Jedna wieś, dwa oblicza. Fenomen Polańczyka

Jedni przyjeżdżają tu po zdrowie, inni by korzystać z uroków Jeziora Solińskiego w nieco bardziej kameralnej atmosferze niż w obleganej przez turystów Solinie. Polańczyk, licząca nie więcej niż 900 mieszkańców wieś, ma w sobie coś, co działa na odwiedzających jak magnes.

Jedna wieś, dwa oblicza. Fenomen Polańczyka
Źródło zdjęć: © WP

08.08.2020 | aktual.: 08.08.2020 20:03

Jadąc w Bieszczady trzeba uzbroić się w cierpliwość. Nie dość, że ruch jest duży, bo turyści tłumnie zjeżdżają do regionu, to jeszcze remonty dróg. Na pierwszy postój trzeba szykować się tuż za mostem w Lesku. Trwa budowa chodnika, ruch odbywa się jednostronnie, a drogowcy postawili światła. Dalej nie jest lepiej. Kolejne światła we wsiach Hoczew i Berezka. W obu remontują drogi. Jak zwykle na usta ciśnie się pytanie, dlaczego pracę drogowców zaplanowano na środek sezonu…

Cierpliwość jednak popłaca, bo gdy mija się wreszcie tabliczkę Polańczyk, widok wynagradza stanie w korkach. Tuż przed rondem, notabene bardzo świeżym, bo zbudowanym w 2018 roku, rozpościera się widok na ukryte pośród bujnej zieleni Jezioro Solińskie.

Zniszczyć własny dom

Nie byłoby dzisiejszego Polańczyka bez Jeziora Solińskiego – to jemu wieś zawdzięcza swój obecny charakter, choć, trzeba sobie powiedzieć wprost – jego powstanie okupione było ludzkimi tragediami. Legend krąży tu wiele. Kogo z tubylców nie zapytać, to powie, że skrywa ono swoje tajemnice. Od mieszkańców można usłyszeć, że na dnie jeziora znaleźć można jeszcze trumny zmarłych, kości czy pozostałości zniszczonych domów.

Jezioro Solińskie to sztuczny zbiornik powstały w wyniku budowy zapory we wsi Solina. Tama miała chronić przyległe tereny przed zalaniem i produkować energię elektryczną. Aby mogła powstać, zatopionych zostało kilka wsi. Wcześniej mieszkańcy musieli się z nich wyprowadzić z całym dobytkiem. Burzono domy, pomieszczenia gospodarcze, kościoły i świetlice, a z cmentarzy wykopywano szczątki zmarłych, by przenieść je w nowe miejsce.

Mieszkańcy byli zobowiązani zostawić swoje posesje czyste. Jeśli, przez sentyment, sami nie byli w stanie wyburzyć domostw, robili to za nich robotnicy. Oczywiście, odszkodowania były, a i ziemie w pobliskich wsiach przydzielano wysiedleńcom, ale do dzisiaj nie brakuje głosów, że rekompensaty były skromne, a najwyższe kwoty dostawało się "po znajomości".

Największą w Polsce zaporę budowano w latach 1960-1968. Mniej więcej do 1964 roku mieszkańcy musieli opuścić swoje domy. Podczas napełniania zbiornika, zatopione zostały w całości wsie Solina, Teleśnica Sanna, Horodek, Sokole, Chrewt i duża część Wołkowyi oraz część Polańczyka.

Uzdrowisko rośnie w siłę

Od czasu uruchomienia zapory w Solinie, rozpoczyna się nowy rozdział dla Polańczyka. Zaczynają powstawać pierwsze ośrodki wypoczynkowe, głównie z inicjatywy największych zakładów pracy z Rzeszowszczyzny i związków zawodowych. Jako pierwszy powstał w 1970 roku obiekt "Atrium". Działa do dzisiaj, chociaż od tamtego czasu zmienił właścicieli i nadano mu nowoczesnego charakteru. W latach 70. zaczęto dostrzegać też walory zdrowotne Polańczyka. W 1999 roku wieś uznano za uzdrowisko.

Obraz
© WP

Polańczyk ma dwa oblicza i na dwie części można go podzielić. Jedna uzdrowiskowa – koncentrująca się wzdłuż ulicy Zdrojowej. Druga, nazywana tutaj wiejską, to głównie pensjonaty i miejsca noclegowe prowadzone przez tutejszych mieszkańców.

– Uzdrowisko to kuracjusze i w dużej mierze usługi na ich potrzeby, a wieś rządzi się swoimi turystycznymi prawami. Przede wszystkim to tu jest największa liczba miejsc noclegowych. To już nie tylko noclegi i ewentualnie posiłki, ale także atrakcje, jak rozbudowane miejsca do wypoczynku, miejsce na ogniska i wiaty grillowe, place zabaw dla dzieci, rowery – mówi Lucyna Pściuk, bieszczadzka przewodniczka, koordynatorka i administratorka portalu grupabieszczady.pl.

– Do niedawna Bieszczady cechowała duża sezonowość, goście nad jeziorem byli tylko w wakacje, przeważnie od 10 lipca do 15 sierpnia. Teraz sezon wydłuża się. To już nie tylko grupy, ale i goście indywidualni są od połowy kwietnia do 20 października – podkreśla Lucyna Pściuk.

To samo słyszę w urzędzie gminy. – Poza ścisłym sezonem turystycznym ruch w Uzdrowisku Polańczyk jest nieco mniejszy. Musimy jednak pamiętać o tym, że przez cały rok w sanatoriach przebywają kuracjusze. Jednocześnie obserwujemy z roku na rok, że sezon coraz bardziej się wydłuża. Okresem o niskim natężeniu ruchu turystycznego jest czas po długim weekendzie listopadowym11 listopada, a przed Bożym Narodzeniem oraz od końca ferii zimowych do Wielkanocy. Obecnie nawet w tym niskim sezonie jest coraz więcej zapytań o miejsca noclegowe. Sprzedają się głównie pokoje w obiektach o wyższym standardzie – mówi Konrad Ulanowski z Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Turystyki w Solinie.

Ma sporo racji. Anna Koncewicz, właścicielka "Wierzbowej Zagrody" mówi mi, że poza sezonem nie ma zbyt wielu rezerwacji. Na podobnej zasadzie działa wiele miejsc noclegowych. Każdy, kto ma możliwość, wydziela w swoim domu miejsce dla turystów, a na większych działkach stawia się domki letniskowe. Dla większości osób turystyka jest tylko dodatkiem. Ludzie pracują w okolicy, a noclegi są bonusem do ich pensji.

Obraz

Wierzbowa Zagroda

Co robić w Polańczyku?

Dwa oblicza Polańczyka sprawiają, że przyciąga dwie grupy osób. Pierwsza to kuracjusze. Wzdłuż ulicy Zdrojowej funkcjonuje kilka sanatoriów. Oprócz "Atrium" to także "Amer-Pol", "Dedal", "Plon" i "Solinka". Łącznie mogą przyjąć 900 osób. Mają swoje gabinety zabiegowe, oferując leczenie i rehabilitację.

Zjeżdżają tu kuracjusze z chorobami ortopedyczno-urazowymi, reumatycznymi, kardiologicznymi, chorobami górnych i dolnych dróg oddechowych. Stosuje się tu kinezyterapię, hydroterapię, krioterapię, kąpiele lecznicze czy fizykoterapię. Oprócz tego można korzystać z aktywności na jeziorze np. pływać rowerami wodnymi, wypłynąć w rejs. Można też spacerować – mijam sporo osób uprawiających nordic walking.

Obraz
© WP

Sanatorium Amer-Pol

Do drugiej grupy odwiedzających Polańczyk zaliczają się turyści. Co mogą robić w Polańczyku? Przede wszystkim korzystać z możliwości, jakie daje Jezioro Solińskie. Przy brzegu rozwija się infrastruktura. Jest kilka przystani, a w czerwcu tego roku otwarto ekomarinę. Można wypożyczyć kajak, rower wodny, łódkę.

Obraz
© WP

"Jeden z największych koszmarów zniknął"

Wypoczywać można na brzegach jeziora. Plażuje się na utworzonych, piaszczystych plażach. Lucyna Pściuk zapewnia, zwłaszcza turystów, którzy w przeszłości odwiedzali Polańczyk, że wypoczynku nad jeziorem nie zakłóca już smród ścieków. – Linia brzegowa jest uporządkowana i nie ma już koszmarnego zapachu ścieków. Przyczyniła się do tego nowo powstała nowoczesna oczyszczalnia ścieków w Berezce. Jeden z największych koszmarów zniknął – zapewnia przewodniczka.

Gdzie zjeść w Polańczyku?

Restauracje zlokalizowane są przy ul. Zdrojowej. Ceny zup zaczynają się od 7 zł, a drugich dań oscylują w granicach 24-32 zł. Ceny deserów? Gałka lodów – 3,5 zł, gofr – 5 zł, kawa od 8 zł, granita – 15 zł.

Obraz
© WP

Spacerując wzdłuż ulicy, napotyka się kilka punktów z pamiątkami. To magnes na dzieci. Kilka drobiazgów i może uzbierać się niezła sumka. Ale ceny nie są wygórowane jak nad morzem. Magnesy można kupić już za 6-10 zł, małe pluszaki za 8 zł. Kupując pamiątki czy jedząc w restauracjach, lepiej mieć przy sobie gotówkę. Choć niemal wszędzie są terminale, jak ostrzega mnie jedna z ekspedientek, lubią gubić internetowy zasięg i z płatności bezgotówkowej nici.

Wzdłuż ul. Zdrojowej jest kilka parkingów. Za godzinę postoju auta osobowego trzeba zapłacić 4 zł, za cały dzień – 15 zł.

Polańczyk pęka w szwach

Spacerowiczów wzdłuż ul. Zdrojowej nie brakuje, ale do tłumów daleko. Czy Polańczyk w obliczu koronawirusa przeżywa oblężenie? Zdania są podzielone. Od pracownika jednego z parkingów słyszę, że była niedziela, gdzie miejsc parkingowych zabrakło o godzinie 11-tej. Ja o godz. 15-tej w piątek bez problemu znajduję miejsce w restauracji i bez ścisku przechodzę ul. Zdrojową.

Obraz
© WP

W sklepie z pamiątkami ekspedientka mówi mi, że odwiedzających nie brakuje, ale dzięki uporządkowaniu linii brzegowej, ruch turystyczny rozkłada się na cały Polańczyk. Sama wyjechała z Polańczyka na 11 lat. Wróciła w tym roku i mówi, że trudno jej poznać to miejsce, tak bardzo się rozwinęło.

O tłumach turystów mówi mi natomiast Bartosz Powicki z Lublina, który wraz z rodziną już drugi raz odwiedził Polańczyk. – Pierwszy raz byliśmy w Polańczyku w zeszłym roku i spędziliśmy w nim tydzień. W zeszłym roku nie było takich tłumów turystów. Restauracje pękają w szwach mimo pandemii, plaża też przepełniona, statki pełne turystów bez maseczek. Jeśli wirus jest tak zjadliwy, jak o nim mówią i piszą, to za parę tygodni zaczną się poszukiwania turystów z Polańczyka – mówi.

Zapewnia, że do Polańczyka jeszcze wróci. – Przyjedziemy na pewno do Polańczyka, bo to dobra baza wypadowa, już wiem, że lepsza niż Ustrzyki Dolne, w których teraz mieszkamy podczas wakacji. I mimo że mało osób w to wierzy, to w Polańczyku rosną czterolistne koniczynki – kolejny rok i bez problemu je znaleźliśmy – mówi.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie

Źródło artykułu:WP Finanse
polańczykbieszczadyturystyka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (163)