Jak jabłko to z Polski, czyli jak ćwierć wieku wykorzystali nasi sadownicy
Polska największym eksporterem jabłek na świecie - oznajmił minister rolnictwa Marek Sawicki. Sadownicy się cieszą, ale przypominają, że to właśnie resort rolnictwa rzuca im ostatnio kłody pod nogi.
11.04.2014 | aktual.: 14.04.2014 07:39
Polska największym eksporterem jabłek na świecie - oznajmił minister rolnictwa Marek Sawicki. Sadownicy się cieszą, ale przypominają, że to właśnie resort rolnictwa rzuca im największe kłody pod nogi.
Choć trudno to sobie wyobrazić, to polskie sady po 1989 r. wyglądały gorzej niż polska gospodarka. Produkcja od połowy lat 80. gwałtownie spadała, a sadownictwo było coraz mniej opłacalne. Choć mieliśmy potencjał, to był on niewykorzystany.
Po upadku PGR-ów większość gospodarstw zajmowało niewielkie przestrzenie. Na dwóch-trzech hektarach nie da się prowadzić dochodowej produkcji.
- Nie było prosto namówić rolników do zrzeszania się, bo w Polsce, niestety przez PRL, spółdzielczość nie kojarzyła się dobrze. Nakłonienie do tego, by zawiązać grupę producencką, która zajmie się zbytem, a sadownik produkcją trwała kilka ładnych lat - mówi Jolanta Kazimierska, szefowa Stowarzyszenie Polskich Dystrybutorów Owoców i Warzyw Unia Owocowa.
Stan rzeczy zmienił się diametralnie dopiero po wejściu do Unii Europejskiej. Ta na polskich sadowników wydała w sumie 5,8 mld zł. Pieniądze nie poszły na bieżącą działalność, ale na inwestycje. Polskie sady musiały powstać od nowa. Zamiast starych i mało wydajnych odmian zastosowano tzw. nasady towarowe. Dzięki nim sad może dawać z jednego hektara około 30 ton jabłek.
Grupy producenckie zaczęły dzięki unijnym dotacjom stawiać hale magazynowe, chłodnie i sortownie oraz pozostałą niezbędną do przetrzymywania owoców infrastrukturę. Unia dała sadownikom pięcioletni okres, w którym mają się stać w pełni niezależni finansowo i rentowni. Jeśli ktoś nie trzyma się biznesplanu, musi zwrócić pieniądze. Ponieważ grupa producencka zrzesza kilku lub kilkunastu sadowników, to wszystkim zaczął się ten biznes opłacać
- Zaczęliśmy tak pędzić i nadrabiać wieloletnie zaległości, że nawet mi się to w głowie nie mieści. Dziś już mało kto pamięta, co to był PRL - tłumaczy Jolanta Kazimierska.
Inwestycje sprawiły, że nasze linie produkcyjne są jednymi z najnowocześniejszych na świecie. Sadownicy twierdzą, że gdyby chcieli to mogą wysortować jabłka w groszki. Owoce są dziś mierzone, warzone, sprawdzane jest wybarwienie, a nawet się je prześwietla, aby sprawdzić, czy w środku nie zachodzą procesy gnilne.
Jednocześnie skala działalności spółdzielni sprawiła, że stały się one partnerem do rozmów z dużymi sieciami handlowymi i eksporterami. Gdy sadownicy zobaczyli, że taki sposób gospodarowania może im się opłacać, liczba grup producenckich wzrosła z 21 w 2005 roku do ponad 300 osiem lat później. Obecnie zrzeszają one około 23 proc. naszych sadowników.
Nawet tak niski poziom organizacji sprawił, że pod względem eksportu nie mamy sobie równych w świecie. - W sezonie 2012/13 eksport jabłek wyniósł 1,2 mln ton i osiągnął wartość 438 mln euro - zdradził kilka dni temu Marek Sawicki, minister rolnictwa.
