Jedna wieś, dwa oblicza. Fenomen Polańczyka
Jedni przyjeżdżają tu po zdrowie, inni by korzystać z uroków Jeziora Solińskiego w nieco bardziej kameralnej atmosferze niż w obleganej przez turystów Solinie. Polańczyk, licząca nie więcej niż 900 mieszkańców wieś, ma w sobie coś, co działa na odwiedzających jak magnes.
Jadąc w Bieszczady trzeba uzbroić się w cierpliwość. Nie dość, że ruch jest duży, bo turyści tłumnie zjeżdżają do regionu, to jeszcze remonty dróg. Na pierwszy postój trzeba szykować się tuż za mostem w Lesku. Trwa budowa chodnika, ruch odbywa się jednostronnie, a drogowcy postawili światła. Dalej nie jest lepiej. Kolejne światła we wsiach Hoczew i Berezka. W obu remontują drogi. Jak zwykle na usta ciśnie się pytanie, dlaczego pracę drogowców zaplanowano na środek sezonu…
Cierpliwość jednak popłaca, bo gdy mija się wreszcie tabliczkę Polańczyk, widok wynagradza stanie w korkach. Tuż przed rondem, notabene bardzo świeżym, bo zbudowanym w 2018 roku, rozpościera się widok na ukryte pośród bujnej zieleni Jezioro Solińskie.
Zniszczyć własny dom
Nie byłoby dzisiejszego Polańczyka bez Jeziora Solińskiego – to jemu wieś zawdzięcza swój obecny charakter, choć, trzeba sobie powiedzieć wprost – jego powstanie okupione było ludzkimi tragediami. Legend krąży tu wiele. Kogo z tubylców nie zapytać, to powie, że skrywa ono swoje tajemnice. Od mieszkańców można usłyszeć, że na dnie jeziora znaleźć można jeszcze trumny zmarłych, kości czy pozostałości zniszczonych domów.
Zobacz też: Bon turystyczny już na stałe? "Mógłby zostać na dłużej"
Jezioro Solińskie to sztuczny zbiornik powstały w wyniku budowy zapory we wsi Solina. Tama miała chronić przyległe tereny przed zalaniem i produkować energię elektryczną. Aby mogła powstać, zatopionych zostało kilka wsi. Wcześniej mieszkańcy musieli się z nich wyprowadzić z całym dobytkiem. Burzono domy, pomieszczenia gospodarcze, kościoły i świetlice, a z cmentarzy wykopywano szczątki zmarłych, by przenieść je w nowe miejsce.
Mieszkańcy byli zobowiązani zostawić swoje posesje czyste. Jeśli, przez sentyment, sami nie byli w stanie wyburzyć domostw, robili to za nich robotnicy. Oczywiście, odszkodowania były, a i ziemie w pobliskich wsiach przydzielano wysiedleńcom, ale do dzisiaj nie brakuje głosów, że rekompensaty były skromne, a najwyższe kwoty dostawało się "po znajomości".
Największą w Polsce zaporę budowano w latach 1960-1968. Mniej więcej do 1964 roku mieszkańcy musieli opuścić swoje domy. Podczas napełniania zbiornika, zatopione zostały w całości wsie Solina, Teleśnica Sanna, Horodek, Sokole, Chrewt i duża część Wołkowyi oraz część Polańczyka.
Uzdrowisko rośnie w siłę
Od czasu uruchomienia zapory w Solinie, rozpoczyna się nowy rozdział dla Polańczyka. Zaczynają powstawać pierwsze ośrodki wypoczynkowe, głównie z inicjatywy największych zakładów pracy z Rzeszowszczyzny i związków zawodowych. Jako pierwszy powstał w 1970 roku obiekt "Atrium". Działa do dzisiaj, chociaż od tamtego czasu zmienił właścicieli i nadano mu nowoczesnego charakteru. W latach 70. zaczęto dostrzegać też walory zdrowotne Polańczyka. W 1999 roku wieś uznano za uzdrowisko.
