Miraż jednej sesji: „Koniec recesji w USA”
Uwaga inwestorów w ostatnim tygodniu października ogniskowała się na rzekomo wspaniałym odczycie amerykańskiego PKB, który w minionym kwartale wzrósł aż o 3,5 proc. (wobec oczekiwanych 3,2).
02.11.2009 17:45
Uwaga inwestorów w ostatnim tygodniu października ogniskowała się na rzekomo wspaniałym odczycie amerykańskiego PKB, który w minionym kwartale wzrósł aż o 3,5 proc. (wobec oczekiwanych 3,2).
Szumnie i majestatycznie ogłoszono koniec recesji w McGospodarce, choć powyższa statystyka została zafałszowana (czytaj: zawyżona) przez państwowe kroplówki: a to program „gotówka za gruchota”, a to 8 tys. dol. ulgi podatkowej dla kupujących dom.
Pierwsza z tych danin na krótko spowolniła staczanie się przemysłu motoryzacyjnego, druga zdołała wygenerować korekcyjny wzrostowy „ząbek” na pogrążonych w bessie cenach nieruchomości. Nawiasem mówiąc, podobnie rzecz się ma ze sztucznie wyhamowanym spadkiem cen mieszkań w Polsce dzięki programowi o cokolwiek mylnej nazwie „Rodzina na swoim”. W USA przebijają się głosy o przedłużeniu wszelakiej maści rozdawnictwa, ale im dłużej to trwa, tym bardziej grozi to zgubnym narkotycznym uzależnieniem i kompletną demoralizacją wszystkich warstw społecznych.
Tymczasem przyszłość jawi się coraz mętniej, a nerwowość inwestorów narasta. Radości z wysokiego PKB wystarczyło inwestorom zaledwie na czwartkową sesję, po czym zamykająca cały miesiąc handlu piątkowa sesja zniwelowała ten wyskok z nawiązką. Spadki bliskie 3 proc. wymazały cały miesięczny dorobek Średniej Przemysłowej. W przypadku wskaźników Nasdaq Composite oraz S&P500 zanotowano pierwsze miesięczne zniżki od lutego. Bieżący tydzień obfitujący w kolejne dane zweryfikuje zasadność szybujących przez pół roku wycen. Pojawią się odczyty m. in.: indeksu ISM dla sektora przemysłu i usług, dynamiki zamówień fabrycznych a także (w piątek) comiesięczny raport z rynku pracy ze stopą bezrobocia oraz bilansem etatów w sektorze pozarolniczym.
W obliczu narastającego lęku i naporu presji sprzedających warto pokusić się o krótki panoramiczny opis dotychczasowych tendencji. Mianowicie, rynki zastanawiająco długo kupowały pusty frazes o krótkiej i łatwej recesji typu „V”, wspierając na nim swe zwyżki. Pompowano bez wytchnienia parkiety emerging markets, zasiewając ziarno pod kolejne bąble spekulacyjne finansowane tanimi dolarami. (Indeks giełdy w Argentynie nawet wyrównał rekordy hossy sprzed 2 lat.) Puchły ceny surowców niczym w dojrzałej, harmonijnej fazie globalnego wzrostu. Ekscytowano się lepszymi od zaniżonych prognoz odczytami makroekonomicznymi tudzież wynikami finansowymi, nie przywiązując wagi do obiektywnej słabości tychże danych na tle dokonań historycznych. Wskaźnik zmienności VIX obliczany w oparciu o opcje wystawione na S&P500 długotrwale spadał i doszedł do okolic 20 pkt, tworząc nieadekwatny do powagi sytuacji fałszywe poczucie komfortu i spokoju.
Mechanizm ów zaciął się dopiero w ostatniej dekadzie października. Na wykresach wielu indeksów od dawna kłuło w oczy techniczne wykupienie i zaczęły piętrzyć się negatywne dywergencje zwiastujące poważniejsze spadki. Pokłady nerwowości graczy zdradza aż dziesięć sesji trzycyfrowych zmian indeksu DJIA w minionym miesiącu. W ostatnich dniach października VIX wystrzelił do 30, a katalizatorem erupcji nerwowości był upadek 9 banków z chicagowskiego holdingu FBOP. Posiadały one depozyty na łączną kwotę 15,4 mld dolarów, a ich bankructwo oznacza 2,5-miliardowe obciążenie funduszu ubezpieczeń depozytów (FDIC). Sentymentu do akcji na pewno nie podbuduje też klapa reanimacji CIT Group, zaangażowanego w kredytowanie amerykańskiego small businessu. Będzie to czwarta co do wielkości upadłość w amerykańskiej gospodarce (po Lehmann Brothers, Enronie i General Motors).
