Gdzie się podział Lądka blask? Perła Ziemi Kłodzkiej nadal się podnosi po zmianie ustrojowej
Kiedyś kuracjusze po zakończonym leczeniu wsiadali do pociągu, który odwoził ich do Drezna czy Lipska. Od 2005 r. nawet pociągiem regionalnym dojechać tu niepodobna. Lądek, dawny Bad Landeck, nie poradził sobie ze skutkami zmiany ustroju, która zmiotła Fundusz Wczasów Pracowniczych, zarządzający niegdyś ponad 30 obiektami wypoczynkowymi. Ale próbuje.
Łatwiej jest przesiedlić ludność niż wymazać wielowiekowe ślady tych, którzy z powodu różnych dziejowych zawirowań musieli zniknąć i ustąpić miejsca innym. Weźmy ten szachulcowy, pięciopiętrowy budynek, którego symetrię zaburza wieżyczka, przez którą wchodzi się do środka. Dziś mieści się w nim pensjonat "Magnolia", ale nie ma wątpliwości, że przed wojną musiała w nim mieszkać jakaś zamożna niemiecka rodzina.
Żaden front nie przechodził przez Ziemię Kłodzką, więc pewnie przeżyła wojnę we względnym spokoju. Owa niemiecka rodzina zapewne odliczała dni do ostatecznego zwycięstwa wojsk kanclerza, mając nadzieję, że lada chwila Landeck ponownie stanie się celem wizyt bogatych kuracjuszy z Rzeszy.
Tak się jednak nie stało i w połowie, a może pod koniec 1945 r., rodzina musiała uciekać gdzieś za Odrę. Ich piękny dom nie stał pusty. Pewnie na chwilę wprowadzili się tam umęczeni podróżą przesiedleńcy z Kresów, Kielecczyzny i centralnej Polski. Tymczasowo, bo ceglany budynek z 1920 r. aż się prosił, by pod jego dachem odpoczynku zażywali zmęczeni robotnicy budujący sukces Polski Ludowej.
Tłumy u zdrowotnych źródeł
Wkrótce w pozostawionych przez Niemców willach zaczęły się instalować ośrodki wypoczynkowe. Trzeba wiedzieć, że Polska Ludowa bardzo poważnie traktowała sprawę urlopów. To, co przed wojną było dla większości Polaków fanaberią, zostało w 1952 r. podniesione do rangi wolności konstytucyjnej. "Obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają prawo do wypoczynku. (...) Organizacja wczasów, rozwój turystyki, uzdrowisk, urządzeń sportowych, domów kultury, klubów, świetlic, parków i innych urządzeń wypoczynkowych stwarzają możliwości zdrowego i kulturalnego wypoczynku" – napisano w ustawie zasadniczej.
Aby ludzie odpoczywali w sposób właściwy i przy okazji nie wykorzystywali czasu urlopu do knucia jakichś niecnych planów, na przełomie lat 1946/1947 powołano do życia Fundusz Wczasów Pracowniczych. W Lądku objął w zarząd ponad 30 willi.
Były kawiarnie, dancingi, wycieczki z przewodnikiem. Przyjeżdżały dzieci i młodzież, górnicy, hutnicy, sportowcy. Lądek z powodzeniem konkurował z Krynicą czy położonymi w zachodniej części Ziemi Kłodzkiej Kudową i Polanicą.
W 1978 r. przebywała tu rekordowa liczba gości: 41 865.
Lądeckie wody zdrojowe zasmakowały także Rosjanom. Od 1956 do 1991 r. funkcjonowało sanatorium radzieckie. Zajmowało dość dużą część miasta, do której nikt z zewnątrz nie miał wstępu.
Cisza i chaos po FWP
Koniec lat 80. zaczął zwiastować kłopoty. W kraju wielkie zmiany, powszechna niepewność, coraz mniej ludzi mogło sobie pozwolić na wyjazdy. A później przyszły lata 90. i wszystkim państwowym przedsiębiorstwom niebo zawaliło się na głowę.
Lista zaniedbań, które doprowadziły do tego, że mający bazę noclegową w najbardziej atrakcyjnych miejscach w kraju FWP praktycznie zniknął z powierzchni ziemi, jest długa. Dość powiedzieć, że w sprawę zaangażował się nawet Sąd Najwyższy, a Najwyższa Izba Kontroli oskarżyła kolejne rządy, że dopuściły do rozgrabienia majątku po Funduszu.