Polańczyk ma dwa oblicza i na dwie części można go podzielić. Jedna uzdrowiskowa – koncentrująca się wzdłuż ulicy Zdrojowej. Druga, nazywana tutaj wiejską, to głównie pensjonaty i miejsca noclegowe prowadzone przez tutejszych mieszkańców.
– Uzdrowisko to kuracjusze i w dużej mierze usługi na ich potrzeby, a wieś rządzi się swoimi turystycznymi prawami. Przede wszystkim to tu jest największa liczba miejsc noclegowych. To już nie tylko noclegi i ewentualnie posiłki, ale także atrakcje, jak rozbudowane miejsca do wypoczynku, miejsce na ogniska i wiaty grillowe, place zabaw dla dzieci, rowery – mówi Lucyna Pściuk, bieszczadzka przewodniczka, koordynatorka i administratorka portalu grupabieszczady.pl.
– Do niedawna Bieszczady cechowała duża sezonowość, goście nad jeziorem byli tylko w wakacje, przeważnie od 10 lipca do 15 sierpnia. Teraz sezon wydłuża się. To już nie tylko grupy, ale i goście indywidualni są od połowy kwietnia do 20 października – podkreśla Lucyna Pściuk.
To samo słyszę w urzędzie gminy. – Poza ścisłym sezonem turystycznym ruch w Uzdrowisku Polańczyk jest nieco mniejszy. Musimy jednak pamiętać o tym, że przez cały rok w sanatoriach przebywają kuracjusze. Jednocześnie obserwujemy z roku na rok, że sezon coraz bardziej się wydłuża. Okresem o niskim natężeniu ruchu turystycznego jest czas po długim weekendzie listopadowym11 listopada, a przed Bożym Narodzeniem oraz od końca ferii zimowych do Wielkanocy. Obecnie nawet w tym niskim sezonie jest coraz więcej zapytań o miejsca noclegowe. Sprzedają się głównie pokoje w obiektach o wyższym standardzie – mówi Konrad Ulanowski z Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Turystyki w Solinie.
Ma sporo racji. Anna Koncewicz, właścicielka "Wierzbowej Zagrody" mówi mi, że poza sezonem nie ma zbyt wielu rezerwacji. Na podobnej zasadzie działa wiele miejsc noclegowych. Każdy, kto ma możliwość, wydziela w swoim domu miejsce dla turystów, a na większych działkach stawia się domki letniskowe. Dla większości osób turystyka jest tylko dodatkiem. Ludzie pracują w okolicy, a noclegi są bonusem do ich pensji.
Wierzbowa Zagroda
Co robić w Polańczyku?
Dwa oblicza Polańczyka sprawiają, że przyciąga dwie grupy osób. Pierwsza to kuracjusze. Wzdłuż ulicy Zdrojowej funkcjonuje kilka sanatoriów. Oprócz "Atrium" to także "Amer-Pol", "Dedal", "Plon" i "Solinka". Łącznie mogą przyjąć 900 osób. Mają swoje gabinety zabiegowe, oferując leczenie i rehabilitację.
Zjeżdżają tu kuracjusze z chorobami ortopedyczno-urazowymi, reumatycznymi, kardiologicznymi, chorobami górnych i dolnych dróg oddechowych. Stosuje się tu kinezyterapię, hydroterapię, krioterapię, kąpiele lecznicze czy fizykoterapię. Oprócz tego można korzystać z aktywności na jeziorze np. pływać rowerami wodnymi, wypłynąć w rejs. Można też spacerować – mijam sporo osób uprawiających nordic walking.
Sanatorium Amer-Pol
Do drugiej grupy odwiedzających Polańczyk zaliczają się turyści. Co mogą robić w Polańczyku? Przede wszystkim korzystać z możliwości, jakie daje Jezioro Solińskie. Przy brzegu rozwija się infrastruktura. Jest kilka przystani, a w czerwcu tego roku otwarto ekomarinę. Można wypożyczyć kajak, rower wodny, łódkę.
