KGHM wraca do Konga?

Zarząd analizuje, co zrobić z afrykańskim projektem. Rozważa odnowienie koncesji na wydobycie w Kongo. Analitycy podpowiadają, żeby nie wracać do inwestycji, która przyniosła spółce straty.

23.02.2009 | aktual.: 04.03.2009 08:08

KGHM zamierza odnowić koncesję na wydobycie rud miedzi w Kongo - dowiedział się „Parkiet”. _ Na razie nie możemy mówić o szczegółach projektu. Sprawa jest analizowana przez zarząd _ - mówi Monika Kowalska, rzeczniczka KGHM. Nie zdradza kiedy wygasła koncesja i ile może kosztować spółkę powrót do Afryki. Kongijską inwestycją na dzisiejszym posiedzeniu mogą zainteresować się członkowie rady nadzorczej.

Afrykańska przygoda KGHM, która kosztowała firmę już 40 mln USD trwa prawie dwanaście lat. Projekt jest ponownie analizowany po każdej zmianie warty w spółce. Co zrobi z nim prezes Mirosław Krutin?

Ściśle tajne

Majątek spółki zależnej KGHM Congo, stanowią maszyny i hałda nieprzerobionej rudy (około 146 tys. ton). Firma zatrudnia tylko trzy osoby: prezesa, księgową i finansistę. Pracownicy biura prasowego koncernu nabierają wody w usta, gdy pytamy o KGHM Congo.

_ Nie komentujemy spraw związanych z tą spółką. Sytuacja polityczna w Kongo jest skomplikowana. Tam nadal pracują nasi ludzie i dziś najważniejsze dla nas jest ich bezpieczeństwo _– mówi Przemysław Ziółek z biura prasowego KGHM. Wydaje się jednak, że KGHM Congo istnieje tylko na papierze. Numery telefonów do spółki znajdujące się na stronie internetowej KGHM są nieaktualne.

Na ślad Konga trafiamy w raporcie skonsolidowany KGHM za pierwsze półrocze 2008 r. m.in. w części dotyczącej segmentów działalności koncernu. W podziale geograficznym wymieniono m.in. Francję, Wielką Brytanię, Niemcy, ale Kongo ukryto pod zakładką „inne kraje”. Aktywa posiadane w Kongo wyceniono na ponad 5,8 mln zł. Wydatki jakie spółka poniosła w I półroczu 2008 r. zostały podliczone na ponad 200 tys. zł.

Tam nie ma czego szukać

Na informacji co dalej z afrykańskim projektem czekają inwestorzy. Analitycy popowiadają co zrobić. _ Czy KGHM ma czego szukać w Kongo? Biorąc pod lupę historię tej inwestycji i doświadczenia kolejnych zarządów – nie. Spółka ponownie musiałaby się zmierzyć z problemami z przetwarzaniem tamtejszej rudy miedzi. Dziś nie stać firmy na szukanie nowych technologii na potrzeby projektu kongijskiego. Zarząd KGHM powinien szybko określić swoje palny wobec niego _– mówi Robert Maj z KBC Securities.

_ W obecnej sytuacji na rynku metali, każda wydana złotówka powinna być przez zarząd dobrze przemyślana. Raczej nie byłoby akceptacji dla inwestowania w projekt kongijski. Rynek oczekuje deklaracji, że firma nie jest nim zainteresowana, a najchętniej przyjąłby decyzję o zamknięciu go na dobre _– dodaje Tomasz Krukowski z Deutsche Banku. Krzysztof Skóra, były prezes koncernu, który był chyba najbliższy zamknięcia kongijskiego przedsięwzięcia idzie tropem analityków. _ Kongu nie potrzebna jest reanimacja _– mówi Skóra.

Kto stawiał na podbój

To prezes Stanisław Siewierski, jest ojcem afrykańskiego projektu. W 1996 r. KGHM zainteresował się eksploracją złóż w Kongo, do których prawa ze względu na niestabilną sytuację polityczną można było nabyć dość tanio. Pokłady rudy miedzi na południu Kongo uważane są za największe na świecie i niezwykle bogate. Znajduje się w nich też cenny kobalt (jego cena przekracza 33 tys. USD/t). Nic więc dziwnego, że geolodzy z KGHM ruszyli do Konga. Na początku 1997 r. podpisano umowę o nabyciu praw do eksploatacji złoża Kimpe. KGHM uzyskał koncesję na wydobycie metodą odkrywkową i przerób 650 tysięcy ton rudy (dzienne wydobycie rudy w polskich kopalniach KGHM przekraczało wówczas 90 tys. ton).

Niełatwo mieć miedź z Afryki

Wydobycie rudy rozpoczęto na przełomie czerwca i lipca 1997 r. W ciągu kilku miesięcy powstały domy dla polskich inżynierów, kupiono maszyny i zbudowano niemal 30-kilometrowy odcinek drugi, potrzebny do transportu rudy. Po rozpoczęciu wydobycia okazało się, że jest problem z przerobem. W tamtejszych złożach są rudy tlenkowe, a nie jak w Polsce – siarczkowe.

Inna jakość urobku sprawiła, że KGHM zaczął gromadzić rudę na hałdzie. W miejscowym zakładzie, w którym mogła być przerabiana podstawowym narzędziami pracy były ludzkie ręce i zdezelowane taczki. Ratunkiem miała być nowoczesna instalacja. Opracowano i sprawdzono w warunkach laboratoryjnych metodę hydrometalurgicznego przerobu kongijskiej rudy. Decyzji o budowie instalacji zarząd kierowany przez Siewierskiego nie zdążył podjąć.

Krzemiński powiedział stop

W 1999 r. prezes Marian Krzemiński podjął decyzję o przerwaniu wydobycia rudy ze złoża Kimpe i utworzeniu rezerw związanych z tą inwestycją. Chciał na dobre zakończyć sprawę Konga już na początku swojej kadencji.

Wskazywał, że jego poprzednicy nigdy nie powinni rozpoczynać tej inwestycji i obwiniał zarząd Siewierskiego o działanie na niekorzyść spółki. Zawiadomił prokuraturę. Niespełna rok później Siewierski złożył doniesienie na zarząd Krzemińskiego, wskazując, że straty są efektem decyzji o zaprzestaniu wydobycia (oba śledztwa umorzono w 2002 r.).

W grudniu 2001 r. stery w KGHM objął Stanisław Speczik. Jako wiceprzewodniczący rady nadzorczej spółki za prezesury Siwierskiego i jednocześnie dyrektor Państwowego Instytutu Geologicznego był członkiem delegacji, która nawiązywała kontakty z kongijskimi partnerami w 1996 r.

Nic więc dziwnego, że już jako prezes KGHM chciał wrócić do Konga. Wspierał go Siewierski, który w 2003 r. został wiceprezesem spółki. Pod koniec 2002 r. Speczik deklarował, że w Kongo zainwestuje około 6 mln USD i kupi kolejne złoża. Planów jednak nie zrealizował bo nieakceptowała ich RN.

_ Te plany miały szanse powodzenia. Mimo napiętej sytuacji politycznej, rząd kongijski był bardzo przychylny. Biznesplan zakładał, że wznowimy wydobycie w 2004 r., a w 2006 r. już je zakończymy. To byłby strzał w dziesiątkę. Przy cenach miedzi sprzed dwóch lat sięgających 8 tys. USD za tonę, zarobilibyśmy krocie (teraz jest to ok. 3,3 tys. USD/t) _– mówi osoba związana z ówczesnym zarządem spółki.

Do Konga chciał też wrócić Wiktor Błądek, następcy Speczika (został prezesem KGHM w marca 2004 r.). Porównywał projekt do słynnego "Amerykańskiego Snu". _ Gdyby rada nadzorcza zaakceptowała moje pomysły, dziś o twórcach kongijskiego projektu mówiono by z pokorą. Z tej inwestycji w 2004 r. można było wyciągnąć parę milionów dolarów i mieć czyste sumienie, że zrobiło się wszystko, aby zarobić. Dziś można tylko liczyć straty _– mówi Błądek.

Czy można coś odzyskać

Z opinią Błądka nie zgadza się Skóra. _ Mogliśmy wrócić do Konga, ale jakim kosztem? 25 mln USD. Takie byłyby koszty, aby spełnić marzenia moich poprzedników. Do tego nie było gwarancji, ile pieniędzy odzyskamy. Inwestować, aby wyjść na zero, to nie ma sensu – pyta Krzysztof Skóra, który przestał być prezesem KGHM w lutym 2008 r. Jego zdaniem dziś prezesi udają, że problem Konga nie istnieje. A my się z nim zmierzyliśmy _.

_ Próbowaliśmy sprzedać majątek. Udało nam się podpisać list intencyjny z partnerem, który był gotów wspólnie wydobyć i przerobić rudę, do której mamy prawo. Jeśli moi następcy tego nie wykorzystali, to przegapili ostatnią szansę na odzyskanie choć części zainwestowanych pieniędzy _– mówi Skóra.

Ewa Szczecińska
PARKIET

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)