Ogólnie, pomimo nielicznych jaskółek odwilży w kryzysie jawi się nam obraz mizerii i ciągnącej się recesji zamiast stabilnego ożywienia. W takich okolicznościach szczególnie nieufnie należy podchodzić do fałszywych zaklinaczy optymizmu i hossy, bo poparcie ich tez w twardych faktach jest znikome. Najbardziej dobitnym świadectwem panującej nieuleczalnej nonszalancji są kosmiczne premie przyznawane przez możne banki inwestycyjne urastające do rang globalnych władców marionetek. Podajmy pierwszy z brzegu przykład: spekulujący potężnie na wszystkich klasach aktywów Goldman Sachs wypłaci za bieżący rok bonusy na kwotę... uwaga: 23 mld dolarów. (jeszcze rok temu instytucja ta przetrwała dzięki rządowej kroplówce). Dla porównania, jest to mniej więcej jedna trzecia rezerw walutowych Polski. Dlatego dopóki nie zmieni się mentalność śmietanki finansjery i dopóki nie wyciągnie się personalnych wniosków z przeszłości, skutkujących zmianami jakościowymi, dopóty groźby kolejnych dużo głębszych kryzysów będą wisieć nad
kluczowymi gospodarkami.
Skierujmy uwagę na nasze nadwiślańskie podwórko. Przyciągnęło ono niemałe zainteresowanie za sprawą oferty Polskiej Grupy Energetycznej. Wielka mobilizacja wspierana kredytowymi lewarami poskutkowała ogromną nadwyżką popytu i przyniosła efekt łatwy do przewidzenia nawet dla średnio rozgarniętego gimnazjalisty: cena emisyjna ustalona na górnych widełkach (23 zł) oraz gigantyczna redukcja w transzy indywidualnej (niemal 97 proc.). Równolegle trwają dwie wyliczanki: niecierpliwe odliczanie dni do (najprawdopodobniej) czwartkowego debiutu praw do akcji oraz pełne nadziei szacowanie zysków z tej wiekopomnej inwestycji. Osobiście wątpię w spektakularny triumf ciułaczy, może dlatego że źle się czuję w tłumie i z wielokrotnej obserwacji wiem, że zbiorowe polowanie na wielkie profity kończy się groszowymi korzyściami bądź nawet stratami. Typuję, że debiut wypadnie w rejonie 25-26 zł i na tym poziomie ustaje ekonomiczny sens zabijania się o te walory nawet celem posiadania ich na dłużej. Najlepiej plan swój wypełnią
banki, które zgarną jakieś 80 mln zł z tytułu udzielonych kredytów (prowizje i odsetki) zaangażowanych do tej wielkiej giełdowej operacji. Mimo wszystko zaleta papierów PGE tkwić będzie w ich defensywnym charakterze i mniejszej zmienności od notowań np. KGHM czy PKN. Dlatego nie dadzą ponadprzeciętnych zysków, a ewentualne straty przy zniżkującym rynku będą stonowane.
Indeks WIG20 dostarczył niedawno fajerwerków, dzięki którym nie można narzekać na nudę. Najpierw doszło do wybicia powyżej szczytów dwumiesięcznej konsolidacji, łapiąc w pułapkę hossy zapewne niemało entuzjastów akcji w rejonie 2400 pkt. Po czym raptownie słabnący sentyment globalny obnażył fałszywość tego sygnału i po cofnięciu o ponad 100 pkt wskaźnik blue chips ponownie drepcze w zakresie oglądanym przez cały wrzesień i połowę października. Obraz techniczny wygląda słabo, zatem należy dopuścić scenariusz testowania linii 8-miesięcznego trendu wzrostowego biegnącej obecnie w okolicach 2100 pkt. Po drodze mogą być próby reanimacji o różnym natężeniu, a pewien promyk nadziei daje „bykom” perspektywa powrotu na parkiet gotówki zablokowanej pod ofertę PGE. Pamiętać trzeba też o starcie sezonu publikacji kwartalnych wyników naszych spółek. W każdym razie, wedle licznych znaków długich pozycji w indeksowych kontraktach terminowych obecnie posiadać nie należy.
Bartosz Stawiarski
WEALTH SOLUTIONS