Lwia część lądeckich pensjonatów trafiła na sprzedaż. Oferta była kusząca: piękne budynki za nieduże, niekiedy wręcz symboliczne pieniądze. Wiele szybko trafiło w nowe ręce, ale wkrótce się okazało, że kupujący przecenili swoje możliwości finansowe. Utrzymanie w dobrym stanie domu, w którym każdą małą zmianę trzeba uzgadniać z konserwatorem zabytków, to prawdziwe wyzwanie. Były więc odsprzedawane, ale niejednokrotnie znów się okazywało, że i kolejny właściciel nie ma na nie pomysłu. Inne miały jeszcze mniej szczęścia, bo od 20 lat stoją puste i niszczeją.
Wiele willi jest wystawionych na sprzedaż. Ofertę wspomnianej już "Magnolii", na którą nie mogę się napatrzeć, bez trudu znajduję na stronie agencji nieruchomości. Kto więc chce prowadzić pensjonat na 889,30 metrach kwadratowych, musi wyłożyć niecałe 2 mln zł. Wychodzi 2237 zł za metr, w cenie jest też wielki ogród. Niby niedużo, a ogłoszenie wisi już ponad rok.
Przy jednym z sąsiednich budynków spotykam panią Krystynę. - Ta willa należała niegdyś do moich dziadków. Przez wiele lat nie mieszkałam w Lądku i postanowiłam ją przed kilku laty sprzedać. Ostatecznie dzieci przekonały mnie, by tego nie robić – opowiada.
Obecnie mieszka w nim 6 rodzin. Po latach zaniedbań dom wymaga gruntownego remontu. Dach, elewacja, wymiana okien… Koszt, który będzie musiała ponieść garstka lokatorów, z pewnością nie zamknie się w milionie złotych. Mówi się, że taniej zbudować od podstaw duży dom niż wyremontować stuletni.
Perełki zagranicznych właścicieli
Dom pani Krystyny i tak miał szczęście. Przez cały czas ktoś w nim mieszkał, więc nie popadł w ruinę. W okolicy wcale nie jest to regułą. Wille wyraźnie nadgryzione są przez ząb czasu i brakuje im blasku. Niektóre wydają się być opuszczone. W mieście jest kilka perełek: pięknie odrestaurowane, białe fasady, widoczna dbałość o detale, otoczone solidnymi ogrodzeniami.
- Tamten dom kupiło małżeństwo z Hamburga. Przyjeżdżają od czasu do czasu – wyjaśnia pani Krystyna, wskazując okazałą posiadłość.
Te najlepiej zachowane należą do obcokrajowców. Podobną historię ma jedna z bardziej znanych willi, zwana popularnie "Viktorią" – od nazwy kawiarni, która się tam niegdyś znajdowała. Wspomina o niej każdy przewodnik po Lądku, a to z powodu nietypowego mostu, który łączy ją z budynkiem (niegdyś zabiegowym) znajdującym się po drugiej stronie rzeki Biała Lądecka. Ten jedyny w Polsce kryty most został zbudowany w latach 30. ubiegłego wieku. Mógłby być atrakcją Lądka, ale niestety, spacerować po nim nie można, jest zresztą zamurowany od strony dawnego zabiegowego.
- Ilekroć właściciele przyjeżdżają do miasteczka, burmistrz podejmuje temat otwarcia mostu dla zwiedzających. Ale to nie takie proste: wymaga nakładów, trzeba by go jakoś zabezpieczyć. Zresztą, to święte prawo właściciela – korzystać ze swojej własności – wyjaśnia mężczyzna, który odgarnia śnieg przy sąsiedniej posesji.
Niby u siebie, a jednak – przez lata goście
Na tle innych miasteczek uzdrowiskowych w Kotlinie Lądek prezentuje się smutno. Przygnębiające wrażenie robią właśnie te niszczejące wille. Kto dopuścił się w ostatnich dwóch dekadach zaniedbań, które doprowadziły do tego, że te architektoniczne perełki upadają?
Okazuje się, że i porażka niekiedy ma wielu ojców.
