu drobnych usługach też jednak można sporo dorobić. – Za zwykłe odetkanie zlewu lub wanny każę sobie płacić 50 zł. Ale zdarza się, że biorę więcej. Trzeba wykorzystywać sytuację. W mieszkaniu, gdzie remontowana była kuchnia, jedyny czynny kran mieli przy wannie. Za udrożnienie rury pod wanną wziąłem więc 100 zł. Naturalnie bez kwitów – zdradza pan „złota rączka” z Gdyni.
Różowe też szare
Istnieje też branża pozostająca poza zasięgiem fiskusa praktycznie w całości. Chodzi o prostytucję. Mimo niechęci do czerpania z niej zysku, państwa doskonale orientują się, że opodatkowanie „różowego biznesu” przyniosłoby ich budżetom wymierne korzyści. Problem pozostaje u nas w sferze dowcipów. Dotyczą one kas fiskalnych obsługiwanych przez panie do towarzystwa i wypisywania przez nie faktur. No i co z działalnością? Z uwagi na karalność czerpania zysków z nierządu przez osoby trzecie, w grę wchodziłyby tylko jednoosobowe firmy.
Wiadomo jedno: zarobki w tej branży do niskich nie należą. Średnia krajowa to 150 zł za godzinę. 200 zł/godz., tyle według portalu Strefabiznesu w końcu 2010 roku mogła zarobić call-girl w Warszawie. W innych dużych miastach ceny przekraczały 130 zł za godzinę. Do tego dochodziły premie za znajomość angielskiego – nawet kilkaset złotych za całą noc. Najlepiej opłaca się praca w tej branży 20-latkom. Średnio zarabiają one 170-180 zł/godz. Panie dwukrotnie starsze mogą liczyć na dwie trzecie tej ceny.
Czy wyszarpnięcie prostytucji ze szponów szarej strefy jest w naszym kraju możliwe? Budżet mógłby sporo na tym zyskać. Przed blisko 10 laty „Business Magazine” oceniał wartość polskiego rynku prostytucji na 5 do 10 mld zł w skali roku.
TK/MA