Kampania na 2 - 3 etaty!
Czas wyborczej kampanii to dla polityków okres pracy na dwa, a czasem nawet trzy etaty. O jej efektach na bieżąco donoszą media
06.10.2011 | aktual.: 06.10.2011 15:41
Reszty - my wyborcy - nie widzimy. To narady, ocena sondaży, tworzenie nowych strategii, telefony, ustalanie spotkań, zapraszanie gości, wymyślanie haseł, śledzenie kampanii konkurencji...
Nic dziwnego, że pod koniec gorączki przedwyborczej, zarówno liderzy partii, jak i tworzący ich kampanię sztabowcy wyglądają na bardzo zmęczonych i niewyspanych. Jednak szaleńcza praca przy kampanii wyborczej odbywa się nie tylko na najwyższych politycznych szczeblach. Poszczególni kandydaci do sejmu też nie próżnują, choć ich kroków nie śledzą media. Iwona Guzowska, posłanka PO przyznaje, że z ogromną niecierpliwością czeka na sobotnią ciszę wyborczą i koniec kampanii. - Przez ostatnie dni jestem notorycznie niedospana - przyznaje posłanka, która poprzedniego wieczoru położyła się spać o 2 w nocy, by wstać o 5 rano i zdążyć na samolot do Gdańska. - Generalnie podczas kampanii jestem w Trójmieście, ale przecież nadal mam normalne poselskie obowiązki i nie wyobrażam sobie, że mogłabym je zaniedbać.
Bo o ile sztabowcy liderów poświęcają się w stu procentach kampanii, o tyle szeregowi politycy, dzielą swój czas na realizację dotychczasowych zadań i akcje wyborcze. - Obie te aktywności trzeba jakoś połączyć, a doba się nie wydłuża, z czegoś więc trzeba zrezygnować. Najłatwiej ze snu - żartuje Guzowska i przyznaje, że dla kandydatów do sejmu, kampania to okres wyjątkowo trudny. Szczególnie, gdy ktoś nie kocha przedwyborczej wrzawy. Pani Iwona mówi szczerze - Ja nie lubię. To taka para w gwizdek. Mnóstwo pracy, szaleńcze tempo, mnóstwo zadań, spotkań. I z tego wszystkiego nic nie wynika - mówi posłanka. - Bardzo lubię ciężko pracować. Ale chcę by moja praca dawała realne efekty. By w jej wyniku został rozwiązany jakiś konkretny problem, by komuś żyło się lepiej, by powstało lepsze prawo... A podczas kampanii mnóstwo czasu poświęca się na spotkania, podczas których mówię co zrobiłam, chwalę się osiągnięciami. A tak naprawdę myślę - super, że to zostało zrobione, ale to już za mną. Teraz trzeba wyznaczyć
kolejne cele, zająć się następnym problemem, iść dalej. Niestety bez zaangażowania w kampanię, na to "dalej" trudno liczyć.
- Nie da się tego uniknąć. Staram się więc wykorzystywać te wszystkie spotkania, nie tylko na to, by mówić co ja zrobiłam, ale żeby słuchać czego ludzie oczekują, jakie mają potrzeby, problemy. W ten sposób czas i energia, którą poświęcam na kampanię wydają mi się lepiej spożytkowane - mówi Guzowska. Jak to wygląda w praktyce? - Pracują ze mną świetni ludzie, dzięki którym mimo krótkiej doby jestem w stanie zrobić bardzo wiele rzeczy. Jednak jestem niereformowalna i lubię sama wszystkiego dopilnować. Staram się też szanować ich czas i pamiętać o ich prawie do wypoczynku, jednak w praktyce wszyscy mamy ogromny deficyt snu. Telefony są rozgrzane do czerwoności. Auto ciągle w ruchu, a czasem i samolot. Bo trzeba dopilnować wszystkiego - logistyki, kampanii informacyjnej, wizerunkowej... Najważniejsze są jednak spotkania z ludźmi. I te duże, organizowane przez sztab i te codzienne - czyli wychodzenie na ulicę z ulotkami - opowiada posłanka.
