"Dzięki za rodzynki, które kupiłam w tym sklepie"
Księgi skarg i zażaleń przez lata komuny pozwalały żyć w ułudzie, że klient jest ważny, że ma jakieś prawa. Cierpliwy papier znosił wszystko. Władza to wykorzystywała.
30.11.2011 | aktual.: 30.11.2011 19:47
Księgi skarg i zażaleń przez lata komuny pozwalały żyć w ułudzie, że klient jest ważny, że ma jakieś prawa. Cierpliwy papier znosił wszystko. Władza to wykorzystywała.
Pamiętacie słynną tablice ze zdjęciami niechcianych klientów, jaką w swym sklepie zawiesił kierownik sklepu w filmie „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”? Wielu szefów sklepów i dzisiaj zawiesiłoby podobne w swych placówkach. Sfrustrowanych klientów przecież nie brakuje. Rzeczywistość się tylko zmieniła. Dzisiaj nie narzekamy na brak towaru. Zobaczymy jak było kiedyś i jak jest dzisiaj.
Znaczące mruganie okiem
Książki życzeń i zażaleń, pojawiły się około 1950 roku. Młodzi sprzedawcy z brygad ZMP rozpoczęli akcję współzawodnictwa. Książki miały umożliwić klientom ocenę ich pracy i zaostrzyć kontrolę społeczną. Potem ZMP przestało istnieć, o współzawodnictwie zapomniano, a książki pozostały. Były obowiązkowym elementem wyposażenia każdego państwowego i spółdzielczego sklepu. Książka, jako druk ścisłego zarachowania musiała wisieć w widocznym miejscu. Nie można było usunąć z niej choćby jednej strony, nawet jeśli klient napisał na niej krzywdzącą nieprawdę.
- Tak naprawdę nikt nie przejmował się tym kto i co tam wypisuje – opowiada Anna, sprzedawczyni w mięsnym sklepie w latach 80-tych.- Dyrekcja wiedziała dokładnie na co klienci będą się skarżyć. Dała ludziom miejsce, gdzie mogli się wyżyć. Każdemu z niezadowolonych klientów wydawało się, że jego wpis zdziała cuda, a sklepowe z miejsca zostaną zwolnione. Tak naprawdę pisali, by wyładować złość na system. Nikt z dyrekcji nawet nie miał ochoty, by tam zaglądać, chociaż same sprzedawczynie musiały niezadowolonym klientom odpowiadać na piśmie. O wylewanie żalu na papier nie było trudno, przecież w sklepach nie było praktycznie niczego. Co pisali niezadowoleni klienci? Zerknijmy.
Skarga z 1985 roku: Ekspedientka odmówiła mi sprzedaży 1/2 kg szynki na dziecinną kartkę, tłumacząc, że nie jest to kartka zarejestrowana w tutejszym sklepie. To prawda, ale przecież mamy 31 lipca i zostały jeszcze tylko trzy godziny handlu. I gdzie ja potem lipcową kartkę zrealizuję? Mam dzieci 2 i 4 lata. Czy ludzkie podejście nie obowiązuje? - Prokop.
Dopisek innej osoby: Uważam powyższy wpis za złośliwy i arogancki. Ekspedientka miała słuszną rację. Nie chcemy, aby sprzedawano obcym osobom z niezarejestrowanymi kartkami, bo za mało jest wędlin - Mrówka.
Skarga z 1988 roku: Weszłam do sklepu i co widzę... Na stoisku mięsnym nie ma żadnej wędliny. Uważam, że przed świętem 22 lipca powinno być lepsze zaopatrzenie. Co mają jeść ludzie pracy? - Alicja Kozakowska.
Skarga z 1987 roku: O godz. 8.30 na stoisku było około 17 kg baleronu. O godz. 9 baleron został wykupiony. Ja oraz inni klienci zażądaliśmy dodatkowego wydania wędlin z chłodni. Ekspedientka wyszła na zaplecze i stwierdziła, że kierowniczka zabrała klucze do chłodni. Poszła po nią. Kierowniczka oświadczyła, że nic w chłodni nie ma. Jednak z wcześniejszego zachowania ekspedientki (znaczące mruganie okiem) wynikało, że towar jest. Jako klienci zażądaliśmy komisyjnego sprawdzenia zawartości chłodni, ale odmówiono nam tego, twierdząc, że to nie nasza sprawa. Kwestionujemy prawo kierowniczki do zabierania klucza. Nie wierzymy, że w chłodni była tylko słonina, bo w tym wypadku zamykanie jej nie miałoby przecież sensu.
Zdarzały się tez pochwały:
Pochwała z 1980 roku: W sklepie jest bardzo uprzejma i szybka obsługa, aż przyjemnie postać chwilę w kolejce - Beata Małaszko.
Dopisek: My, klientela stojąca obecnie w kolejce, dołączamy się do pochwał (tu następuje 10 podpisów).
Pochwała z 1988 roku: Dziękuje za rodzynki, które kupiłam w tym sklepie, a nie mogłam dostać od 2 lat w całym śródmieściu. Szczególnie dziękuje pani sprzedawczyni, która z uśmiechem odważyła mi żądaną ilość.
Idzie nowe
Czy dzisiaj księgi skarg i zażaleń poszły w zapomnienie? Ależ skąd! Funkcjonują w najlepsze, tyle tylko, że w… internecie. W wyszukiwarce w prosty sposób znajdziemy serwisy, na których klienci skarżą się na sklepy, usługi, fatalnych sprzedawców. Co piszą klienci XXI wieku w takich miejscach? Cytujemy kilka z nich, w dosłownym brzmieniu:
„Firma nieprofesjonalna. Nie informuje o ukrytych kosztach, o dokładnym terminie wykonania usługi, o opóźnieniach i straszna, bardzo nieprzyjemna i nieprofesjonalna (!!!) obsługa klienta. Właściciel firmy zaczyna się strasznie denerwować i używać bardzo niecenzuralnych słów, oraz grozić klientowi, gdy coś pójdzie nie po jego myśli!”.
„Normalnie nie jadam takiego szmelcu, no ale myślę „ok niech już będzie, bo niby szybko i tanio”. No faktycznie tanio. Niefaktycznie szybko. Nie wiem w czym był problem, ale czekało się trochę. Smaczne było, może dlatego ze byłem głodny. Ale zatrułem się tym jakby mi podali jakąś trutkę na szczury!”.
„Pizza dość kosztowna, a w smaku absolutnie niczym się nie wyróżniająca. Mdła, bez wyrazu. Jedynie rozmiar mógłby być zachętą. Ale cóż po wielkości skoro pizza zjadliwą nie była....”.
„W tym markecie nie ma plastikowych koszyków na zakupy, tylko są same duże wózki. Jest to bardzo kłopotliwe, gdy chcemy zrobić szybkie, nieduże, kilkuskładnikowe zakupy. Duże wózki nie dość że są niewygodne, to są spięte i trzeba mieć przy sobie monety 1 zł lub 2 zł, aby odpiąć wózek”.
ml/JK
- Cytaty pochodzą z serwisów internetowych