Dyplom Oxfordu już za kilka tysięcy złotych
Pracownicy coraz częściej kupują dyplomy markowych uczelni przez Internet.
11.10.2010 | aktual.: 11.10.2010 12:18
Pracownicy coraz częściej kupują dyplomy markowych uczelni przez Internet. Fikcyjnymi dokumentami legitymują się również kandydaci na prezesów czy kluczowych menedżerów w firmie. Szefowie nie są w stanie zweryfikować CV. Muszą prosić o pomoc fachowców.
W Polsce działają już specjalistyczne firmy, które zajmują się background screeningiem, czyli sprawdzaniem tego, co napisano w życiorysie. Kandydaci do pracy nie tylko koloryzują w życiorysach. Ale zwyczajnie dopisują nieprawdziwe fakty. Na przykład piszą, że ukończyli uczelnie, na których nigdy nie studiowali. Dyplomy zaś kupują od fałszerzy. Zdaniem doradców personalnych to już prawdziwa plaga.
- W Internecie aż roi się od ofert sprzedaży. Już za kilka tysięcy złotych można kupić podróbką dyplomu. Niektóre fikcyjne dokumenty są wykonane domowymi sposobami, czyli przy użyciu drukarki i ksera. Ale oszuści coraz częściej przygotowują dokumenty, które są bardzo dobrze podrobione i na pierwszy rzut oka wyglądają na oryginalne. Trzeba mieć specjalistyczne urządzenia, żeby wykryć oszustwo. Kupcami takich dyplomów są pracownicy na wysokich stnowiskach – mówi Witold Gawędziak, doradca personalny, współpracuje z firmami zajmującymi się background screeningiem.
"Oxford w zasięgu Twojej ręki"
Oszuści wysyłają maile do skrzynek pocztowych i anonsują się w serwisach ogłoszeniowych. Na przykład w taki sposób: „Oxford jest w zasięgu Twojej ręki. Szybko, bez zbędnej zwłoki załatwimy wszystkie formalności. Tanio i profesjonalnie”. Na rynku działa coraz więcej prywatnych szkół wyższych. Kandydaci przedstawiają też dyplomy zagranicznych uczelni. Szefowie najczęściej niewiele o nich wiedzą. Przyjmują do pracy oszusta, który może być zagrożeniem dla firmy.
- Jeśli oszukał raz, może oszukać drugi raz np. fałszując dokumenty firmowe. Kandydaci podrabiają co się da, dyplomy ukończenia kursów językowych, szkoleń i treningów, ale też szkół wyższych, w tym tych najbardziej prestiżowych. Wśród oszukujących są nie tylko szeregowi pracownicy, ale też kandydaci na prezesów i dyrektorów – mówi Joanna Pogórska, doradca personalny.
21% CV to same kłamstwa
Dokumenty weryfikuje m.in. firma Kroll. Z raportu tej firmy, cytowanego również przez „Dziennik Gazetę Prawną”, wynika że w pierwszym kwartale tego roku, aż 21 proc. wszystkich weryfikacji wykazało odstępstwa od prawdy, z czego jedna czwarta dotyczyła właśnie wykształcenia. Kandydaci fałszują, bo ciągle im się to opłaca – chociaż policja ściga oszustów, to ciągle niezbyt dużo przestępstw wykrywa (niedawno fałszerz, który podrabiał dyplomy polskich uczelni został skazany na 1 rok i 9 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat). Zaś pieniądze, które mogą zarobić fałszerze są ogromne – za dyplomy polskich uczelni biorą od kilku do kilkunastu tysięcy złotych.
Fałszerze pod przykrywką
Za dokumenty zagranicznych uczelni trzeba zapłacić już ponad 10 tys. zł. Skończyły się czasy, gdy fałszywe dokumenty oferowano na bazarze. Dziś to świetnie zorganizowany proceder, działający przede wszystkim w Internecie.
- To organizacje przestępcze, które działają pod przykrywką np. jakiejś firmy doradczej, która świadczy swoje usługi przez Internet, np. prowadzi szkolenia na odległość. Taka firma ma wszystko, dział marketingu, sprzedaży, promuje się wysyłając mailingi. Jeśli policja nie znajdzie w ich magazynie fałszywych druków, to trudno im cokolwiek udowodnić. W naszym kraju ten proceder narasta, ale szczególnie zaawansowany jest w USA – mówi Witold Gawędziak.
Nowa fucha dla detektywa
Coraz częściej sprawdzaniem kandydatów do pracy zajmują się biura detektywistyczne. Detektyw sprawdza nie tylko fakty podane w CV jak na przykład to, czy kandydat ukończył studia, o których pisze w życiorysie, ale również co sądzą o nim byli współpracownicy, czy kandydat ma kartę kredytową, a nawet jakim jeździ autem i czy ma kochanki.
(toy)