Mimo relatywnie wysokich stóp NBP Polsce nie grozi gwałtowny napływ kapitału
Mimo ciągle wysokich stóp procentowych NBP i rozpoczynanego przez Europejski Bank Centralny programu skupu obligacji, Polsce nie grozi gwałtowny napływ kapitału, który niekorzystnie odbiłby się na naszej gospodarce - oceniają ekonomiści.
07.03.2015 10:35
Napływu do Polski kapitału można się spodziewać z dwóch powodów. Po pierwsze uwagę inwestorów finansowych przyciągają relatywnie wysoko oprocentowane polskie obligacje skarbowe. Poza tym, dzięki EBC, na rynku wkrótce pojawi się ogromna masa gotówki. A ta będzie szukać atrakcyjnych stóp zwrotu.
Co prawda w środę Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy o 50 pb (główna stopa procentowa spadła do rekordowo niskiego poziomu 1,5 proc.), niemniej w porównaniu z innymi krajami europejskimi realne stopy procentowe (uwzględniające inflację) ciągle pozostają u nas na wysokim poziomie. Zgodnie z ostatnimi danymi GUS, w styczniu mieliśmy bowiem do czynienia z deflacją w wysokości 1,3 proc.
Tymczasem w strefie euro główna stopa procentowa wynosi 0,05 proc. (przy deflacji 0,3 proc.), w Wielkiej Brytanii 0,5 proc. (inflacja 0,3 proc.), w Czechach 0,05 proc. (inflacja 0,1 proc.), w Danii 0,05 proc. (deflacja 0,3 proc.), w Szwecji minus 0,1 proc. (deflacja 0,2 proc.), na Węgrzech 2,1 proc. (deflacja 1,4 proc.), w Szwajcarii minus 0,75 proc. (deflacja 0,4 proc.), a w Rumunii 2,25 proc. (inflacja 0,4 proc.). Bez porównania droższy pieniądz jest w Rosji, gdzie główna stopa wynosi 15 proc., ale inflacja sięgnęła 16,7 proc., czy na Ukrainie, która wprowadziła 30 proc. stopy przy inflacji w wysokości 28,5 proc.
W poniedziałek Europejski Bank Centralny ma rozpocząć skup papierów skarbowych denominowanych w euro (tzw. program QE). EBC zadeklarował, że przez 1,5 roku będzie wydawał na ten cel 60 mld euro miesięcznie. Na rynku pojawi się więc duża porcja gotówki, która zostanie gdzieś zainwestowana - częściowo zapewne też w Polsce.
Tymczasem duży napływ kapitału to prosta droga do silnego umocnienia złotego. A silny złoty przyprawia o ból głowy eksporterów i przyczynia się do ograniczenia konkurencyjności polskiej gospodarki. Jednocześnie mocna waluta promuje import, co powiększa deficyt w obrotach bieżących. Ponadto napływający kapitał z jednej strony przyczynia się do wzrostu cen obligacji i obniża koszty obsługi długu, ale rodzi też ryzyko, że gwałtowanie też zostanie wycofany. To - w czarnym scenariuszu - spowodowałoby gwałtowne osłabienie waluty i wzrost rentowności papierów skarbowych.
Główny ekonomista banku Pekao Marcin Mrowiec uspokaja jednak, że rynki opierają się na przewidywaniach, a zgodnie z nimi wskaźnik inflacji będzie jednak rósł, a pod koniec roku możemy mieć do czynienia z inflacją w wysokości 0,8 proc. W związku z tym realna stopa procentowa będzie spadać. "Wygląda na to, że RPP obawiała się, iż utrzymywanie wysokich realnych stóp procentowych może spowodować duży napływ kapitału do Polski" - ocenił Mrowiec w rozmowie z PAP. "Zagrożenie takie ciągle jest, bowiem rynki nie działają racjonalnie (...), ale nie sądzę, żeby ono było duże" - ocenił.
Mrowiec zwrócił uwagę, że już dziś mamy duży udział inwestorów zagranicznych w obligacja złotowych, przekracza on 40 proc. i jest jednym z wyższych na świecie. Niemniej dobra sytuacja gospodarcza Polski i jej perspektywy chronią nas przed groźbą gwałtowanego odpływu kapitału, a tzw. Elastyczna Linia Kredytowa z MFW przed ewentualnymi negatywnymi konsekwencjami takiego ruchu.
Także ekonomista z BZ WBK Marcin Luziński uważa, że relatywnie wysokie realne stopy procentowe i program QE stwarzają ryzyko dużego napływu kapitału portfelowego do Polski. "Poza tym polskie obligacje cieszą się uznaniem inwestorów, więc napływ kapitału do Polski na pewno będziemy obserwować (...). Pewnie ceny polskich obligacji pójdą w górę, ale nie spodziewałby się bańki spekulacyjnej, czy nadmiernego umocnienia złotego" - powiedział. Dodał, że polskie obligacje zyskują od kilku lat, co nie wpłynęło na specjalne umocnienie naszej waluty.
Obaw o nadmierne umocnienie złotego i zbudowanie bańki spekulacyjnej na polskich obligacjach nie ma też główny ekonomista BCC prof. Stanisław Gomułka. Zaznaczył, że różnica w realnych stopach procentowych między Polską i Czechami widoczna jest od wielu lat, to samo dotyczy oprocentowania papierów skarbowych. "Mimo tego napływ kapitału zagranicznego do Polski jest umiarkowany, nawet przy tych wysokich oprocentowaniach (...). Dzieje się tak, bo wiarygodność polskich finansów publicznych jest dużo mniejsza niż czeskich, gdzie dług publiczny i deficyt są znacznie niższe niż u nas" - powiedział.
Ekonomista uważa, że złoty jest niedowartościowany więc spodziewany napływ kapitału, który umiarkowanie umocniłby złotego byłby nawet pożądany. Według niego wzmocnienie złotego do poziomu między 3,5-4 zł za euro, gdyby nastąpiło, nie spowodowałoby znaczącego zmniejszenia konkurencyjności polskiego eksportu, a zwiększyłoby siłę nabywczą Polski. "W interesie Polski leży więc, by złoty był dość mocny, ale nie za mocny, aby bilans handlowy był w równowadze" - uważa profesor.
Także Jarosław Janecki z banku Societe Generale uważa, że napływ kapitału do Polski będzie miał miejsce, ale trudno ocenić w jakiej skali. Wskazał, że np. dla inwestorów azjatyckich rentowności w Polsce stwarzają interesującą alternatywę, a do tego dochodzi program QE w strefie euro. "Tu nie chodzi tylko o obligacje skarbowe, ale także rynek akcji. Ponieważ do tej pory nie mieliśmy do czynienia z podobnym do QE działaniem EBC, to trudno nam ocenić na ile wpłynie ono na umocnienie złotego" - powiedział Janecki.