Dla milionów Polaków ogrzewanie to luksus. Ubóstwo energetyczne dotyka mieszkańców wsi i miast
Statystyki są bezwzględne: nawet co dziesiąty Polak skarży się, że w zimie marznie w domu. Dlatego dogrzewa swoje cztery kąty gazem lub prądem. Licznik kręci się wówczas jak szalony. Rachunek za prąd będzie dla wielu poważnym zmartwieniem.
18.01.2018 | aktual.: 19.01.2018 08:51
"Dość wyzysku energetycznego" – skandowali mieszkańcy Pragi-Południa przed ratuszem dzielnicy. "Najbiedniejsi płacą najwięcej" – napisali na transparentach. Mają dość, bo kamienice, w których mieszkają, nie są podłączone do centralnego ogrzewania, w związku z czym mieszkańcy zmuszeni są ogrzewać mieszkania gazem lub prądem. Winduje to koszty i nie są to symboliczne kwoty. Nieraz stanowią nawet wielokrotność miesięcznego czynszu.
Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, które w listopadzie zeszłego roku zainicjowało akcję wzywająca miasto do szybszego przyłączania kolejnych kamienic do systemu ogrzewania miejskiego, szacuje, że 50 tys. osób w lokalach stanowiących własność gminy (czyli mieszkaniach komunalnych i socjalnych) musi ogrzewać się prądem lub gazem. Prowadzi to do paradoksu: mieszkania te przeznaczone są (przynajmniej z definicji, bo dochody lokatorów mieszkań komunalnych nie podlegają weryfikacji)
dla osób najmniej zarabiających, a jednocześnie właśnie ci ludzie płacą najwyższe miesięczne rachunki za ogrzewanie.
Miesięczne rachunki za prąd potrafią sięgnąć 1,5-2 tys. zł. To bolesny rachunek dla rodziny o średnich zarobkach, a co dopiero dla osób starszych czy niepełnosprawnych, które często mieszkają w gminnych lokalach.
Ubogi energetycznie jest ten, kto wydaje więcej niż 10 proc. dochodu na ogrzewanie
Problem nie ma charakteru lokalnego – dotyczy całego kraju. I jego sednem nie jest to, że zimą rachunki gospodarstwa domowego zawsze są wyższe niż latem. Czym innym jest konieczność kupienia kilku ton węgla na zimę, by ogrzać dom jednorodzinny, a czym innym sytuacja, w której rodzina na ogrzewanie przeznacza co najmniej 10 proc. dochodu. To drugie tworzy sytuację ubóstwa energetycznego.
Samo pojęcia brzmi niepokojąco i można pomyśleć, że dotyczy jakiejś bardzo wąskiej grupy najbiedniejszych obywateli, ale tak nie jest. Nawet osoby relatywnie zamożne mogą żyć w ubóstwie energetycznym. Choć ubóstwo energetyczne pojawiło się w debacie społecznej zaledwie kilka lat temu, problem nie jest ani nowy, ani nie dotyka niszy.
Zobacz też:
Najbardziej rzetelne badania nad ubóstwem energetycznym (które jako pierwsi zaczęli badać Brytyjczycy po tym, jak zaobserwowali niepokojący wzrost liczby zgonów w okresie grzewczym oraz wzrost zachorowań na zapalenie płuc czy astmę) przeprowadzili Aleksander Szpor i Maciej Lis z Instytutu Badań Strukturalnych (cały raport dostępny jest pod tym adresem)
. Raport obejmuje lata 2012-2016. I tak, w 2016 roku 12,2 proc. mieszkańców Polski było dotkniętych ubóstwem energetycznym. W ujęciu absolutnym oznaczało to 4,6 mln osób wchodzących w skład 1,3 mln gospodarstw domowych.
Większość osób ubogich energetycznie to jednocześnie osoby ubogie dochodowo (2,5 mln), ale jednocześnie 2,1 mln osób doświadczyło ubóstwa energetycznego, nie będąc ubogimi w sensie dochodów. Uproszczeniem jest więc utożsamianie „ubogich energetycznie” tylko i wyłącznie z ludźmi najmniej zarabiającymi.
Na szczęście liczba osób ubogich energetycznie zmniejsza się – powoli, ale stabilnie. Szpor i Lis wyliczyli, że w latach 2012-2016 spadek objął 880 tys. osób. Poprawa ich sytuacji była powiązana ze wzrostem ich dochodów. Największy spadek rok do roku wystąpił pomiędzy 2015 a 2016 r. i można go wiązać z wprowadzeniem programu Rodzina 500+.
Mieszkańcy stołecznych lokali gminnych wezwali miasto do szybszego przyłączania budynków do sieci ogrzewania, ale statystycznie rzecz biorąc, to wcale nie mieszkańcy miast są najbardziej dotknięci ubóstwem energetycznym. Tyle że ci najsilniej narażeni nie bardzo kogo mają wzywać do podjęcia działań, bo z reguły sami są właścicielami swoich domów. Zdecydowaną większość (2/3) ubogich energetycznie stanowią mieszkańcy wsi. Szacuje się, że aż 20 proc. mieszkańców wsi jest ubogich energetycznie. Łatwo to wyjaśnić – domy na wsi często są duże i nie mają żadnej termoizolacji. Z reguły nie są też przyłączone do sieci gazowej ani ciepłowniczej.
