Jak Michał został strażakiem w Irlandii
Pędzący na sygnale czerwony wóz strażacki do dzisiaj inspiruje małych i zupełnie już dużych chłopców. Michał Maciejewski strażakiem został dopiero w Irlandii. Stało się to za namową brata, który w Polsce zawodowo gasi pożary.
13.12.2007 | aktual.: 13.12.2007 10:53
Pędzący na sygnale czerwony wóz strażacki do dzisiaj inspiruje małych i zupełnie już dużych chłopców. Michał Maciejewski strażakiem został dopiero w Irlandii. Stało się to za namową brata, który w Polsce zawodowo gasi pożary. O tym, jak pracuje się w Polsce, a jak w Irlandii, o formalnościach potrzebnych do uzyskania pracy strażaka na Wyspie, z Michałem z Maynooth (Co. Kildare) rozmawia Jacek Rujna.
– Jesteś najprawdopodobniej jedynym Polakiem w irlandzkiej straży pożarnej… Wiem, że w Polsce z gaszeniem pożarów nie miałeś wiele wspólnego. Skąd taki pomysł? No i jak zostać strażakiem?
– Nie wiem czy jestem jedyny, bo nie chce mi się wierzyć, że w Dublinie nie ma jakiegoś ziomala. Jeśli w moim Maynooth, w naszej straży oprócz mnie pracuje Olana, Ukrainka, to i w stolicy musi być więcej obcokrajowców. Co do pomysłu, to strażackim bakcylem zaraził mnie brat, zawodowy strażak. To on poddał mi pomysł, bym się rozejrzał na miejscu, gdy się okazało, że zostanę w Irlandii dłużej niż planowane pół roku. Rozejrzałem się i zostałem strażakiem.
– Moment. Nie było przecież tak, że wszedłeś z ulicy do remizy, podszedłeś do najbardziej wąsatego strażaka i zameldowałeś, że chcesz gasić irlandzkie pożary…
– Pewnie, że nie. Zacznę trochę od końca, kiedy powiem, że w mojej „remizie” w Maynooth jednym z głównych warunków jest zamieszkanie kandydata od bazy w odległości nie większej niż mila. Chodzi o to, bym w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy był gotowy do akcji nie później niż w 5-6 minut. Po to właśnie noszę coś a’la beeper. Mam go przy sobie 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Chcąc oddalić się od Maynooth po prostu zgłaszam to w jednostce i biuro wie, że jestem poza zasięgiem i nie wysyła sygnału na mój numer. Proste.
– Wynika z tego, że całymi dniami siedzisz w domu wpatrując się w beeper?
– Nic podobnego! Pracuję normalnie w magazynie części elektrotechnicznych w Maynooth. Po prostu mój supervisor wie, że jestem strażakiem i podpisał zgodę – która przedstawiłem w remizie – na moje nagłe wypady na wezwanie. Wtedy wsiadam w samochód albo na rower i zasuwam do jednostki. Samochód mogę zostawić byle gdzie i nie muszę szukać parkingów, bo mam specjalną naklejkę „Fire Personel”. W bazie się przebieram i jazda! Zdarzały się też wezwania w nocy i wprost spod prysznica. Wtedy suszysz się w drodze na akcję…
– Pomówmy o formalnościach. Jakie papiery interesowały Irlandczyków?
– Przedstawiłem im zaświadczenie o niekaralności w Polsce i przetłumaczone świadectwo dojrzałości wraz z dyplomem Studium Obsługi Celnej i Spedycyjnej w Słupsku. To wszystko. Oczywiście był to dopiero pierwszy krok. W październiku 2006 odbyłem pierwszą rozmowę z Brendonem Kelly, oficerem w mojej jednostce. W lutym zadzwonił do mnie i powiedział: „potrzebujemy ludzi. Będziemy prowadzić nabór. Złóż swoją aplikację do centralnej jednostki wojewódzkiej w Newbridge”. Tak zrobiłem i zostałem skierowany na badania lekarskie. W kwietniu – już z zaświadczeniem, że jestem zdolny do służby – miałem kolejne interview połączone z testem kompetencyjnym i sprawnościowym. W czerwcu brałem udział w dwutygodniowym szkoleniu zakończonym egzaminem. To było sześć zadań praktycznych i test teoretyczny czyli 100 pytań. Trzeba było odpowiedzieć poprawnie na 85 z nich. Oczywiście wszystko w języku angielskim. Pamiętam, że z 10-ciu osób przeszło osiem. Po kursie czekałem oczywiście tydzień na odpowiedź, a potem zgłosiłem się na
jednostkę po odbiór beepera i stroju.
– Jak wygląda organizacja pracy w Maynooth?
