Koniec "eko" w groszku. To dopiero początek rewolucji w normach węgla
Od 1 grudnia 2024 r. nie można już stosować nazwy "ekogroszek". To jednak dopiero przedsmak rewolucji w normach węgla, która czeka nas w kolejnych latach. - Dawno trzeba było skończyć z tą improwizacją - podkreśla Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki.
02.12.2024 | aktual.: 02.12.2024 16:36
Po kilku miesiącach dyskusji Ministerstwo Przemysłu oraz Ministerstwo Klimatu i Środowiska w końcu ustaliły ostateczną wersję rozporządzenia w sprawie nowych norm jakościowych dla paliw stałych. Pierwsze zapisy weszły w życie 1 grudnia 2024 r.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mylący "ekogroszek". Zamiast tego "groszek premium"
Najważniejszą, choć jednocześnie niewielką zmianą, jest nowe nazewnictwo jednego z sortymentów węgla. Ustawodawca ocenił, że "ekogroszek" może wprowadzać konsumentów w błąd i zdecydował, że ta nazwa zniknie z obiegu. Zamiast tego w rozporządzeniu mamy hasła typu "węgiel groszek" czy "groszek premium".
Ekogroszek to była ściema. Sposób, w jaki go produkowano, nie gwarantował żadnych parametrów ekologicznych. Już dawno trzeba było skończyć z tą improwizacją i dobrze, że w końcu zrobiono z tym porządek - komentuje w rozmowie z WP Finanse Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki w rządzie SLD-PSL.
Z kolei Polska Izba Gospodarcza Sprzedawców Węgla (PIGSW) zwraca uwagę w komentarzu przesłanym do naszej redakcji, że "oznaczenia sortymentów węgla zmieniono tak, aby żaden ekolobbysta nie mógł mieć choćby najmniejszego skojarzenia, że jakikolwiek węgiel jest ekologiczny".
Rezygnacji z nazwy "ekogroszek" od dawna domagała się m.in. Fundacja Client Earth. Z badania przeprowadzonego przez Kantar na zlecenie tego stowarzyszenia wynika, że wśród użytkowników ekogroszków jest niemal dwa razy więcej osób, które uważają ten produkt za ekologiczny (46 proc.), niż wśród wszystkich ankietowanych (23 proc.).
W rozporządzeniu nie ma jednak mowy o karach za używanie nazwy "ekogroszek" po 1 grudnia 2024 r. - Ustawodawca założył, że nikt nie będzie produkował takiego produktu niezgodnego z normami. Są instytucje, które mogą kontrolować parametry towarów, więc nie trzeba ustawy, to jest regulacja wystarczająca - przyznaje były wiceminister gospodarki.
Nowe normy wymuszą większy import
Wyeliminowanie mylących nazw ma być pierwszym krokiem na drodze do osiągania nowych norm jakości węgla, co musimy zrobić, ponieważ wprowadzenie zmian w zakresie wymagań jakościowych to jeden z kamieni milowych w Krajowym Planie Odbudowy (KPO).
Poza usunięciem "eko" z nazwy sortymentu węgla od 1 grudnia obowiązują inne, drobne zmiany, ponieważ normy będą zaostrzane etapami. W tej pierwszej fazie zmniejszono dopuszczalną zawartość siarki (1,7 do 1,5 proc.) oraz zawartość wilgoci całkowitej (z 20 do 18 proc.).
Dla konsumentów nie zmienia to nic, bo będą kupowali taki węgiel, jaki jest na rynku. Korekty w normach są natomiast dużą zmianą dla producentów.
- Zmiany ograniczają dostępność węgla polskiego do rynku polskiego, bo my takiego węgla, o którym jest mowa w nowych normach, wydobywamy bardzo mało albo prawie wcale. Będziemy musieli wzmocnić udział węgla importowanego w bilansie używanego węgla w Polsce - przekonuje Markowski.
Jak twierdzi ekspert, do celów grzewczych w Polsce potrzebujemy około 9 mln ton, a wydobywamy nie więcej jak 3 mln ton. Resztę wydobycia stanowi węgiel dla energetyki i koksownictwa.
Zmiany norm dotyczących węgla
Pierwsze duże zmiany czekają nas w 2029 r. - wówczas zawartość siarki ma wynosić nie więcej niż 1,2 proc., a zawartość wilgoci całkowitej maksymalnie 15 proc. W 2031 r. węgiel ma spełniać najbardziej rygorystyczne wymogi m.in. kaloryczność na poziomie co najmniej 24 GJ/t czy wilgotność całkowitą nie większą niż 15 proc.
"Celem jest poprawa jakości powietrza" - argumentuje MKiŚ. Markowski ocenia te modyfikacje jako "drastyczne".
- Nie wierzę, że w ciągu tych czterech-pięciu lat przestawimy polską energetykę na taki system ciepłownictwa, jak w innych państwach - na system tzw. nieindywidualny. Mamy tylko 11 proc. energii cieplnej w Polsce z elektrociepłowni, które masowo produkują ciepło. Reszta to są indywidualni producenci ciepła, czyli nasze piece - to one są źródłem emisji - wyjaśnia.
"Parametry zostały tak zaostrzone, że nie wiadomo, jakie paliwo stałe zdoła je spełnić. Rodzi się pytanie - czy to naiwność, czy głupota? To nic innego jak wyrzucenie węgla z sektora komunalno-bytowego, nie wprowadzając generalnego zakazu jego używania, ale przyjmując wymagania, którym nie sposób sprostać" - wskazuje PIGSW.
Zdaniem Markowskiego za zmianami w normach jakości powinny iść modyfikacje w modelu produkcji węgla kamiennego. - Moglibyśmy go przemodelować w taki sposób, który już w kopalniach lub w ciepłowniach będzie ograniczał potencjalną emisję, chyba że chcemy skazać polskie społeczeństwo na ubóstwo energetyczne - ocenia.
Były wiceminister gospodarki uważa, że zmiany są realne do wdrożenia, ale tylko przy założeniu, że będziemy inwestowali w głębsze wzbogacanie węgla wydobytego.
- To będzie trudne, bo inwestycje musiałyby się dokonywać w kopalniach, a one są w coraz gorszej sytuacji finansowej. Zadłużenie polskiego górnictwa za trzy kwartały 2024 r. przekroczyło 9 mld zł i będzie niestety jeszcze gorzej. Można tylko domniemywać, że ustawodawca założył, że będziemy importowali węgiel z zagranicy o lepszych parametrach, tylko nie za bardzo wiem skąd. Takiego górnictwa poza Azją i kilkoma miejscami w Afryce po prostu nie ma - zaznacza nasz rozmówca.
PIGSW zwraca uwagę, że dobrej jakości węgiel opałowy pochodzi głównie z Kazachstanu i Kolumbii. Jednak są to młode i kruche surowce, a indywidualni odbiorcy potrzebują węgla grubego. Z jego niedoborami zmagamy się od 20 lat.
Konieczność zwiększenia importu węgla to niejedyny negatywny skutek zmian. Modyfikacje wyrzucą z rynku węgiel polski, a to będzie też miało wpływ na ceny.
- Oczywiście, że ceny węgla będą wyższe. Chyba dalej będziemy brnąć w tę utopię ekonomiczną w postaci dopłacania z budżetu państwa do kosztów energii elektrycznej, co po prostu kiedyś się musi skończyć, bo budżet tego nie wytrzyma - kwituje Markowski.
Przypomnijmy, że pod koniec listopada Sejm przyjął ustawę zamrażającą ceny prądu dla gospodarstw domowych do końca września 2025 r. Maksymalna cena energii elektrycznej wyniesie 500 zł/MWh netto. Teraz ustawą zajmie się Senat.
Maria Glinka, dziennikarka WP Finanse i money.pl