Marek Balicki: Rząd oszczędza kosztem pacjentów
Celem ustawy refundacyjnej było nie wykrywanie przestępstw, a przestraszenie lekarzy, żeby wypisywali mniej leków, żeby budżet państwa zaoszczędził. Prawa pacjenta zepchnięto na bok - mówi w rozmowie z Faktem Marek Balicki, były minister zdrowia, dyrektor warszawskiego Szpitala Wolskiego.
Przepisy o odpowiedzialności finansowej lekarzy przy braku systemu informatycznego to niejedyny problemy z ustawą refundacyjną. Właściwie każdego dnia wyskakuje coś nowego ; a to podrożało mleko dla dzieci, a to czyjś lek kosztował 2 złote, a teraz kosztuje 200. Co pana jako praktyka, dyrektora szpitala zaskoczyło?
- Gdyby pani minister Kopacz i minister Arłukowicz przebrali się za zwykłych pacjentów i poszli do przychodni, na pewno nie napisaliby takich rozporządzeń, jakie obowiązują i nie przygotowali obowiązującej listy leków refundowanych. To prawo jest całkowicie oderwane od rzeczywistości. Ustawodawca założył sobie cel, w pewnym sensie słuszny, żeby państwo mniej wydawało na leki, ale zapomniał, że rykoszetem dostaną pacjenci. Skupiono się na tym, żeby za wszelką ceną zaoszczędzić, a cierpią pacjenci. Zapomniano o nich zupełnie. Stąd każdego dnia wychodzą kolejne błędy tej ustawy.
Jakie konkretnie?
- Mnie jako dyrektora szpitala wyjątkowo niepokoi to, że ustawa bardzo rygorystycznie wprowadza zasadę, że lekarz może przepisać lek tylko na taką chorobę, jaka wynika z rejestracji medykamentu. Bywa tak, że lek został zarejestrowany 10 czy 15 lat temu jako skuteczny na dwie choroby. Dziś, dzięki licznym badaniom m.in. akademii medycznych, ośrodków badawczych, wiemy, że jest skuteczny także na inne schorzenia. Ale lekarz nie będzie mógł zapisać tego leku na inną chorobę niż ta, na którą go zarejestrowano. I choć do tej pory był stosowany na różne choroby, nie tylko na te, na które został zarejestrowany, dziś lekarz nie może go zapisać, na te, na które działa.
Jaki był cel ustawodawcy? Co chciał takim przepisem osiągnąć?
– Nie mam pojęcia. Wiem, że gdyby ktoś się przez chwilę zastanowił, nigdy by tego nie zrobił. Chyba, że ma serce z kamienia, a o to ani pani Kopacz, ani pana Arłukowicza nie posądzam. To musi być brak rozeznania. Około 1/5 wszystkich leków przepisuje się na choroby, które nie zostały wymienione przy rejestracji. Wiedza medyczna postępuje, aktualna mówi, że dany lek trzeba i można stosować na dane schorzenie, jednak producenci nie zawsze składają wnioski o to, by zaktualizować rejestr leków, bo to jest kosztowne. Moim zdaniem takie zapisy w ustawie to gruby błąd. Cenę poniosą pacjenci.
Jakie są praktyczne skutki takiego zapisu?
– Na przykład leki, które do tej pory stosowały kobiety w ciąży nie będą już refundowane. Podobnie rzecz się ma w przypadku małych dzieci. Nie będzie można im przepisać pewnych antybiotyków.
Dlaczego?
– Lek można stosować tylko w takim przypadku, jaki jest zapisany w rejestrze. A tam nie ma mowy o tym, że to lek dla kobiet w ciąży czy niemowląt, bo bardzo trudne jest przeprowadzanie badań u tych grup pacjentów. I choć wiemy na podstawie stosowania klinicznego i innych badań, że te leki są bezpieczne dla małych dzieci, to jednak nie będzie można go zapisać z refundacją. To dotyczy także chorych psychicznie.
Skąd w ogóle taki pomysł?