Leszek Blanik, złoty medalista z Pekinu, o sejmowy mandat stara się po raz pierwszy. Nie ma więc dodatkowych zajęć związanych z obecną kadencją parlamentarną. Jednak on także wstaje koło 5 rano i kładzie się do łóżka grubo po północy. Udział w kampanii wyborczej to nie jedyny obowiązek gimnastyka. - Pracuję jako asystent trenera z kadrą narodową i wykładam na AWFiS w Gdańsku. I nie wyobrażam sobie, bym mógł się ze swoich obowiązków nie wywiązać - mówi. Dodatkowo Blanik działa w Gdańskiej Radzie Sportu i jako wolontariusz prowadzi zajęcia dla młodziutkich zawodników ze Śląska. Nawet bez kampanii wyborczej na nadmiar wolnego czasu raczej nie narzekał. - Po pracy wracam koło 20 i wtedy angażuję się w kampanię. Poświęcam jej też wszystkie wolne dni i oczywiście weekendy, które w całości spędzam na spotkaniach z mieszkańcami nie tylko Trójmiasta, ale przede wszystkim mniejszych miejscowości w regionie. Muszę zresztą przyznać, że to wychodzenie na ulicę jest najtrudniejszą częścią kampanii. Trzeba przełamać w
sobie wewnętrzny opór, by stanąć przed ludźmi i zachęcać by głosowali na mnie czy na partię. Cieszę się gdy nie tylko wezmą ulotkę, ale chcą porozmawiać. Nawet jeśli mają inne zdanie niż moje, jeśli chcą dyskusji mamy szansę wymienić się argumentami, spróbować wzajemnie przekonać. To dla mnie ważne chwile - mówi Blanik.
Również on deklaruje, że bez pomocy swoich sztabowców, z których większość to wolontariusze popierający kandydaturę sportowca, wiele by nie osiągnął. - Wszyscy angażują się bez reszty, choć większość tych ludzi, podobnie jak ja pracuje i ma swoje własne obowiązki. Zdejmują ze mnie masę pracy logistycznej, planowania, ustalania i całej tej technicznej obróbki, której z pozoru nie widać, a która jest szalenie ważna - tłumaczy Leszek Blanik, kandydat na posła z listy PO. Skoro już podczas kampanii jest tak ciężko, jak uda się pogodzić wszystkie obowiązku, jeśli wyborcy zdecydują się zaprosić Blanika na Wiejską. - Nie umiem robić nic na pół gwizdka. Zawsze w pełni angażuję się w swoje zadania, więc również posłem - jeśli tak zdecydują wyborcy - będę na 100 proc. Zrezygnuję z kadry i uczelni, ale nie odsunę się od sportu. Właśnie sport i edukacja to obszary, które interesują mnie najbardziej i na tych polach będę się starał aktywnie działać. A gdy będąc Gdańsku, z pewnością dalej jako wolontariusz będę trenował z
dzieciakami - dodaje.
Choć oboje - i Blanik i Guzowska - są niewyspani i marzą już o końcu kampanii wyborczej, odpoczynku po tej szalonej pracy życzą też innym politykom. Jak mówią - jeszcze bardziej zmęczonym. - Wiem jak wygląda praca sztabowców czy to na szczeblu centralnym czy w regionie i zdaję sobie sprawę, że to właśnie oni są niemal non stop na chodzie - mówi Leszek Blanik.
- Nie ma znaczenia o jakiej partii mówimy. Sztabowcy wszystkich liderów są już z pewnością na ostatnich nogach - dodaje Guzowska. - Dla nich praca przy wyborach zaczęła się już dawno, a przez ostatnie trzy tygodnie nikt z nich nie może sobie pozwolić na coś więcej niż minimum snu, szybki prysznic i posiłki błyskawicznie zjadane np. w trakcie jazdy. Udział w kampanii, a szczególnie jej prowadzenie to bardzo ciężka praca. Na dwa, czasem niemal trzy etaty - ocenia pani Iwona.
AD