Libia nadal trzyma rynki w garści (oprócz polskiego)
W USA byki stały w środę przed poważnym zadaniem. Żeby zachować doskonałe nastroje, musiały udowodnić, że wtorkowe spadki były tylko wypadkiem przy pracy. Tym razem było z tym jednak bardzo trudno, bo Libia to nie Egipt.
24.02.2011 08:59
W Egipcie prawdopodobieństwo wojny domowej było stosunkowo niewielkie – w Libii olbrzymie. Poza tym, a może przede wszystkim, Egipt nie jest producentem ropy. Libia nim jest. Może nie olbrzymim, ale jednak wystarczającym do tego, żeby zaniepokoić rynki na całym świecie wtedy, kiedy mówi się o możliwym wysadzaniu rurociągów. Tym razem dane makro niespecjalnie mogły bykom pomóc, bo były dwuznaczne.
Raport o sprzedaży domów na rynku wtórnym tylko na pozór był dla byków korzystny. Oczekiwano, że ilość sprzedanych w styczniu domów nieznacznie spadnie, a tym czasem wzrosła o 2,7 proc. Tyle tylko, że 1/3 z tych sprzedawanych domów to były nieruchomości przejęte przez banki za długi i sprzedawane przez nie bardzo tanio. Dlatego też mediana cenowa spadła o 3,7 procent w stosunku do zeszłego roku i była najniższa od kwietnia 2002 roku. To nie były dobre dane.
Na rynku akcji byki z pewnością chciały udowodnić, że trend wzrostowy jest niezagrożony. Oprócz Libii szkodziło im to, że po wtorkowej sesji Hewlett-Packard opublikował wyniki kwartału. Były nieco lepsze od oczekiwań, ale prognozy były słabe i cena akcji spadała o ponad 10 procent. Początek sesji był neutralny, ale potem indeksy poszły za ropą, ale w przeciwnym kierunku. Tak się złożyło, że testowanie psychologicznego oporu na ropie (100 USD) złożyło się z testowaniem przez indeks S&P 500 poziomu 1.300 pkt. To podwójne testowanie zakończyło się na 2,5 godziny atakiem byków. Na pół godziny przed końcem sesji wydawało się, że wygrają tę rozgrywkę, bo S&P 500 był już bardzo bliski poziomu równowagi. Ostatnie minuty były jednak bardzo słabe. Indeksy znowu spadły i znak zapytania zwiększył rozmiary. Wszystko zależy teraz od ceny ropy, a to od szaleńca w Libii.
GPW potwierdziła w środę obserwacje poczynione w poniedziałek i wtorek. Obóz byków stara się oddalić WIG20 od wsparcia, a niedźwiedzie nie bardzo mu przeszkadzają. W środę nawet na początku sesji reakcji na wtorkowe, amerykańskie spadki nie było. Rynek otworzył się neutralnie, a potem ruszył na północ. Byliśmy jednym z nielicznych rynków, na którym indeksy rosły. Najwyraźniej u naszych inwestorów przeważało przekonanie, zgodnie z którym spadki w USA były jednorazowym wydarzeniem.
Z każdą godziną pewność siebie byków rosła. Mogło to nieco dziwić, ale grający na zwyżkę zakładali, że na początku sesji w USA jakieś odbicie się pojawi, a to im pomoże. Po południu, a przed pobudką w USA, kiedy nastroje na innych giełdach zaczęły się (bardzo powoli) poprawiać popyt już całkowicie panował nad sytuacją. Tuż przed rozpoczęciem sesji w USA, kiedy nastroje na świecie wyraźnie się pogorszyły u nas zaowocowało to jedynie osunięciem WIG20. Wydawało się, że zakończymy sesję neutralnie, ale od czego fixing? Dzięki niemu WIG20 zakończył dzień wzrostem o 0,77 proc., jeszcze bardziej oddalając się do wsparcia. Rynek jest silny, ale jeśli rzeczywiście rurociągi w Libii wylecą w powietrze, a szyby zapłoną, to sytuacja na giełdach może się gwałtownie pogorszyć, a to musiałoby się odbić negatywnie na GPW.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi