Kiedy pracujemy najefektywniej?
Najbardziej stymulująca jest bezpośrednia bliskość szefa. Gdy on jest w pobliżu, nawet największe obiboki starają się pracować
16.11.2011 | aktual.: 16.11.2011 12:48
Pod względem czasu poświęcanego firmie – drugie miejsce. Pod względem wydajności – pozycja w czwartej dziesiątce. Tak wyglądają Polacy w raporcie OECD. Jak to możliwe? Pracownicy upatrują przyczyn w złej organizacji. Szefowie – w nadmiernym upodobaniu podwładnych do relaksu. A także do załatwiania w czasie pracy własnych spraw.
Do pracy, szef patrzy!
Relaks pracowników, jeśli zbyt długi, może oznaczać wymierne straty dla firmy. Stąd płynące „z góry” ostrzeżenia: przeglądanie Internetu, pogaduszki w firmowej kuchni, częste wychodzenie na papierosa to wykroczenia, które będą piętnowane. Bez chwili wytchnienia pracować się jednak nie da. Wie o tym urzędnik, wie budowlaniec, mechanik i programista. Niebezpiecznie zaczyna być wtedy, gdy przestoje w pracy zabierają więcej czasu niż ona sama.
Co najbardziej zniechęca do robienia sobie częstych przerw? Według opinii psychologów biznesu, najbardziej stymulująca jest bezpośrednia bliskość szefa. Gdy on jest w pobliżu, nawet największe obiboki starają się pracować. Gdy szef wychodzi, tempo pracy natychmiast spada.
Właściciel niewielkiej firmy Krzysztof Koźliński zna pracownicze narowy, bo, jak mówi, sam przez długi czas był pracownikiem. Do tego dosyć leniwym. – Gdy pracownik nie czuje oddechu szefa na plecach, zrobi mniej. Dlatego staram się, żeby moi podwładni mieli stałą świadomość, że czuwam. Ale z drugiej strony, na szkoleniu dowiedziałem się, że kiedy szef orze pracownikami, nie przekłada się to na dobre wyniki firmy. Przeciwnie, spada jakość i wydajność. Dlatego staram się trzymać zasady złotego środka. Czy mi wychodzi? Trzeba by ich zapytać.
Co ma być zrobione, to będzie
Pan Adam jako emeryt ma dużo wolnego czasu. Spędza go na spacerach i obserwowaniu pracy na budowach. W dużym mieście trwają one, gdzie się nie obejrzysz. Interesuje go to, bo w przeszłości sam był budowlańcem. – Nie mogę się nadziwić, jak im to szybko idzie – kręci głową. – Dwa, trzy miesiące, i już stoi kilkupiętrowy budynek. Nam za peerelu zajmowało to znacznie więcej czasu. A to materiałów zabrakło, a to sprzęt zaszwankował. No i panowała taka ogólna atmosfera, powiedzmy, nieprzejmowania się.
Pan Adam przypomina sobie technika Maliniaka z serialu „Czterdziestolatek”. Osobnik ten nie robił nic, oprócz łażenia po błocie z tablicą na szyi. – Filmowy Maliniak był jeden, a na każdej budowie mieliśmy takich kilku. Sam czasami byłem jak taki Maliniak. Nie było motywacji do pracy, że tak powiem, wymiernej. Czy kto robił dużo, czy mało, pieniądze dostawał te same. Wylecieć z roboty też było trudno. Nawet nie za alkohol, prędzej za politykę.
Na dzisiejszych budowach pracownicy też bynajmniej nie uwijają się jak w ukropie. Znajdą czas i na pogawędkę, i na papierosa. Ale robota posuwa się w błyskawicznym tempie. Bo gdy już się za nią zabierają, wszystko idzie migiem. Budynek rośnie w oczach. – To dlatego, że siedzą do nocy – wyjaśnia emeryt. – U nich nie ma czegoś takiego jak fajrant. Kto musi, idzie wcześniej. Ale zimą to i przy lampach, późno wieczorem potrafią zaiwaniać. *Przerwa w pracy? Nie każdego na to stać! *
Na fakt spędzania w firmie długich godzin, nawet do nocy, zwraca też uwagę Jarek, programista tuż po trzydziestce. – Rzeczywiście, gdybym się sprężył, mogłem wychodzić z firmy o szesnastej – przyznaje. – Ale to nie był mój styl. W firmie miałem kupę znajomych. Szło się pogadać, na papierosa, czasem do sklepu. Relaks i życie towarzyskie przeplatały się z pracą. Był termin wykonania projektu, i wszyscy mieli go w pamięci. Nikogo nie obchodziło, czy pracujesz od 8 do 16, czy od 21 do piątej rano. Wszystko się zmieniło, gdy w życiu Jarka pojawiła się żona, a później dziecko. Nagle zaczęły mu przeszkadzać zwyczaje pracujących w firmie luzaków. Szkoda mu było czasu na relaks. Od rana pracował intensywnie. Kiedy zbliżała się 16, spieszył się do domu. Przyznaje też, że dopiero wtedy zrozumiał kłótnie, jakie toczyły się w firmie pomiędzy singlami a osobami mającymi rodzinne zobowiązania.
- Myślę, że jako kawalerowie nie mogliśmy w pełni zrozumieć ich potrzeb – konstatuje dzisiaj. – Co gorsza, nasza zgoda na siedzenie w firmie do późna przekładała się na postawę szefów. Wiadomo, że przełożonemu bardziej pasuje pracownik skłonny do tego, żeby zostać dużej czy przyjść w weekend. Dlatego ci z rodzinami stali trochę na gorszej pozycji.
Czas jednak mijał. W firmie Jarka singli było coraz mniej. Malała liczba osób chętnych do pracy po nocach. Pracodawcy musieli w końcu przyjąć do wiadomości, że reorganizacja jest konieczna. Dziś przy nagłym nawale roboty zatrudnia się studentów, osoby młode, bez zobowiązań. – Przy okazji zrozumiałem, że w dobrze zgranym zespole nawet czas i sposób relaksu, odpoczynku od pracy, musi podlegać jakimś regułom – podsumowuje dzisiaj.
Tomasz Kowalczyk