Czy opłaca się być miłym dla rekrutera?

Rozmowa kwalifikacyjna to jedna z tych dziwnych sytuacji w życiu

Czy opłaca się być miłym dla rekrutera?
Źródło zdjęć: © Thinkstock

24.12.2012 | aktual.: 24.12.2012 10:44

Rozmowa kwalifikacyjna to jedna z tych dziwnych sytuacji w życiu, które odbywają się między osobami odczuwającymi w danej chwili całkowicie odmienne emocje. Przypomnij sobie, gdy ostatnio ktoś z twojej rodziny wybierał się na spotkanie w sprawie pracy. O której godzinie rano zadzwonił budzik? Ile niedojedzonej kanapki zostało na talerzu? Ile różnych sukienek czy koszul zebrało się na kupce pod szafą podczas szukania odpowiedniej kombinacji?

Taka rozentuzjazmowana osoba wchodzi do pokoju i widzi po drugiej stornie rekrutacyjnego stołu kogoś ewidentnie znudzonego i zmęczonego. Prowadzenie rekrutacji to naprawdę ciężki kawałek chleba. Można spotkać praktyczne ściągawki-checklisty składające się aż z 47 działań. Pominięcie któregoś z nich nie zniweczy całego procesu zatrudniania, ale z pewnością przysporzy wielu zmartwień, nerwów i stresu wszystkim zainteresowanym osobom. Nic więc dziwnego, że czasem można przyłapać rekrutera na przewracaniu oczami, gdy kandydat zaczyna odjeżdżać w odpowiedzi na pytanie. Wtedy widać na jego twarzy myśl w typie „No, weź przestań kłapać tym dziobem!”.

Ta niezgodność emocji sprawia, że dla obu stron jest to niezbyt komfortowa sytuacja. Dlatego czasem warto powiedzieć rekruterowi coś miłego. Zwykle nie przyniesie to korzyści w danym przypadku szukania pracy, ale z czysto ludzkiego punktu widzenia jest to dobry uczynek. Świadczy o twojej klasie i empatii.

– Dwa lata temu szukałam kogoś na zastępstwo za koleżankę z działu. Zgłosiło się prawie 50 osób, 20 spełniało wymagania, więc zostały one zaproszone na rozmowę. Po trzech godzinach miałam serdecznie dosyć – opowiada Urszula, specjalistka sprzedaży. – Następną osobą był młody człowiek, którego z wyglądu nigdy bym nie podejrzewała o zainteresowanie sprzedażą, a tym bardziej – naszą branżą. Gdy przedstawiłam się, wybuchnął radością. Jakby wygrał milion złotych w totka. Powiedział mi, że w tym tygodniu byłam piątą nowo poznaną przez niego osobą, której imię zaczynało się na literę „U”. I że taki cel właśnie sobie założył – mógł więc po powrocie do domu sprawić sobie wspaniałą nagrodę. Nawet jeśli rozmowa nie pójdzie dobrze, jego dzień i tak zakończy się świetnie.

– Trochę polepszył mi się humor – przyznaje Urszula. – Rozmowa poszła średnio zawodowo, ale atmosfera była bardzo sympatyczna. Gdy się żegnaliśmy i mój nastrój ponownie opadł do poziomu znużenia, kandydat spytał ile jeszcze rozmów mam przed sobą. Odpowiedziałam, że dziś jeszcze osiem i kolejne osiem jutro. Wtedy podsunął mi pomysł – jeśli imiona tych kandydatów będą się zaczynać na co najmniej pięć różnych liter, mam prawo do nagrody, gdy wrócę z pracy do domu. Na początku wzięłam to za żart. Weszła następna osoba – jej imię zaczynało się na inną literę niż tego kandydata. Kolejna osoba – jeszcze inna litera. Miałam więc już 60% wykonanego planu, a jeszcze kilka rozmów przed sobą. Znużenie gdzieś mnie opuściło. Chciałam jak najszybciej rozpocząć kolejną rozmowę i poznać kolejne imię. Dalsza rekrutacja tego dnia przebiegła błyskawicznie, byłam pełna wigoru i zadawałam świetne pytania. Na koniec sprawdziłam litery: zebrałam sześć różnych. Wróciłam do domu, zdjęłam buty i powiedziałam głośno: „Zasłużyłam dziś
na nagrodę”. Od tamtej pory stosuję tę sztuczkę i zupełnie nie narzekam na zmęczenie, rozmawiając z kandydatami. Tamten młody człowiek pracy nie dostał, ale mam nadzieję, że szybko coś znalazł.

Takie żartobliwe historyjki zdarzają się rzadko. Kandydaci częściej próbują komplementów, rozmów o zainteresowaniach, newsów branżowych, drobnych życiowych historyjek, których byli świadkami w drodze na rozmowę. Z różnym skutkiem, choć generalnie zasada brzmi: „nie silić się na dowcip”. Celem nie jest wybuch śmiechu, lecz przerwanie napiętej atmosfery, oderwanie na moment myśli od chwili obecnej, docenienie lub wywołanie pozytywnej emocji w osobie siedzącej po drugiej stronie..

Dobrze sprawdza się użycie branżowego wyrazu lub zwrotu w niecodziennym znaczeniu. Paweł, dyrektor działu informatyki, usłyszał kiedyś od kandydata komplement, że prowadzi rozmowę o pracę na tak wysokim poziomie jak kiedyś na studiach pewien bardzo szanowany profesor. I że właśnie jego mózg się zawiesił i potrzebuje kilka sekund na reboot. – Gdy czytam to teraz, brzmi strasznie sucharowato – przyznaje. – Ale wtedy, w tamtej sytuacji, był to moment krótkiego rozluźnienia, oddechu. Po tej przerwie rozmowa była mniej intensywna, dowiedziałem się znacznie więcej o kandydacie. Choć w sumie nie przyjęto go w tamtej firmie (ja byłem za, ale zostałem przegłosowany), to wywarł bardzo pozytywne wrażenie.

Ta rada z pewnością nie jest dla każdego. I to jest w porządku. Nie trzeba jej również stosować na absolutnie każdej rozmowie kwalifikacyjnej. Warto jednak o niej pamiętać, gdy zorientujesz się, że robisz kolejny krok w pokoju, w którym tak naprawdę nikt cię nie chce. Czasem jednym zdaniem można wygrać wiele – choćby poprawić humor drugiej osobie.

Mariusz Ludwiński,MA,WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)