Gilowska: koniec z posadami kłującymi w oczy
Koniec z posadami kłującymi w oczy - zapowiada w rozmowie z "Dziennikiem" wicepremier, minister finansów Zyta Gilowska. W środę Gilowska zaprezentowała propozycję reformy finansów publicznych.
05.04.2007 | aktual.: 05.04.2007 08:30
"Dziennik": Co w praktyce będzie miał z reformy [finansów publicznych] mieszkaniec małej wioski pod Rzeszowem czy Białymstokiem, który nie zna się na finansach publicznych?
Zyta Gilowska: Nawet w małych miejscowościach są samorządy, a te zyskają na tej reformie całkiem sporo. Budżet każdej gminy stanie się większy m.in. dzięki likwidacji różnych funduszy. To poprawi zdolność kredytową gmin i w efekcie może zwiększyć stopień wykorzystania funduszy unijnych, które są przecież współfinansowane środkami gminnymi pochodzącymi np. z kredytów. Poza tym gminy będą miały większą swobodę gospodarowania swoimi środkami. Zniknie też wiele lukratywnych posad, gdzie zasiadają ustosunkowani znajomi, co ludzi po prosu kłuje w oczy. Zatrudnieni w rozmaitych agencjach i funduszach wcale nierzadko hołdują zasadzie "czy się stoi, czy się leży, to się grosz publiczny należy". * W ten sposób 100 tys. ludzi straci pracę. Co się z nimi stanie?*
- Formalnie rzecz biorąc rzeczywiście tak będzie, bo znikną instytucje ich zatrudniające. Ale nie zlikwidujemy zadań, którymi ci ludzie się zajmują. Dlatego trzeba powołać w to miejsce nowe struktury - albo rynkowe albo urzędowe. Wbrew pozorom, w spółkach Skarbu Państwa albo gmin wcale nie jest tak łatwo marnotrawić pieniądze, bo podlegają one obowiązkom sprawozdawczym oraz obowiązkowi poddania się niezależnej kontroli księgowej. Tak czy inaczej - przejrzystość wydawania pieniędzy się zwiększy.
Te 10 mld zł oszczędności to niewiele w stosunku do zwiększonych wydatków budżetu, które pojawią się po obietnicach polityków, np. podwyżki emerytur czy pensji w budżetówce. Czy to nie zagrozi finansom państwa?
- Nie zakładaliśmy, że oszczędności z reformy zbilansują nowe wydatki. Ale te wydatki mogą być zwiększone tylko o tyle, o ile Polska może sobie na to pozwolić. Na przykład podwyżki wynagrodzeń w ochronie zdrowia o ok. 30 proc. były największe od 1946 r. i na następne na pewno nie będzie nas stać w perspektywie lat 2007- 2009. W tych trzech latach do ochrony zdrowia trafi dodatkowo 7 mld zł każdego roku, przez trzy lata tworzy to olbrzymia kwotę 21 mld zł. To wielki wysiłek finansowy, większy być nie może. Z góry uprzedzam, że stawianie kolejnych żądań tego typu nic nie da, ponieważ państwo polskie nie zdołałoby ich sfinansować.
Może pani zapewnić, że te obiecanki płacowe nie rozwalą budżetu państwa?
- Dopóki jestem ministrem finansów nie dopuszczę do naruszenia równowagi budżetowej. Na pewno nie dojdzie do tego "rozwalenia budżetu".
Czy zatem propozycje zwiększenia wydatków socjalnych nie przyniosą nam w rezultacie podwyżki podatków?
- Podwyżek podatków nie było i nie będzie. W czasie mojego urzędowania albo obniżaliśmy podatki, na przykład PIT, albo w ogóle je likwidowaliśmy - np. podatek od spadków dla najbliższej rodziny. Dopóki będę ministrem finansów innego kursu nie będzie. (PAP)