– To zupełnie niepojęte. W dodatku te przepisy zostały wprowadzone bez żadnych wyjaśnień, w pewnym sensie po kryjomu. Dopiero szczegółowa analiza tych zapisów pokazuje ich skutki. Co rząd chciał ukryć? To biurokratyczne stanowisko jest po prostu okrutne w stosunku do pacjentów. Poza tym, to naruszenie prawa pacjenta do ochrony zdrowia. A także złamanie konstytucji, która gwarantuje równy dostęp do służby zdrowia. Tymczasem jeśli zakaże się zapisania leku refundowanego, to w wielu przypadkach, jeśli pacjent będzie miał zapłacić pełną cenę, po prostu nie będzie miał dostępu do leku.
Gdzie nie spojrzeć, tam ustawa zawodzi.
- Tak jest. Okazało się, że np. dzieci chore na mukowiscydozę nie będą mogły dostawać odżywki koniecznej do zmniejszenia objawów choroby za opłatą ryczałtową, jak do tej pory. Teraz ich rodzice będą musieli płacić 30 procent ceny, a ceny tych środków idą w setki złotych. A przecież oprócz leków, takie dzieci wymagają dodatkowych wydatków spowodowanych chorobą. Takie przepisy mogą się skończyć katastrofą finansową dla rodzin z dziećmi chorymi na mukowiscydozę.
Czemu rzecznik praw pacjenta milczy?
- Powinien krzyczeć na cały głos, by podnieść alarm. W ustawie o prawach pacjenta jest napisane, że ma on prawo do świadczeń zgodnych z aktualną wiedzą medyczną, a nie wiedzą sprzed 15 lat. Czyli powinien móc stosować leki, o których dziś wiemy, że są skuteczne na daną chorobę. W dodatku to nieprawda, że nowelizacja zlikwidowała karanie lekarzy. Ono pozostało, tylko na bazie rozporządzenia, a nie ustawy. Lekarze nadal będą karani za nieprzestrzeganie ustawy. Czyli istnieje niebezpieczeństwo, że za przepisanie leku refundowanego kobiecie w ciąży lub antybiotyku niemowlęciu, lekarz będzie musiał zapłacić z własnej kieszeni. Proszę zadzwonić do Centrum Zdrowia Dziecka. Połowa leków tam używanych, to leki, w rejestrach których nie ma słowa, że są dla dzieci.
W tej kwestii nowelizacja też nic nie zmieniła?
- Zmieniła niewiele - trochę zmiękczyła wcześniejsze zapisy. Minister zdrowia, decyzją administracyjną będzie mógł poszerzyć wskazania do stosowania leku. Ale to skrajnie biurokratyczne rozwiązanie. Zakłada, że minister będzie musiał wydawać tysiące decyzji. Tak więc nowelizacja nie rozwiązała problemu, a jeszcze go tylko bardziej zbiurokratyzowała. To są rządy bezdusznych biurokratów.
Dlaczego z tą ustawą są takie problemy?
- Bo była pisana pod dyktatem ministerstwa zdrowia. W Platformie Obywatelskiej są przecież rozsądni posłowie, ale oni też głosowali tak jak im kazano. W rozmowach kuluarowych łapali się za głowy, ale na sali zaczynali działać jak maszynka do głosowania. Wracając do karania lekarzy. Podczas ich protestu nie brakowało głosów: lekarzom nie się chce brać odpowiedzialności, boją się etc.
Czy jednak ukrytym celem tej ustawy nie było doprowadzenie do takiej sytuacji, żeby lekarze nie wypisywali najdroższych leków lub przynajmniej 10 razy się nad tym zastanowili?
- Zgadzam się z takim twierdzeniem. Karanie lekarzy i tak obowiązuje na bazie ogólnych warunków umów. Są kary umowne. Jeśli lekarz popełni błąd, to na podstawie kary umownej musi zwracać koszt refundacji wraz z odsetkami. Tylko podniesienie tego do rangi ustawowej daje silniejszy efekt. Chodziło o to, żeby lekarz przyjmując pacjenta bał się wypisać lek. Dowiedziałem się ostatnio, że mój kolega lekarz dostał kilkadziesiąt tysięcy złotych kary, bo przepisywał leki żonie chorej na raka. Kiedy dostał pismo, żeby zwrócić te pieniądze, żona już nie żyła.