"Jeden z największych koszmarów zniknął"
Wypoczywać można na brzegach jeziora. Plażuje się na utworzonych, piaszczystych plażach. Lucyna Pściuk zapewnia, zwłaszcza turystów, którzy w przeszłości odwiedzali Polańczyk, że wypoczynku nad jeziorem nie zakłóca już smród ścieków. – Linia brzegowa jest uporządkowana i nie ma już koszmarnego zapachu ścieków. Przyczyniła się do tego nowo powstała nowoczesna oczyszczalnia ścieków w Berezce. Jeden z największych koszmarów zniknął – zapewnia przewodniczka.
Gdzie zjeść w Polańczyku?
Restauracje zlokalizowane są przy ul. Zdrojowej. Ceny zup zaczynają się od 7 zł, a drugich dań oscylują w granicach 24-32 zł. Ceny deserów? Gałka lodów – 3,5 zł, gofr – 5 zł, kawa od 8 zł, granita – 15 zł.
Spacerując wzdłuż ulicy, napotyka się kilka punktów z pamiątkami. To magnes na dzieci. Kilka drobiazgów i może uzbierać się niezła sumka. Ale ceny nie są wygórowane jak nad morzem. Magnesy można kupić już za 6-10 zł, małe pluszaki za 8 zł. Kupując pamiątki czy jedząc w restauracjach, lepiej mieć przy sobie gotówkę. Choć niemal wszędzie są terminale, jak ostrzega mnie jedna z ekspedientek, lubią gubić internetowy zasięg i z płatności bezgotówkowej nici.
Wzdłuż ul. Zdrojowej jest kilka parkingów. Za godzinę postoju auta osobowego trzeba zapłacić 4 zł, za cały dzień – 15 zł.
Polańczyk pęka w szwach
Spacerowiczów wzdłuż ul. Zdrojowej nie brakuje, ale do tłumów daleko. Czy Polańczyk w obliczu koronawirusa przeżywa oblężenie? Zdania są podzielone. Od pracownika jednego z parkingów słyszę, że była niedziela, gdzie miejsc parkingowych zabrakło o godzinie 11-tej. Ja o godz. 15-tej w piątek bez problemu znajduję miejsce w restauracji i bez ścisku przechodzę ul. Zdrojową.
W sklepie z pamiątkami ekspedientka mówi mi, że odwiedzających nie brakuje, ale dzięki uporządkowaniu linii brzegowej, ruch turystyczny rozkłada się na cały Polańczyk. Sama wyjechała z Polańczyka na 11 lat. Wróciła w tym roku i mówi, że trudno jej poznać to miejsce, tak bardzo się rozwinęło.
O tłumach turystów mówi mi natomiast Bartosz Powicki z Lublina, który wraz z rodziną już drugi raz odwiedził Polańczyk. – Pierwszy raz byliśmy w Polańczyku w zeszłym roku i spędziliśmy w nim tydzień. W zeszłym roku nie było takich tłumów turystów. Restauracje pękają w szwach mimo pandemii, plaża też przepełniona, statki pełne turystów bez maseczek. Jeśli wirus jest tak zjadliwy, jak o nim mówią i piszą, to za parę tygodni zaczną się poszukiwania turystów z Polańczyka – mówi.
Zapewnia, że do Polańczyka jeszcze wróci. – Przyjedziemy na pewno do Polańczyka, bo to dobra baza wypadowa, już wiem, że lepsza niż Ustrzyki Dolne, w których teraz mieszkamy podczas wakacji. I mimo że mało osób w to wierzy, to w Polańczyku rosną czterolistne koniczynki – kolejny rok i bez problemu je znaleźliśmy – mówi.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl