Dają pracę, niszczą ludzi

Czy nadejdzie dzień, w którym w korporacjach spotkamy się wszyscy?

Dają pracę, niszczą ludzi
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

08.09.2011 | aktual.: 17.06.2014 10:44

Ten scenariusz akurat trudno sobie wyobrazić. Nierealnie wygląda wizja, w której każdy pracujący obywatel ma wiedzę i umiejętności przydatne korporacjom. Ale Polska jest na celowniku globalnych pracodawców. Według danych z raportu firmy A.T. Kearney, nasz kraj w ubiegłym roku zajmował 6 miejsce na liście państw atrakcyjnych dla inwestorów zagranicznych. Decydują o tym polskie kadry, które są doświadczone i stosunkowo niedrogie. Ponadto dość rozbudowana baza, a także ustabilizowana gospodarka.

Sytuacja pracodawców rysuje się więc nie najgorzej. A sytuacja pracowników? Praca w dużej firmie niesie ze sobą presję, z którą nie wszyscy umieją sobie poradzić. Stąd rozmaite kłopoty. 30-letnia Aneta po trzech latach funkcjonowania na średnim szczeblu zarządzania wpadła w nerwicę.

– W pracy dawałam z siebie dużo, chociaż nie bardzo ją lubiłam. Można powiedzieć, że zagłębiałam się w pracy, żeby nie myśleć zbyt wiele o tym, że mi ona nie odpowiada. W domu czekała na mnie pustka. Żeby ją czymś zagłuszyć, jadłam. Któregoś dnia poczułam się słabo. Lekarz stwierdził stan przedzawałowy. Jestem teraz na zwolnieniu i nie mam pojęcia, co będzie, gdy wrócę do firmy – opowiada.

Z kolei jej rówieśnik Marek był jednym z najlepszych i najbardziej obowiązkowych pracowników.

– Szef wrzucał mi „na plecy” wszystko, z czym nie mogli poradzić sobie inni. Mój błąd polegał na tym, że nie potrafiłem odmówić. Doszło do tego, że zapieprzałem na okrągło, a reszta piła sobie kawkę. Co gorsza, za błędy też obwiniano mnie. Nic dziwnego. W końcu to ja je popełniałem, bo jako jedyny coś robiłem – śmieje się gorzko. Wreszcie nie wytrzymał. W środku dnia, w obecności kolegów, stażystów, a nawet sprzątaczki, zwymyślał szefa, zebrał manatki i wyszedł. – Czułem, że nie mam alternatywy. Albo to zrobię, albo mu walnę – wspomina.

O nagłych, agresywnych zachowaniach w firmach mówi się coraz częściej. Wywołują je ciągły nacisk i presja wyniku. Psychologowie podkreślają też: agresję potęgują nienaturalne warunki, w jakich człowiek przebywa w pracy. Zagracone biurko, mała przestrzeń, ciągłe rozmowy, hałas. Życie człowieka w biurze czy fabryce jest „…równie naturalne, jak życie szympansa w zoo”. Tego sformułowania używa amerykański dziennikarz Richard Conniff w książce „Korporacyjne zwierzę. Jak zrozumieć bestię, która tkwi w każdym z nas”. Conniff celem wyjaśnienia wielu ludzkich zachowań przywołuje tezy psychologii ewolucyjnej. Firma to dżungla, załoga to plemię, praca to walka o byt?...

Praca w międzynarodowym koncernie kosmetycznym, finansowym czy też medialnym sama w sobie nie jest niczym złym. Łączy się z nią jednak parcie na sukces – a wraz z nim pojawia się stres. Rozliczanie z efektów pracy odbywa się w coraz krótszych cyklach, często co tydzień. Wypalenie dopada pracowników coraz szybciej.

Jednocześnie wielcy pracodawcy stanowią antidotum na bolączki rynku pracy. Łatwiej im walczyć ze skutkami recesji. Mają też, jako jedyni, moc redukowania bezrobocia dosłownie w całych regionach. Wystarczy, że wielka firma o globalnym zasięgu ogłosi zamiar otworzenia fabryki w słabym gospodarczo rejonie. Natychmiast drożeje tam ziemia i mieszkania, a inwestorzy, którzy dotąd omijali ten teren, zaczynają się nim interesować.

Pierwsze lata XXI wieku przyniosły odwrót młodych pracowników z korporacji, zauważalny również w Polsce. Teraz ta tendencja zaczyna się zmieniać. Korporacje w ostatnich trzech latach zatrudniły kilkadziesiąt tysięcy nowych pracowników. Wielu uciekło do nich przed kryzysem. To zrozumiałe: im większy pracodawca, tym mniejsze niebezpieczeństwo, że zacznie zalegać z wypłatą pensji. Bunt przeciwko wyścigowi szczurów jest dobry, gdy istnieje jakaś alternatywa. Gdy jej zabraknie, często nie pozostaje nic innego, jak włożyć garnitur i udać się do niezbyt lubianej firmy.

A co z Markiem? Historia jego potyczki z przełożonym skończyła się dość niespodziewanie. Przez tydzień siedział w domu i zastanawiał się, co dalej. Któregoś dnia zadzwonił zastępca zwymyślanego szefa i zaprosił go na rozmowę. Oświadczył, że przyjęto nowych, wykwalifikowanych ludzi. Oni pomogą Markowi w kontynuowaniu projektów. Zastrzegł przy tym, że szef nie chce z nim rozmawiać. Będzie za to pilnie się przyglądał jego poczynaniom. Miało to oznaczać: „Jesteś nam potrzebny, ale uważaj!”.

Marek wygrał na tym, że w Polsce brakuje wysoko wykwalifikowanych specjalistów. Dzięki temu mogą oni do pewnego stopnia dyktować w pracy swoje warunki. Taka sytuacja, dobra dla nich, może jednak popsuć pozycję naszego kraju w oczach międzynarodowych inwestorów. Jeśli zaczną oni przenosić się na inne, lepiej wyedukowane rynki pracy, co wtedy?

Nasuwa się też jeszcze jedno pytanie. Czy pogodzenie interesów korporacji i zatrudnionych w nich pracowników jest na dłuższą metę możliwe?

Tomasz Kowalczyk/MA

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)