Jak Polacy wykorzystują rodaków za granicą?

Polakowi mieszającemu za granicą za fachową usługę proponuje się butelkę wódki, piwko, kilkanaście złotych albo bliżej nieokreśloną przysługę w przyszłości.

Jak Polacy wykorzystują rodaków za granicą?

16.11.2010 | aktual.: 16.11.2010 11:34

Polakowi mieszającemu za granicą za fachową usługę proponuje się butelkę wódki, piwko, kilkanaście złotych albo bliżej nieokreśloną przysługę w przyszłości.

Dwie kobiety w Oslo chcą skorzystać z usług fryzjerki. - Zaprowadzę cię do znajomej - proponuje jedna. - Tylko nie dawaj jej więcej niż 100 koron, bo jeszcze mi ją rozpuścisz! To przecież Polka - dodaje. Czyżby dwie Norweżki postanowiły wykorzystać polską fryzjerkę wiedząc, że w rodzinnym kraj zarobiłaby niewiele więcej? Jeśli tak, to trzeba zawiadomić prasę, konsulat, skontaktować się z norweskim urzędem przeciwdziałającym dyskryminacji!

Nie, to dwie Polki idą do fryzjera. Wszystko jest w porządku. Przecież za granicą trzeba być solidarnym i sobie pomagać. Na kogo można liczyć w potrzebie, jak nie na rodaka?

A Polakowi da się flaszkę

Wielu Polaków mieszkających w Norwegii korzysta głównie z usług świadczonych przez innych Polaków. Ceny u norweskich fachowców są jak na polskie standardy kosmiczne. Za wizytę ślusarza czy elektryka w banalnej sprawie można zapłacić w przeliczeniu na przykład 1500 czy 2000 złotych, ścięcie włosów u norweskiej fryzjerki może kosztować 200-300 złotych, informatyk może sobie zażyczyć 1000 złotych, o hydrauliku już lepiej nie myśleć. U Polaków wychodzi taniej, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto albo jeszcze nie wszedł na rynek norweski i przeczekuje złe czasy dorabiając, albo pracuje na czarno i łata dziury w budżecie. Na Polaku można też oszczędzić, bo powołanie się na solidarność narodową daje efekty. Solidarność, która działa tylko w jedną stronę.

Karina (prosi o nieujawnianie prawdziwych danych) ponad rok temu przyjechała do narzeczonego pracującego w Drammen. Liczyli, że w Norwegii szybko znajdzie pracę. Jest kosmetyczką, przez 4 lata pracowała w polskim salonie, była chwalona przez klientki. Okazało się, że język angielski nie wystarczył, żeby znaleźć zatrudnienie w Norwegii. Dała po polsku ogłoszenie na polonijnym forum, że świadczy usługi w domu, może dojeżdżać do klientek. Byle nie siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu, aż ktoś odpowie na rozsyłane CV.

- Przejrzałam norweskie cenniki i proponowałam klientkom stawki np. za manicure o 30-40% niższe - opowiada. - Z kilkoma paniami nawiązałam dobry kontakt, ale praca z innymi była pasmem niepowodzeń. Proponowano mi zapłatę taką samą jak w Polsce, co ledwie starczało na pokrycie kosztów dojazdu. Spróbowałam ustalać stawki już w pierwszej rozmowie telefonicznej, ale zdarzało się, że słyszałam: "proszę przyjechać, jakoś się dogadamy". To "jakoś" było znakiem, że będą kłopoty - opowiada.

Po kilku tygodniach poprosiła o usunięcie swojego ogłoszenia z forum. Poszła na dzienny kurs norweskiego, za który płaci narzeczony. Uznali, że to dobra inwestycja. Karina liczy, że za kilka miesięcy znajdzie pracę w norweskim salonie i nie będzie musiała się użerać z klientkami o wysokość stawek.

Robert, który w Norwegii chciał świadczyć Polakom usługi informatyczne, uważa, że Karina i tak nie miała źle. Jemu proponowano, by pomógł z komputerem "za flaszkę", piwko, a jeszcze lepiej doradził na gadu-gadu, jak rozwiązać problem.

O godne zarobki

Robert pracował w Oslo jako budowlaniec, chociaż jest informatykiem. Kilka miesięcy temu został bez pracy i przeszedł na zasiłek. Nie chciał wracać do Polski. Żeby dorobić, zareklamował się po polsku. Nie ma zarejestrowanej działalności, nie chce otwierać swojej firmy, bo liczy, że za jakiś czas znowu znajdzie zatrudnienie w budowlance. Nie mogąc wystawiać faktur Norwegom, postanowił zaoferować swoje usługi swoim. Taniej, bo bez podatku.

- Ogłoszenie było niewypałem - mówi. - Zgłaszali się głownie ludzie z prośbą, bym doradził dobrego dostawcę internetu, podpowiedział krok po kroku jak coś zainstalować. Wszystko za darmo, bo "za granicą trzeba sobie pomagać". Kiedy chciałem wprowadzić cennik za telefoniczne porady, bo przecież to mój czas, słyszałem, że "Polak Polakowi wilkiem". Miałem kilka telefonów z prośbą, by postawić zepsuty komputer na nogi. Raz zaproponowano mi butelkę wódki, drugi raz 100 koron, jeszcze innym razem namawiano, bym przyjechał, to się "odwdzięczą". Napisałem, że ogłoszenie jest nieaktualne i więcej się w biznesy z Polakami nie bawię - dodaje.

Targowania się z rodakami o każdą koronę nie rozumie też Katarzyna, fryzjerka z jedenastoletnim stażem. Zanim otworzy swój salon w Norwegii, chce się zorientować, jak wygląda sytuacja na rynku. Ma wiele klientek, przede wszystkim Polek. Zdarza się, że ktoś prosi ją o rabat powołując się na solidarność rodaków za granicą. Mówi, że ulega tym prośbom, choć ich źródła nie rozumie, bo "polskiej" zniżki najczęściej domagają się osoby zamożne, które w Norwegii mieszkają już wiele lat. - Tyle osób psioczy, że Norwegowie płacą nam za mało, to rażąca niesprawiedliwość, zarabiamy gorzej niż miejscowi - mówi Katarzyna. - Za 5 minut te same osoby odmawiają godziwej zapłaty za usługę argumentując, że "z rodaka zdzierać nie będziesz". Podoba mi się, że w tym kraju za dobrą pracę ma się dobrą płacę. Zarabiając godziwie trzeba też pogodzić się z tym, że pracę KAŻDEGO szanuje się tak samo - dodaje.

"Trzeba sobie pomagać"

Jan pracuje w okolicach Trondheim już czwarty rok. Przez ten czas ściągnął z rodzinnego miasteczka trzech kolegów, trzymają się razem. Czasem pracują legalnie, czasem na czarno. Jan wysyła większość zarobionych pieniędzy do domu. Wyremontował już dom, utrzymuje żonę i dwójkę dzieci oraz wspiera matkę.

Z usług Norwegów nigdy nie korzysta. Nie stać go na to. Mówi, że elektryk w Norwegii za zmianę żarówki weźmie tyle, ile w Polsce trzeba na miesięczne utrzymanie dzieci. Poza tym Jan i koledzy prawie wszystko potrafią zrobić sami, więc w wynajmowanym mieszkaniu pomocy nie potrzebują. Kiedy trzeba coś załatwić, to zawsze przez sieć znajomych Polaków. Jan mówi nieźle po norwesku, więc jak raz pomoże jednemu w tłumaczeniu w urzędzie, to potem ten człowiek pomoże jemu w naprawie samochodu albo przeniesieniu ciężkiego ładunku.

- Żadnego oszustwa nie ma - twierdzi Jan. - Każdy ma swój rozum. Jeśli taka fryzjerka czy informatyk nie zgadzają się na zapłatę, to nie muszą zlecenia brać. To jasne, że każdy chce zapłacić jak najmniej i szuka sobie najtańszego fachowca. Nie ma w tym nic złego. Poza tym trzeba sobie pomagać, bo na swoich powinniśmy tu polegać najbardziej - wyjaśnia.

Zdaniem Jana, Polacy, którzy osiedli na dobre w Norwegii, we dwójkę zarabiają i do Polski wracać nie chcą, mogą korzystać z pełnopłatnych usług. Stać ich. Ten, kto w Norwegii jest tylko przejściowo i myśli w złotówkach, nie może sobie na to pozwolić.

Granda! Polski wafelek po 10 złotych!

Na polonijnym forum w Norwegii kilkukrotnie pojawiały się komentarze dotyczące zbyt wysokich cen usług proponowanych Polakom przez innych Polaków. Ogromne kontrowersje budziły też ceny towarów w nielicznych sklepach z polską żywnością, jakie otwarto w Norwegii. Handlowców oskarżano, że chcą "zdzierać ze swoich". Nie pomagały argumenty, że cena wynajmu lokalu w Norwegii, podatki, opłaty czy koszty transportu , muszą się odbić na cenie produktu sprowadzanego z Polski. Żaden ze sklepów oferujących polskie produkty spożywcze nie utrzymał się na rynku. Na forum pojawiają się kuriozalne ogłoszenia o usługach w rodzaju: "Dla rodaków pół darmo", "Usługi fryzjerskie dla Polaków po 50 koron".

- Dziwi mnie to, że fachowcy boją się szanować swoją pracę wśród swoich - mówi właścicielka forum Małgorzata Ejme. - Jeśli ktoś ma umiejętności, doświadczenie, dyplomy ukończenia kursów, ma też prawo żądać adekwatnej zapłaty. Tych, którzy narzekają, gdy ceny u Polaków są takie same jak w norweskich zakładach usługowych, pytam zawsze, jak by się czuli, gdyby ich norweski pracodawca zaproponował im 50 koron za wykonaną pracę - pyta.

Renata, która usługi kosmetyczne świadczy u siebie w domu w Oslo, twierdzi, że obawia się, iż podniesienie cen spowodowałoby odpływ polskich klientek. Za manicure bierze 100 koron, czyli 4-6 razy mniej niż norweska kosmetyczka w salonie. Tłumaczy, że nie ponosi kosztów utrzymania lokalu, nie ma pracowników, nie oferuje też idealnych warunków, bo po mieszkaniu kręcą się domownicy. Klientkom na ceny nie zdarza się narzekać. Jeśli spojrzeć na to z jasnej strony, to wszyscy są zadowoleni.

Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad

budownictwozatrudnienieemigracja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)