Według wstępnych szacunków w zeszłym roku zebrano u nas 3,2 mln ton jabłek. Oznacza to, że jesteśmy czwartym na świecie producentem tych owoców. Coraz częściej nasi sadownicy zbierają droższe jabłka deserowe, czyli takie jakie znamy ze swoich stołów. Zapewniają one dużo większy zysk niż jabłka przemysłowe, które używane są do produkcji soku.
Pozycję numer 1. w Unii Europejskiej zapewniliśmy sobie już kilka lat temu i zdaniem Jolanty Kazimierskiej dla wielu osób stało się to problemem.
- Dzięki środkom unijnym i krajowym staliśmy się niesamowicie konkurencyjni w stosunku do starej piętnastki. To oni dotąd byli potęgą i dyktowali warunki na rynku. A tu nagle znikąd wyrasta Polska. Wielu przestało się więc to podobać - tłumaczy szefowa Unii Owocowej.
Szybko zaczęto ciąć dofinansowanie. W 2012 zmieniono przepisy, które sprawiły, że praktycznie nie można już pozyskać pieniędzy na dalsze zrzeszanie się. We Włoszech czy Niemczech w grupach producenckich jest co drugi sadownik, w Polsce zdaniem Kazimierskiej przez zmianę przepisów na razie pozostaniemy na co czwartym.
- Od 2012 roku pomoc dla wszystkich grup producenckich w całej Unii Europejskiej wynosi 10 mln euro. Tymczasem wcześniej wciągu roku tylko polskie spółdzielnie potrafiły na zrzeszanie się pozyskać nawet miliard złotych. Zmiana przepisów to więc efekt próby zablokowania dalszego rozwoju sadownictwa w Polsce. W innych krajach już tak dalszej integracji nie potrzebują - mówi Kazimierska.
Miejsce numer jeden na świecie pod względem eksportu zawdzięczamy głównie Rosji. To tam sprzedaliśmy w sezonie 2012/2013 jabłka za ćwierć miliona euro. Na drugim miejscu jest Białoruś, gdzie wyeksportowaliśmy owoców za 45 mln euro. Trzecie miejsce to Niemcy z 18 mln euro.
Póki obsadzaliśmy rynek rosyjski, problemu nie było. Nasi sadownicy zdają sobie jednak sprawę, że na Wschodzie wszystko zależy od decyzji politycznych i zaczęli swoje coraz lepszej jakości jabłka sprzedawać także na Zachód. W 2012 do Niemiec sprzedaliśmy 30 tys. ton owoców. Z najnowszych danych wynika, że w 2013 roku było to już blisko 65 tys. ton.
Polscy sadownicy zdają sobie też sprawę z tego, że w Rosji trwa odbudowa ich sadów i za parę lat może się okazać, że nasze owoce nie będą im już tak bardzo potrzebne.
Zdaniem Kazimierskiej nasza szybka ekspansja na Zachód i przejmowanie rynku rosyjskiego sprawia, że zachodni sadownicy lobbują za ograniczeniem finansowania. A nasze ministerstwo rolnictwa posłusznie przystaje na przepisy uchwalone w Brukseli i wdraża je u nas.
Pod koniec zeszłego roku grupy producenckie protestowały pod ministerstwem rolnictwa, bo to zaczęło wdrażać nowe prawo, które może spowodować upadek grup producenckich. Ostatecznie przepisy cofnięto. Sadownicy mają jednak długą listę zarzutów do naszej administracji rządowej: długie rozpatrywanie wniosków, brak współpracy z ARiMR czy utrudnienia w zdobywaniu nowych dotacji.
- Nasz klimat nie specjalnie sprzyja wakacjom nad morzem, ale akurat pod uprawę jabłek warunki są idealne. Brak latem bardzo wysokich temperatur i intensywnego okresu wzrostu, kiedy staje się ciepło sprawia, że nasze owoce są idealne pod względem odżywczym, smakowym i aromatycznym. Naszym sadownikom udało się podźwignąć ten biznes. Nie sprawiajmy, że teraz on zacznie się zwijać - konkluduje Jolanta Kazimierska.