Europa zachwyca się polską lodziarnią "Roma". Odnaleźli ją w zapuszczonej dzielnicy Wrocławia
Niepozorną wrocławską lodziarnię "Roma" docenił brytyjski dziennik "The Guardian". Stanęła w jednym szeregu z najlepszymi lokalami z Rzymu, Wenecji, Paryża czy Berlina. Założyło ją przed laty dwóch żołnierzy - Polak i Włoch.
13.08.2018 | aktual.: 14.08.2018 10:14
Wiekowe, zaniedbane kamienice, podwórka pamiętające zawieruchę wojenną, a między nimi efektowne murale. To właśnie na Nadodrzu, jednej z najbardziej zaniedbanych - ale i urokliwych - dzielnic Wrocławia działa mała lodziarnia, którą dostrzegł brytyjski dziennik "The Guardian" i umieścił wśród 20 najlepszych w Europie.
Prowadzi ją Jerzy Góralski - mistrz cukierniczy, który kontynuuje 70-letnią tradycję lodziarni "Roma". Cukiernia założona tuż po wojnie przez dwóch żołnierzy - Polaka i Włocha - mieści się przy ulicy Rydygiera.
Czytaj również: Lody przemysłowe to w połowie powietrze
Turyści na ten brzeg Odry raczej rzadko się przeprawiają. O lodach z czarnym sezamem, dyniowych czy pistacjowych jedynie wśród wtajemniczonych wrocławian chodzą wieści. Niektórzy o "Rzymie z Nadodrza" usłyszeli dopiero niedawno - z mediów.
- Przyjechałem specjalnie z drugiej strony miasta. Żona wyczytała, że tu we Wrocławiu mamy słynną lodziarnię. Jedną z najlepszych w Europie – potwierdza jeden z klientów. Po nim, dosłownie parę minut po otwarciu, zaglądają kolejni, a kolejka szybko rośnie.
Większość pierwszy raz. Zwabieni przedrukami rankingu lodziarni "The Guardian". – Zwykle nie ma tu aż takiego ruchu – przyznaje młoda ekspedientka. Do tej pory, owszem, klientów nie brakowało, ale to, co się dzieje w ostatnich dniach to już szaleństwo.
Tłumy widać tym bardziej, że wnętrze lokalu jest niewielkie. W środku mieszczą się raptem cztery okrągłe stoliki.
- Byliśmy w okolicy, słyszeliśmy wieści o lodziarni z Rydygiera. Postanowiliśmy spróbować słynnych lodów do przedpołudniowej kawy – przyznaje zagadnięta para w średnim wieku, która znalazła dla siebie kącik przy małym stoliczku.
Lodziarnia wymyka się jednak schematowi. Otwierana dopiero tuż przed południem - o godzinie 11, z zewnątrz nie zdradza, co kryje się w środku. Skromny szyld na ścianie u wlotu niepozornej uliczki. W sąsiedztwie zrujnowana kamienica i nowoczesna plomba.
Właściciel wraz z żoną lody produkuje własnoręcznie, skryty gdzieś na zapleczu tego niewielkiego lokalu. Od paru dni jest niedostępny. Szczyt sezonu, pracy dużo, mówią ekspedientki. - Nie może zostawić produkcji, nie zagląda nawet na salę - tłumaczą. A tam wszystko musi toczyć się zgodnie z włoską recepturą i tradycyjną metodą. Produkcja oparta o naturalne składniki i unowocześnione, poniemieckie maszyny. Nic na skróty.
W poniedziałek w ofercie były lody o smaku czarnego sezamu, chałwy, pistacji czy czekolady. Były też klasyczne śmietankowe oraz sorbety: cytrynowy, malinowy i porzeczkowy. Cena przystępna, nie odbiega od standardu. Całkiem spora gałka lodów kosztuje tu 4 zł.
Kolejni klienci wypełniają lokal. Wśród nich nieco skonfundowany liczbą chętnych "lokals". – Niedziela to wczoraj była, prawda? Toż dziś przecież poniedziałek, panie – zagaduje stając z boku i rozglądając się po lokalu. O artykule w "The Guardian" nie słyszał. Na lody zagląda tu od czasu do czasu. – Blisko i smacznie – stwierdza.
W weekendy w kolejce można spędzić sporo czasu. W tygodniu ruch miał być nieco mniejszy. Nie jest. Ale zaczekać warto.
Podobno dobre lody można poznać po tym, że są gładkie w konsystencji, ale nawet w gorące dni nie topią się tuż po opuszczeniu lodówki. Pozostaje tylko cieszyć się smakiem, który zdaniem Brytyjczyków nie ustępuje tym, który można znaleźć w najlepszych włoskich lodziarniach Mediolanu, Rzymu, Wenecji, albo francuskich nadmorskich kawiarni i paryskich skwerów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl