Fałszywi pracownicy
Na listonosza, policjanta, a nawet lekarza czy księdza... - oszustwa na tzw. zawodowców są zmorą ostatnich lat. Coraz bardziej bezczelni przestępcy, bardzo często podają się za specjalistów rozmaitych dziedzin
13.08.2013 | aktual.: 13.08.2013 11:02
"Na pracownika..."
Największą grupę oszustów "zawodowych" reprezentują osoby, które przedstawiają się jako pracownicy wodociągów, gazowni, firmy telekomunikacyjnej czy poczty i w ten sposób usiłują wejść do mieszkania i wynieść co się da. Niestety jest to sytuacja nagminna. W lipcu w Częstochowie policjanci zatrzymali trzy osoby podające się za pracowników wodociągów, które usiłowały ukraść starszej kobiecie 100 zł. Miesiąc wcześniej w Luboniu pojawiły się ostrzeżenia o przestępcach podających się za miejskich urzędników nakłaniających do zakupu urządzeń kontrolujących poziom gazu. Mieszkańcy byli przez nich informowani o konieczności ich instalowania w myśl nieistniejącej uchwały miasta.
Polecamy: Janowicz 14. na tenisowej liście płac
Także w czerwcu powiały się doniesienia o bandycie, który podając się za listonosza przynoszącego przekaz, ukradł emerytce z Konina ponad 3 tys. zł.
Z kolei w maju głośno było o fałszywych pracownikach firmy telekomunikacyjnej, którzy pozbawili 70-letnią mieszkankę Bytomia całej emerytury oraz oszustach udających pracowników wodociągów, którzy ukradli z mieszkania w Raciborzu 1,8 tys. zł. To tylko kilka przykładów z ostatniego kwartału - w skali roku dochodzi do tysięcy takich takich przestępstw. Jednak nie wszyscy oszuści usiłują wejść nam do domów. Wielu z nich zapraszamy sami, korzystając z niesprawdzonych ofert zamieszczanych w internecie.
Internetowi "lekarze"
Gabinet, fotel, pielęgniarka, sprzęt do badania - to wszystko nie daje jeszcze gwarancji, że lekarz, do którego trafiliśmy faktycznie ma dyplom. Jednak prawdopodobieństwo, że jest to oszust jest znikome. Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze - umeblowanie gabinetu oznacza spore nakłady finansowe. Po drugie - stała siedziba zwiększa ryzyko namierzenia przez odpowiednie służby. Właśnie dlatego fałszywi lekarze zazwyczaj działają w sieci lub za pośrednictwem ogłoszeń prasowych. Tak jest taniej i bezpieczniej.
Tak zrobiła zatrzymana w lutym Helena C. Swoją działalność jako ginekolog zaczęła w 2009 roku. Na pomysł na biznes wpadła podczas czytania ulotki jednego z leków kupionych w aptece. Zgodnie z umieszczonymi nań informacjami, leku (kupionego w aptece za około 50 zł) nie mogą zażywać kobiety ciężarne. Helena C. wpadła więc na pomysł, by te same tabletki sprzedawać w sieci jako środek wczesnoporonny. Podając się za ginekologa zamieściła ogłoszenia dotyczące "farmakologicznego przywracania cyklu". Chętnym oferowała środki poronne po 2 tys. zł. Aby klientki nie mogły sprawdzić jaki lek przyjmują, tabletki sprzedawane były luzem. Nie wiadomo do końca, ile tabletek udało jej się sprzedać, ani jak dużo zarobiła. Jednak interes był na tyle duży, że kobieta zatrudniła inne osoby działające na terenie Lubelszczyzny i ościennych województw.
Helena C. nie jest jedyną osobą, która udając ginekologa postanowiła zarobić na kobietach zachodzących w niechcianą ciążę. W ubiegłym miesiącu policjanci z Białegostoku zatrzymali fałszywych lekarzy sprzedających w sieci lek stosowany przy chorobie wrzodowej o nazwie Cytotec. Środek ten powoduje zaburzenia menstruacyjne, skurcze macicy i krwawienia, może więc prowadzić do poronienia.
W 2006 roku głośno też było o grupie przestępców z Gdańska, którą kierował - podający się za lekarza - Piotr H. Mężczyzna działał na terenie jednego z trójmiejskich szpitali, gdzie wyszukiwał klientki. Aby uwiarygodnić swoją rolę, oszust używał lekarskiego kitla, a policjanci znaleźli w jego mieszkaniu, nie tylko tabletki, które sprzedawał chcącym usunąć ciążę klientkom, ale także sprzęt lekarski niezbędny do przeprowadzania aborcji.
Polecamy: Janowicz 14. na tenisowej liście płac
Zdesperowane kobiety, pragnące pozbyć się ciąży, są w stanie zrobić wiele, by ten cel osiągnąć. Podobnie jak osoby chore na raka, które chwytają się każdego sposobu, by wygrać z chorobą. Wiedział o tym Zygmunt B., który przekonywał chorych, że dysponuje lekiem, który pokona nowotwór. Okazało się, że oferował im sfermentowaną mieszankę soków i ziół, która oczywiście okazywała się nieskuteczna. Mężczyznę skazano na 7 lat więzienia.
