Gazrurka Pawlaka, czyli dziwny bój o suwerenność
Michał Sutowski w swoim cotygodniowym felietonie zajmuje się analizą umowy gazowej między Polską a Rosją. Autor docenia zasługi koalicyjnego rządu PO i PSL w poprawie stosunków z Rosją. Jednak ostro krytykuje poczynania premiera Pawlaka w zakresie ustaleń dotyczących dostaw gazu z Rosji, które blokują następcom obecnego rządu możliwość manewru w zakresie dostaw gazu na najbliższe dziesięciolecia.
08.09.2010 | aktual.: 08.09.2010 07:29
Nie będzie Bruksela pluć nam w twarz. Ni rury nam odbierać. Sami oddamy, komu tylko zechcemy, a urzędasom z Komisji wara! Tak ostatnio mniej więcej wygląda przekaz wicepremiera Pawlaka w sprawie polsko-rosyjskiej umowy gazowej.
Koalicyjny rząd PO i PSL wyraźnie poprawił polskie stosunki z Rosją – chwała mu za to. Radek Sikorski z Donaldem Tuskiem rozumieją to, co nie mogło dotrzeć nawet do najtęższych umysłów PiS: że polityka historyczna to bardzo wtórny element a nie podstawa polityki zagranicznej. Licytacja historycznych krzywd jest pochodną a nie źródłem dobrych bądź złych stosunków między krajami. Gdyby było inaczej, Niemcy i Rosjanie – zamiast robić interesy – do dziś wypominaliby sobie zbrodnie Wehrmachtu z jednej, a masowe gwałty i jeńców nad Kołymą z drugiej strony.
I dlatego polityka Tuska w kwestii Katynia i akceptacja narracji o zbrodni totalitaryzmu (a nie – wielkoruskiego szowinizmu, jak chciał prezydent Kaczyński) – zasługuje na uznanie. Podobnie jak wsparcie starań o ruch bezwizowy dla mieszkańców Kaliningradu, bo trudno o lepszy środek budowania zaufania i zbliżania Rosjan do Zachodu. Nawiasem mówiąc, podobny zapał przydałby się w sprawie Ukraińców, którzy całymi dniami koczują po wizę w lwowskim konsulacie.
Negocjacja umowy gazowej to natomiast zupełnie inna para kaloszy. Rząd w osobie premiera Pawlaka postanowił odkurzyć nieco zmurszały dyskurs „narodowej suwerenności”. Oczywiście nie prostacko, w stylu Giertycha czy Macierewicza, ale przy pomocy aluzji. W dyplomatycznej nowomowie mogliśmy usłyszeć m.in., że „oczekiwania KE wykraczają poza obecnie obowiązujące przepisy dyrektyw” oraz że „Komisja Europejska w tej sprawie dalej zachowuje daleko idący sceptycyzm”.
Chodzi, rzecz jasna, o zastrzeżenia Brukseli do zapisów planowanej polsko-rosyjskiej umowy gazowej w kwestii kontroli rury jamalskiej. Udziałowcami zarządzającej nią spółki są Gazprom i polskie PGNiG – a to sprzeczne z unijną zasadą „trzeciej strony”, która wymaga, by rurociągi kontrolowała inna firma niż te, które gazem handlują. Poza tym w umowie zapisano wyłączność Gazpromu na przesył gazu rurą jamalską do 2045 (!) roku, z określoną z góry stawką.
Rząd próbował nieudolnie (może na szczęście?) „załatać” problem, oddając rurę w „techniczny” zarząd innej spółce, na co KE się oczywiście nie zgodziła Gazprom i tak zachowałby realną kontrolę nad tranzytem).
O co w tym wszystkim chodzi? Premier Pawlak żali się na „ingerencje” KE, która nie pozwala oddać kontroli nad polską rurą wielkiemu monopoliście. Kwestię kontroli tranzytu sprowadza do problemów „redakcyjnych” i „technicznych” i powołuje się (niesłusznie) na zachowawcze stanowisko KE przy analogicznym problemie z niemiecko-rosyjskim Gazociągiem Północnym. Nawet prawe skrzydło PiS nie wpadłoby na pomysł dąsania się na Brukselę za to, że postanowiła gdzieś zablokować monopol Gazpromu.
Umowa gazowa to problem nie tylko prawny. Jej długość (do 2037 roku), zakontraktowana ilość surowca w połączeniu z zakazem reeksportu (w zasadzie wykluczające możliwość dywersyfikacji źródeł), czy umorzenie długów Gazpromu za tranzyt z poprzednich lat pozwalają uznać, że nasi decydenci są albo niespełna rozumu, albo też los zakładów chemicznych (dla których przerwa w dostawach gazu oznacza katastrofę) wyjątkowo leży im na sercu. Co więcej, niewykluczone są dalsze ustępstwa z naszej strony, bo przecież za zgodę na renegocjację wadliwej umowy Rosjanie czegoś od nas zażądają. Powody, dla których ministerstwo gospodarki blokuje swym następcom możliwość manewru w obszarze dostaw gazu na najbliższe 27 (a właściwie 35) lat, są piszącemu te słowa nieznane.
Obok wąsko, bo geopolitycznie rozumianego „bezpieczeństwa energetycznego”, umowa gazowa utrudni przyszłą debatę o kształcie energetyki w Polsce. Ważny jej segment będzie wyłączony z dyskusji, bo przecież „i tak musimy Rosjanom zapłacić”. W tej ostatniej kwestii rząd ma akurat niezłą praktykę. Decyzje o budowie elektrowni jądrowej podjęto bez poważniejszych konsultacji społecznych. Nikt nie pytał (ani nawet nie informował) Polaków o tym, jak określona wizja energetyki w Polsce wpłynie na rozwój regionów, kto za to zapłaci a zwłaszcza – kto na tym zarobi. O takich drobiazgach jak odpady nuklearne w ogóle się milczy. Kwestie gazu i atomu w Polsce łączy przede wszystkim kompletna pogarda dla tego, co „ciemny lud” pomyśli i jak na tym wyjdzie.
A co do suwerenności, to rządowe pomysły każą upatrywać nadziei w jej stopniowym… ograniczaniu i kreowaniu nowych polityk europejskich. Zwłaszcza energetycznej. Bo najbardziej nieudolny komisarz europejski nie wyrządzi nam tyle szkód, co strażak-piroman. Choćby i pierwszy w Rzeczypospolitej.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski