Krzysztof Rutkowski – kim jest z zawodu i ile zarabia?
Pojawia się tam, gdzie dochodzi do tragedii rozpalających opinię publiczną. Według własnej opinii, nie musi w Polsce obawiać się konkurentów, bo… ich nie ma
06.02.2012 | aktual.: 07.02.2012 14:09
Z zawodu rolnik
Gdyby pozostał w wyuczonym zawodzie, byłby mechanizatorem rolnictwa. W dzisiejszych czasach mógłby liczyć na 2,5 tys. zł miesięcznej pensji – jeśli znalazłby pracę. Jakie są jego zarobki, jako prowadzącego biuro detektywistyczne? Sam miał powiedzieć kiedyś, że rocznie osiąga ok. miliona złotych zysku. Czy to kreowanie wizerunku, czy prawda?
Prowadzi kilkadziesiąt spraw w miesiącu: porwania, kradzieże, wymuszenia, oszustwa. Za udział w sprawie zaginionej Iwony wziął 15 tys. A w przypadku odnalezienia np. luksusowego samochodu, może zarządać 40 proc. wartości mienia. Brał udział w rozplątywaniu afery Olewnika. Walczył z mężczyznami usiłującymi szantażować Edytę Górniak. Wykradał dzieci z Norwegii, ratował Polkę więzioną przez męża w Libii. Szukał zaginionej Iwony Wieczorek. Ostatnio – małej Madzi z Sosnowca.
Do porażek się nie przyznaje. Ale policja i niektóre media twierdzą, że porażką jest niemal każda sprawa, którą on sam przedstawia jako sukces. Bo, ich zdaniem, łamie prawo, działa wbrew psychologii i interesom ludzi zamieszanych w rozmaite wydarzenia, nie respektuje reguł. Inaczej by jednak nie zarobił na życie. Ani nie miałby sukcesów.
Osiem lat temu powiedział „Playboyowi”, że jego ludzie zarabiają po 2-3 tys. zł, plus dodatki za efekty. Informatorom płaci tyle, ile musi – nawet i 40, 60 tys. zł. Najwięcej zarabia na sprawach, które trwają krótko. Każdy dzień trwania dochodzenia oznacza wzrost kosztów. Jeśli za odnalezienie porwanego weźmie 20 tys., a sprawa się przeciąga miesiącami, nie może żądać dodatkowych opłat. Zdarza się, że dokłada do interesu. Dlatego, według jego słów, detektyw musi robić w 15 minut to, co policji zajmuje całe tygodnie.
Odkąd jego nazwisko stało się znane, zawsze dobrze żył z mediami. One dawały mu – i dają nadal – rozgłos. On im – sensację i wyrazistego bohatera, czyli siebie. Z ich pomocą, jako członek Samoobrony, został posłem IV kadencji. Mógłby liczyć na 10 tys. zł brutto, gdyby, siedząc w Sejmie, zrezygnował ze ścigania przestępców.
Od milicjanta do celebryty
Po szkole średniej pracował przez jakiś czas w milicji. Trafił do ZOMO, w którego warszawskich oddziałach służył przez kilka lat. Sam wspomina, że był wtedy kierowcą radiowozu i nigdy nikogo nie spałował.
Jeszcze w latach 80., po wyjeździe do Austrii, zarabiał na życie w warsztacie samochodowym, a także jako czyściciel szyb. Zdecydował się na założenie przedstawicielstwa agencji ochrony mienia i biura detektywistycznego. Sam wspominał, że początki były ciężkie, bo Polacy nie są w Austrii uważani za najuczciwszą nację.
Gdyby pozostał w zawodzie policjanta, mógłby zarabiać dziś 3-4 tys. zł. Jako detektyw w policji państwowej na 4 tys. brutto czekałby kilkanaście lat. Choć zapewne ze swoim stylem działania i piarowskimi zdolnościami szybko poszedłby wyżej. Jako oficer w policji mógłby zarabiać 7 tys. zł, jako komendant wojewódzki – nawet powyżej 10 tys. zł.
Czy aktualna praca mu się opłaca? Zarobki przeciętnych detektywów nie odbiegają od średniej krajowej, kształtują się w granicach 3,5-4 tys. zł. Tyle tylko, że… Rutkowski ani nie jest przeciętny, ani nawet nie jest detektywem. Licencja uprawniająca do wykonywania zawodu została mu odebrana w 2010 roku.
Licencji detektywa nie ma, posiada ją za to jego biuro. W oparciu o to wykonuje swoją pracę. Funkcjonariusze policji podkreślają, że nie ma prawa nazywać siebie detektywem ani prowadzić poszukiwań czy przesłuchań. Sam Rutkowski twierdzi, że przemawiają za nim szybkość i sprawność działania. 90 proc. prowadzonych spraw rozwiązuje. Wyprzedza w tym policję o kilka długości.
Działa szybciej od niej, bo nie krępują go żadne przepisy, wskazują komentatorzy. Policja musi postępować zgodnie z regułami. Jeśli je przekroczy, media użyją tego faktu przeciwko niej. Rutkowski sam ustanawia prawa, zgodnie z którymi postępuje. Potrafi umiejętnie sprzedać je mediom – dlatego wygrywa.
Tomasz Kowalczyk/JK