Niby policjant, a jednak bandyta
Pomysły na szybki i łatwy zarobek pojawiają się zazwyczaj tam, gdzie pieniądze przechodzą z ręki do ręki. I choć dziś wystawiane przez policję mandaty są kredytowe, większość z nas ciągle jeszcze nie dziwi się, gdy funkcjonariusz zażąda gotówki. Na to liczył z pewnością zatrzymany niedawno na szczecińskim dworcu mężczyzna, który posługując się etui z napisem Policja, usiłował wystawiać mandaty pasażerom czekającym na pociąg. Dopiero jeden ze świadków zdarzenia zwrócił uwagę, że na etui brakuje numeru i poprosił fałszywego funkcjonariusza o jego podanie. Gdy mężczyzna podał nieprawdziwy - bo tylko trzycyfrowy numer, świadkowie wezwali prawdziwych funkcjonariuszy, którzy zatrzymali oszusta. Za przywłaszczenia funkcji publicznej, mężczyźnie grozi do roku pozbawienia wolności.
Uważaj na pośredników
Ogromna liczba oszustów wykorzystuje trudną sytuację na rynku pracy i podaje się za pośredników pracy. Oferują zajęcie w kraju lub za granicą i za swoje usługi pobierają określone stawki. Zazwyczaj nie mają stałej siedziby, tylko działają przez internet. Tak też było w przypadku pośrednika, który za 280 zł wysyłał w ubiegłym roku dwóch mężczyzn z Oświęcimia do pracy przy kwiatach w Holandii. Jak zwykle w takich przypadkach, praca była atrakcyjna a oferowane wynagrodzenie bardzo wysokie. Jedyny kruczek to konieczność natychmiastowego wyjazdu. Klienci pośrednika na warunki przystali i jeszcze tego samego dnia spotkali się z nim na dworcu, gdzie wpłacili pieniądze, otrzymali potwierdzenie wpłaty i kurs do Gliwic, skąd mieli odjechać autobusem. Niestety ten się nie pojawił.
Tak samo działał zatrzymany w 2011 roku mieszkaniec Głogowa, który - jak ustalili policjanci - w ciągu półtora roku oszukał blisko 1000 osób, wyłudzając od nich około 40 tys. zł.
*Prawnik bez papierów *
Niewielu oszustów zdecydowałby się brnąć tak daleko w fikcyjną działalność, jak młody mieszkaniec Dębicy, który do 2011 roku - kiedy to został zatrzymany - podawał się za adwokata. Pracując w biurze zagranicznej firmy, dobrze znający język angielski mężczyzna, kilkakrotnie proszony był o tłumaczenie różnych pism. Kiedy się okazało, że konieczne jest przetłumaczenie dowodu rejestracyjnego pojazdu, młody człowiek zapewnił, że jest tłumaczem przysięgłym i podjął się tego zadania. Niezbędne dokumenty potwierdzające jego kompetencje wydrukował z internetu i opatrzył fałszywymi pieczątkami. Niedługo potem okazało się, że jego przełożeni potrzebują prawnika, który będzie reprezentował firmę. Ambitny pracownik zdecydował się podjąć wyzwanie. Sfałszował adwokacki dyplom, wpis na listę adwokatów, zaopatrzył się w pieczątki, togę, a nawet łańcuch sędziowski i przystąpił do pracy.
Po pewnym czasie rozszerzył zakres swojej działalności i zaczął reprezentować także innych klientów. Plany fałszywego prawnika były bardzo ambitne. Zaczął zakładać własną kancelarię. Nie zdążył. Wpadł, gdy sfałszowane niegdyś przez niego tłumaczenie dowodu rejestracyjnego, wzbudziło czyjeś podejrzenie. Podczas śledztwa policjanci ustalili, że prawnik bez dyplomu, ma wykształcenie średnie - jest technikiem weterynaryjnym. W trakcie zeznań wyjaśniał, że do prowadzenia działalności adwokackiej czuł się uprawniony, bo zna prawo. W swojej sprawie również zdał się na siebie i zrezygnował z pomocy adwokata.
Oszust w sutannie
W każdym zawodzie można spodziewać się oszustwa, ale fałszywy ksiądz nie mieści się w głowie. A jednak. 17 lipca w Ząbkowicach Śląskich funkcjonariusze z Wydziału Kryminalnego Komendy Powiatowej Policji, zatrzymali 35-latka, który podając się za studenta seminarium duchownego, dokonał licznych wyłudzeń. Co może wyłudzić fałszywy ksiądz? Teoretycznie tylko datek na tacę - no chyba, że nawiąże współpracę z hurtowniami dewocjonaliów. Tam właśnie mężczyzna robił zakupy, za które oczywiście nie płacił. Faktury kazał wysyłać na różne instytucje, a nawet imiennie do duchownych. Wśród jego łupów znalazły się książki, obrazki, wina mszalne, a także ręcznie wyszywany ornat. Jak widać fałszywi profesjonaliści nie boją się wyzwań i mają wprost ułańską fantazję. Warto o tym pamiętać i dokładnie sprawdzać ludzi, z którymi robimy interesy.
GV,JK,WP.PL