Z kolei w gminach do 20 tys. mieszkańców uboga energetycznie jest co ósma osoba. Najmniejsza skala problemu obserwowana jest w dużych miastach (powyżej 200 tys. mieszkańców), gdzie problem dotyka 5 proc. mieszkańców.
Stopa ubóstwa energetycznego jest niemal czterokrotnie wyższa wśród mieszkańców budynków jednorodzinnych (także szeregowców i bliźniaków) niż wśród mieszkańców budynków wielorodzinnych. Rezultat? Ponad 80 proc. wszystkich ubogich energetycznie to osoby zamieszkujące w budynkach jednorodzinnych. Z reguły są ich właścicielami lub współwłaścicielami. Mają majątek wart kilkaset złotych, ale nie stać ich na utrzymanie w domu temperatury wyższej niż 15 stopni.
W 2013 r. 19 proc. mieszkań w Polsce nie miało centralnego ogrzewania.
Wsparcie jest, ale trzeba umieć z niego korzystać
W naszym kraju działa kilka programów wsparcia dla osób zagrożonych lub dotkniętych ubóstwem energetycznym. Największym z nich jest Fundusz Termomodernizacji i Remontów Banku Gospodarstwa Krajowego, który przyznaje pomoc w formie premii, która ułatwia spłatę kredytu zaciągniętego na poczet przeprowadzenia odpowiednich prac remontowych bądź termomodernizacyjnych. W latach 1999-2016 Fundusz umożliwił przeprowadzenie 30 tysięcy przedsięwzięć poprawiających efektywność energetyczną budynków.
- Program jest bardzo skuteczny, ale nie pozbawiony wad. Premiuje duże, dobrze zarządzane wspólnoty, które po pierwsze, mają zdolność kredytową (premia nie umożliwia sfinansowania całego przedsięwzięcia, kredyt komercyjny jest niezbędny), po drugie, działają w nich ludzie, którzy umieją przeprowadzić całą procedurę – wyjaśnia Filip Kuśmierski z Habitat for Humanity Poland, organizacji pozarządowej stawiającej sobie za cel poprawę warunków mieszkaniowych w Polsce. – Małe wspólnoty często nie są w stanie spełnić wymogów.
Kuśmierski przywołuje przykład małej wspólnoty na warszawskiej Pradze Północ. W budynku wydzielonych jest 30 mieszkań, ale większość z nich to mieszkania gminne, a własnościowych jest zaledwie 8. Mieszkania ogrzewane były gazem, prądem lub piecykami, co groziło zaprószeniem ognia.
To niezamożni ludzie, więc opłaty czynszowe i na fundusz remontowy ustalone były na możliwie najniższym poziomie. Koszt przyłączenia do sieci, połączony z wymianą węzła cieplnego, oszacowano na ok. 350 tys. zł. Wspólnota nie była w stanie sfinansować przyłączenia nawet przy wykorzystaniu premii udzielonej przez BGK. Habitat for Humanity Poland udzielił tej wspólnocie nieoprocentowanego kredytu, by przeprowadziła niezbędne prace.
Wspólnota podwyższyła opłaty miesięczne, ale to wciąż za mało, by sfinansować przedsięwzięcie. I to wcale nie jest odosobniony przypadek.
- Okres zwrotu inwestycji termomodernizacji jest bardzo długi, bo jest to przede wszystkim poprawa komfortu życia – wyjaśnia Kuśmierski.
Tymczasem miasto stołeczne warszawa, które jest właścicielem wielu niepodłączonych do sieci cieplnej budynków, nie chce ponosić kosztów kolejnych podłączeń i powołuje się przy tym na dwa koronne argumenty: lokatorzy są poważnie zadłużeni wobec miasta, a po drugie – nieuregulowany stan prawny wielu nieruchomości. Gmina nie chce płacić za ulepszenia dokonywane w budynkach, które być może w przyszłości utraci.
By biedni nie wpadli w jeszcze większą biedę
Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, które organizuje protesty w sprawie braku przyłączenia wielu kamienic do sieci grzewczej, w swoim apelu, zamieszczonym między innymi na "Facebooku" pisze, że "poprzez wyzysk energetyczny i sprzeczności w zarządzaniu lokalami, władze wpychają ludzi biednych w głębsze ubóstwo, nierzadko poniżej ustawowego progu egzystencji". Często lokatorzy, którzy nie mieli zadłużenia, po pierwszym okresie grzewczym zaczynają mieć problemy finansowe.
Stąd Stowarzyszenie domaga się natychmiastowego podłączenia wszystkich lokali gminnych do centralnego ciepła i ciepłej wody, a wcześniej m.in. zwolnienia lokatorów komunalnych z opłat czynszowych (przez cały rok, a to z racji tego, że zmuszeni są ogrzewać mieszkania najdroższymi metodami) i dopłat wyrównawczych za prąd dla lokatorów mieszkań socjalnych. O ile sytuacja, w której ludzie muszą płacić po kilka tysięcy złotych za ogrzewanie, wydaje się nieuczciwa i może budzić współczucie wobec nich, to żądanie zwolnienia lokatorów z opłat czynszowych jest już trudne do obronienia. Chciałam zapytać Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, czy jego członkowie nie uważają, że jest to niesprawiedliwe wobec tych, którzy spłacają kredyty za mieszkanie i do tego ponoszą koszty czynszu w pełnej wysokości, ale nie udało się skontaktować telefonicznie.