– Cała ekipa – „rodzina”, jak to czasami mówimy – to osiem osób. Minimalna liczna osób wymaganych do interwencji to sześć. Oznacza to, że dwie osoby mogą mieć w tym danym momencie wolne. W zajezdni znajdują się trzy samochody. Główny wóz strażacki, który zresztą używany jest najczęściej obsługuje kierowca plus pięciu strażaków. Jest też cysterna (watertanker), która wymaga kierowcy i jednego strażaka do obsługi. I wóz trzeci – specjalny wóz wypadkowy – czyli kierowca plus jeden strażak.
– Co zrobić, żeby zostać strażakiem?
– Po pierwsze chcieć pracować w straży i nie bać się Irlandczyków. Poza tym, zorientować się, gdzie znajduje się najbliższa jednostka i porozmawiać z tamtejszym oficerem. Irlandczycy są naprawdę bardzo życzliwi. Ale ostrzegam, że poziom znajomości języka angielskiego musi być trochę wyższy niż komunikatywny!
– Co ostatnio gasiłeś i ile zarabiasz w straży? Jeśli oczywiście odpowiedzi na te pytania nie są złamaniem tajemnicy służbowej.
– Przestań. Ostatnio mieliśmy interwencję przy pożarze pieca olejowego w pomieszczeniu gospodarczym na tyłach domu. To było zresztą wczoraj wieczorem. Generalnie jednak wyjeżdżamy do każdego rodzaju incydentów począwszy od małego „pożaru” jednego z przydrożnych śmietników miejskich, poprzez pożary kominków domowych, samochodów i wypadki drogowe, po pożary dużych fabryk bądź domów. Najbardziej głośnym ostatnimi czasy pożarem przy którym asystowałem, był pożar ubojni „Gambia” w miejscowości Edenderry. Co do wynagrodzenia, sprawa jest prosta: za bycie w ciągłej gotowości dostajesz 10 tys. euro rocznie. Plus wynagrodzenie za każdą akcję. Jak za gola na meczu. Średnio w Maynooth wychodzi jakieś 30 tys. euro rocznie.
– Co z systemem szkoleń? Chyba nikt wam nie pozwala – po raz zdanych testach i egzaminach – obrosnąć tłuszczem?
– Nic podobnego! Wkrótce pójdę na kurs „na aparat oddechowy”, potem kurs „na piłę rozcinającą”. Niezależnie od tego, raz po raz mamy kursy przypominające, a każdego tygodnia – w środę między 19.00 a 21.00 – jest obowiązkowe wspólne testowanie sprzętu.
– Żona czy narzeczona musi być dumna z Ciebie. Strażak, bohater, prawdziwy mężczyzna…
– Ma na imię Paulina. Gorzej, że ostatnio między nami coś się trochę przegrzało, powstało dużo dymu i nawet wybuchł chyba pożar. Ale niech wie, jeśli to przeczyta, że ja ze swojej strony przyjadę nawet czerwonym wozem strażackim i jeśli tylko zechce – pożar ten ugaszę na cacy.
– Tego Wam życzę. Pozdrawiam…
SZUKAMY PRACY…
– Dublin Fire Brigade obecnie nie prowadzi naboru – tak poinformowano nas przed dwoma tygodniami. – Sytuacja może ulec zmianie i o wakatach, tak jak zazwyczaj, będziemy informować na stronach lokalnych i ogólnokrajowych gazet – usłyszeliśmy od oficera dyżurnego. Ogłoszeń można szukać również na stronie www.publicjobs.ie. Nabór odbywa się średnio raz na dwa-trzy lata. Kandydaci muszą być pełnoletni, a górna granica wieku to 55 lat. Nie przyjmuje się daltonistów.
W dublińskiej straży pożarnej rozróżnia się dwie kategorie zatrudnionych: Full-time Firefighters oraz Retained Firefighters. Ci pierwsi w cyklu 28-dniowym pracują siedem dni po dziewięc godzin i siedem „nocek” po 15 godzin. Retained Firefighrets pracują na zasadach samozatrudnienia i pozostają przez cały czas pod zasięgiem beeperów. W przypadku posterunków dublińskich (Swords, Malahide, Skerrirs i Balbriggan) są zobowiązani dotrzeć do „swojej” remizy w trzy do pięciu minut od ogłoszenia alarmu.
Wymagane dokumenty
- świadectwo ukończenia ostatniej szkoły;
- oryginał aktu urodzenia;
- referencje od poprzedniego/obecnego pracodawcy;
- zaświadczenie o niekaralności;
- zaświadczenie o stanie zdrowia wydane przez Dublin City Council's Medical Advisor;
- prawo jazdy kategorii B.