Jednak lekarze muszą ponosić jakąś odpowiedzialność za wypisywanie leków, za które płaci budżet państwa.* - Tak. Jednak jeśli lek był potrzebny pacjentowi, to nie powinno mieć znaczenia czy przecinek jest w dobrym miejscu. Oczywiście zdarzają się wyłudzenia. Zetknąłem z takim przypadkiem u siebie w szpitalu. Lekarz w poradni dla dorosłych wypisywał recepty dla dzieci na chorobę, która nie była zgodna z jego specjalnością. Te recepty były realizowane poza Warszawą mimo, że dzieci, na które recepty były wypisane mieszkały w Warszawie. NFZ nałożył na nas karę, lekarz został zwolniony, a my karą obciążyliśmy lekarza. To było ewidentne oszustwo, a tego tolerować nie wolno. I w tego typu przypadkach sankcje muszą być. Ale wykrywanie tego typu przestępstw jest proste i bez tej ustawy refundacyjnej. NFZ ma sprawozdanie w formie elektronicznej z aptek. Tam jest pesel pacjenta, numer identyfikacyjny lekarza i numer recepty oraz wszystkie leki, które zostały refundowane z kwotą. NFZ ma więc wszystkie dane w postaci
cyfrowej i bez trudu może wykrywać oszustwa. Ale proszę mi wierzyć, że oszustwa to margines. Tylko w skali roku to może kilka, kilkanaście milionów. Dlatego można twierdzić, że celem ustawy było nie wykrywanie przestępstw, a przestraszenie lekarzy, żeby wypisywali mniej leków, żeby budżet państwa zaoszczędził. Prawa pacjenta zepchnięto na bok. Państwo chce oszczędzać, ale liczba chorób się raczej nie zmniejszy. - I tak wydajemy na leki najmniej w Europie. Poniżej 100 dolarów na osobę. Np. Czesi wydają 250. Do jakiegoś momentu da się z ludzi wyciskać, ale właśnie przekroczyliśmy ten moment i to się zaczyna odbijać na pacjentach. >b>Czy musi dojść do tragedii, żeby powstała nowa, lepsza ustawa?*
- Część cukrzyków już rezygnuje z pasków służących do oznaczania poziomu glukozy, żeby lepiej dawkować insulinę. Kilkadziesiąt złotych dla niektórych to wybór: kupić leki czy jedzenie. Rezygnacja z pasków skończy się większą liczbą odległych powikłań – a mówimy o niewydolności nerek, ślepocie, udarach mózgu. Zwiększając opłatę za paski, rząd prowadzi do takiej sytuacji.
Rząd, posłowie, eksperci podnoszą argument, że lekarze często zapisują leki koncernów, które wysyłają ich na szkolenia i ta ustawa ma to ograniczyć.
- Po pierwsze, odpowiednie przepisy zostały wprowadzone w pierwszej połowie poprzedniej dekady. To reguluje prawo farmaceutyczne. Przyjmowanie prezentów też jest zakazane. Można przyjąć kalendarz i jakieś gadżety związane z pracą, typu notatnik, etc. Wystarczy przestrzegać prawa, które jest. Po drugie, nieuczciwi lekarze to margines. Rząd sobie po prostu znalazł wygodnego wroga i chłopca do bicia. Dzięki temu łatwiej mu osiągnąć założony cel. Spójrzmy jeszcze na działanie ministra Rostowskiego. Od lat nie waloryzuje progów, od których zależna jest o pomoc społeczna. Inflacja goni, od siedmiu lat progi są niewaloryzowane i ludzie znajdujący się w trudnej sytuacji nie mogą korzystać z pomocy. Nie dlatego, że się wzbogacili, tylko dlatego, że jest inflacja a progi stoją w miejscu. I tu też rząd oszczędza kosztem Polaków.
Rozmawiała Dorota Łosiewicz