- Lądek Zdrój przez dziesięciolecia był zarządzany z zewnątrz. Uzdrowiskiem kierowano z Warszawy i Wrocławia, lokalne władze nie miały też żadnego wpływu na szpital dla żołnierzy radzieckich. Przez lata praktycznie nie rozwijała się prywatna baza noclegowa, bo wszystkie ośrodki należały do FWP. Gdy w latach 90. otrzymaliśmy samorząd, to nie bardzo wiedzieliśmy, jak kierować tym wszystkim, co nam przypadło w udziale – tłumaczy Tomasz Pawlęga z Centrum Kultury i Rekreacji (CKiR) w Lądku Zdroju.
Wyjaśnia, że na początku transformacji ustrojowej wszystko się w Lądku wywróciło. Obiekty jeszcze do niedawna zajmowane przez Rosjan i FWP były sprzedawane nierzadko jakimś bardzo podejrzanym firmom, które szybko znikały i pozostawiały po sobie tylko bałagan w księgach wieczystych. Gminie nie wolno wkładać pieniędzy w budynki, które do niej nie należą, więc trzeba czekać, aż właściciele je wyremontują. Albo sprzedadzą komuś, kto będzie miał na nie pomysł.
Monika Słonecka z CKiR zastrzega, że wrażenie, iż Lądek jest "upadającym, poniemieckim miasteczkiem" wynika poniekąd z faktu, że jest mały. Działa efekt skali: tu widzimy jeden niszczejący budynek, tam drugi i rodzi się poczucie, że tak jest wszędzie. Przekonuje, że pojawiły jaskółki zwiastujące zmianę.
- Łódź, w której mieszkałam przez wiele lat, również do niedawna była miastem szarym i zniszczonym. Przeprowadzono tam rewitalizację i jest piękna jak nigdy. Myślę, że Lądek jest na początku tej drogi – mówi.
Smog i mało kasy, czyli z czym się mierzy Lądek
Przyjeżdżam w połowie stycznia. Ludzi więcej niż zwykle, bo zaczęły się ferie. Młodzi na nartach, kuracjusze na zabiegach. Wprawdzie znany mi z dużych miast zapach w powietrzu zdradza, że mieszkańcy o smogu wiedzą nie tylko z telewizji, ale i tak panuje tu charakterystyczny dla górskich kurortów klimat.
Władze wierzą, że już wkrótce problem zanieczyszczonego powietrza zostanie rozwiązany. Ma temu służyć geotermia. Trwają odwierty. W kwietniu tego roku powinno się wyjaśnić, czy woda jest na tyle ciepła, że umożliwi ogrzewanie nie tylko domów, ale i chodników.
Problemem na razie nierozwiązywalnym jest ograniczony budżet gminy. - Właściwie budżecik – mówi Monika Słonecka. – Jesteśmy uzdrowiskiem, a to jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo.
Z jednej strony gminie zależy na utrzymaniu tego statusu (nie może być inaczej: Lądek uważany jest za najstarsze w Polsce uzdrowisko, pierwsze wzmianki o walorach leczniczych jego wód pochodzą z 1241 r.), ale to oznacza, że nie może tu być żadnego przemysłu.
- Musimy mieć zdrowe powietrze, więc nie możemy mieć tu przemysłu, co siłą rzeczy pozbawia nas wpływów z podatków. Do tego duża część miasta jest zajęta przez obiekty, które płacą bardzo niskie podatki – wyjaśnia Słonecka.
Przed kilkoma miesiącami głośno było o turyście, który zakwestionował obowiązek płacenia opłaty klimatycznej za pobyt w Zakopanem. Dowiódł przed sądem, że trudno płacić za dobre powietrze, skoro w rzeczywistości jest ono bardzo złej jakości. Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że stolica Podhala nie ma prawa pobierać opłaty. Z punktu widzenia turystów to świetna sprawa, bo nikt nie lubi dopłacać tych kilku złotych za dobę przebywania w uzdrowisku.
Perspektywa tych miejscowości jest zupełnie inna. Opłata uzdrowiskowa, zwana popularnie klimatyczną, ma stanowić rekompensatę za brak wpływów od firm produkcyjnych. W przypadku Lądka jest to jednak rekompensata dość symboliczna. Zwolnieni są z jego zapłaty pacjenci szpitali (gdyż ustawodawca uznał, skądinąd słusznie, że pobyt w szpitalu jest sytuacją przymusową), a że w miasteczku działa i szpital wojskowy i kilka uzdrowiskowych, to przybywający z całej Polski nijak nie partycypują w budżecie.
Miasto nie może też za bardzo liczyć na wpływy z podatku od nieruchomości. Przy działalności gospodarczej wynosi on 22 zł za m kw, ale jeśli firma jest wpisana do rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą, to stawka spada do ok. 4,6 zł za m kw. Tak właśnie często dzieje się w Lądku.
- Samo tylko utrzymanie czterech szkół zabiera 1/3 całego budżetu gminy, więc nawet gdyby burmistrz chciał wydać więcej na inwestycje, to nie ma z czego – mówi Słonecka.
Tory od 14 lat nie widziały pociągu
Co jeszcze gryzie Lądek? Brak rozpoznawalnej marki. Fakt jest taki, że gdyby nie film Barei, o miasteczku wiedzieliby zapewne tylko mieszkańcy Dolnego Śląska i kuracjusze, którzy dostali tu skierowanie. Zresztą wielu starszych kuracjuszy wcale nie kipi radością na myśl, że właśnie tu mają spędzić kilkutygodniowy turnus.
Wiadomo, nie ma takiego miasta jak Londyn, jest Lądek. Taki paradoks: niezmotoryzowanym turystom z Wrocławia o niebo łatwiej będzie jednak postawić stopę na płycie lotniska w stolicy Wielkiej Brytanii niż dotrzeć do leżącego we wschodniej części Lądka Zdroju. Pociągi nie dojeżdżają tu od 14 lat.
Dziś do Lądka można dojechać PKS-em z Kłodzka, ale kursuje tylko 7 razy na dzień.
Samochodem jedzie się do pewnego momentu dobrze, ale gdy za Ząbkowicami Śląskimi trzeba zjechać z "ósemki", zdecydowanie – noga z gazu.
Jaskółki dobrej zmiany może dotkną również transport publiczny, bo temat ponownego puszczenia pociągów wraca od czasu do czasu. Nie czekając na to, co przyszłość może przynieść, władze Lądka kończą powoli rewitalizację pochodzącego z 1897 r. budynku dworca. Przed wojną odjeżdżały z niego bezpośrednie pociągi do tak odległych miejsc jak Drezno czy Lipsk, a wkrótce znajdą się tam biura inkubatora przedsiębiorczości.
Fajnie, gdyby było więcej infrastruktury dla narciarzy. Póki co, Lądek ma do zaoferowania tylko niewielką stację, która usatysfakcjonuje raczej początkujących. Ci bardziej wymagający wybierają raczej Stronie Śląskie albo Zieleniec.
Od właściciela pensjonatu – jednego z tych na sprzedaż, więc nie chce, by podawać nazwisko (po co informować potencjalnych kupujących, że biznes idzie tak sobie) - słyszę, że w ogóle turystyka trochę kuleje. - Powoli to się zmienia, z każdym rokiem przyjeżdża więcej ludzi, ale jednak dominują niezbyt majętni kuracjusze, którzy czas spędzają na refundowanych zabiegach i jedzą tylko w stołówce w swoim ośrodku. Dobry turysta to bogaty turysta – mówi.
"Zostanie tyle gór, ile udźwignąłem na plecach"
W trzeci weekend września miasto zapełnia się przyjezdnymi. Wprawdzie to pasjonaci, którzy na hobby potrafią wydać ogromne pieniądze, ale niekoniecznie typowa klientela pensjonatów. Częściej wybierają namiot i jakieś szybkie, nieskomplikowane jedzenie w okolicach namiotu festiwalowego. To miłośnicy gór, którzy przyjeżdżają na Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady - bodaj najważniejszą imprezę w środowisku wielbicieli gór.
- W ubiegłym roku właśnie w Lądku, a nie we francuskim Chamonix, wręczono najważniejsze nagrody wspinaczkowe świata, Złote Czekany. To świadczy o randze tej imprezy – mówi Zbigniew Piotrowicz, organizator pierwszych edycji.
- A ja życzę Lądkowi, żeby nie spłynął na niego deszcz pieniędzy, bo może się wtedy zamienić w Zakopane czy inny Karpacz. Uwielbiam w nim to, że jest niezadeptany. Zaniedbane wille też mają swój niepowtarzalny urok – kwituje Joanna, która na górski festiwal jeździ od dekady. Dodaje, że jej zdaniem nie ma w Ziemi Kłodzkiej innego miejsca, w którym czas by się tak zatrzymał.
- I to nie jest zarzut – mówi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl