Nerwowe zachowanie rynków w ostatnim dniu miesiąca
Nieco zwariowany był ten ostatni dzień lipca na rynkach amerykańskich. Przede wszystkim dużo zamieszania wywołała publikacja raportu o PKB w drugim kwartale.
03.08.2009 09:24
Już dawno nie widziałem, żeby ten raport był tak dokładnie analizowany. Przytoczę i ja te analizy, ale zaznaczę na początku, że to wszystko jest tylko i wyłącznie próba wyjaśnienia ex post zachowania rynku. Tak naprawdę te dane są już całkowitą historią i nie mają prognostycznej wartości. Annualizowany spadek PKB wyniósł jeden procent, a oczekiwano spadku o 1,6 proc. Z tego wynika, że spadł wyraźnie mniej niż oczekiwano. Jednak w stosunku do drugiego kwartału 2008 spadł o 3,9 procent, czyli najmocniej od czasu, kiedy zaczęto notować te dane (1947 rok). Czyli bardzo źle. Wydatki rządowe wzrosły o 5,6 procent - najmocniej od 2003 roku, a wydatki konsumenckie spadły o 1,2 procent (oczekiwano spadku o 0,5 procent). Jak widać tak mały spadek PKB gospodarka USA zawdzięcza działaniom rządu. Nigdy nie widziałem uczestników gry rynkowej zastanawiających się nad tym, jakie są wydatki konsumentów. Tym razem twierdziło się, że była to główna przyczyna niepokoju. Według mnie to nie jest prawda. Dane cząstkowe o
zamówieniach i sprzedaży pokazywały od dawna, jaka jest prawda o popycie. To po pierwsze. Po drugie drugi kwartał to już historia widziana w wynikach spółek i innych danych. Dlaczego więc tak naprawdę gracze się zaniepokoili? Po pierwsze dlatego, że dane z pierwszego kwartału zweryfikowano mocno w dół (z minus 5,5 na - 6,4 proc.), co uświadomiło wszystkim, że te nowe dane też mogą być zafałszowane. Po drugie dlatego, że zrodziło się pytanie: co się stanie wtedy, kiedy skończy się pomoc rządowa?
To ważne pytania, ale nie wtedy, kiedy trzeba szybko zarobić, a do tego chce się jak najlepiej zakończyć miesiąc. Byle pretekst wtedy wystarczy, żeby poprawić nastroje. Tym pretekstem była publikacja indeksu Chicago PMI (pokazuje, jak zachowywała się gospodarka w lipcu). Wzrósł nieco mocniej niż oczekiwano (z 39,9 pkt. na 43,4 pkt.). W końcu miesiąca to wystarczyło, żeby gracze przestali sobie łamać głowy raportem o PKB. Wszystkie rynki zmieniły kierunek. Akcje zaczęły drożeć, a neutralnie zachowujący się do tego momentu kurs EUR/USD gwałtownie ruszył na północ. To podnosiło o dwa procent ceny ropy, miedzi i złota. Indeks S&P 500 przez cały dzień próbował atakować poziom 1.000 pkt. Każda próba byków była natychmiast kontrowana. Najbliżej było mniej więcej pół godziny przed końcem sesji. Wtedy to indeks przekroczył 993 pkt. i to było wszystko. Brak sukcesu doprowadził w końcówce do ataku podaży i sesja zakończyła się neutralnie. Może nie jest to klęska byków, ale z całą pewnością opór znacznie się wzmocnił.
GPW w piątek od początku sesji kontynuowała zwyżkę indeksów. Po bardzo sztucznym zakończeniu sesji czwartkowej taka kontynuacja była kolejnym sygnałem, że wzrost nie ma nic wspólnego z fundamentami. Chodziło tylko o maksymalne wyciągnięcie indeksów (a właściwie kontraktów). W sytuacji, kiedy na innych giełdach widać było olbrzymią niepewność takie wzrosty u nas robiły jak najgorsze wrażenie. Dlaczego jak najgorsze? Dlatego, że jeśli wzrost jest sztuczny i prokurowany przez jeden (może dwa) ośrodki to w dowolnej chwili może się załamać.
Wydawało się, że GPW będzie grzecznie czekała (tak jak i inne giełdy) na nowe impulsy, ale tak się nie stało. WIG20 bardzo powoli (podobnie jak w czwartek) piął się do góry. Koło południa rynek zrobił fałszywy ruch w dół poczym pomaszerował na północ. Po publikacji danych w USA zaczęła się prawdziwa zabawa… Inaczej tego nazwać nie mogę. WIG20 błyskawicznie spadał tracąc ponad jeden procent potem ruszył na północ przełamując sesyjny szczyt, potem znowu się załamał i na fixing wzrósł kończąc dzień całkowicie neutralnie. Zadziwiający i trochę niepokojący był obrót. Ponad 2,3 mld złotych nie widzieliśmy na GPW od 10 października zeszłego roku. Tak duży obrót przy tak małej zmianie traktowany jest zazwyczaj jako sygnał negatywny. Jedno jest pewne: rynek pokazał, że w obecnych warunkach zmiany po nawet parę procent nie będą niczym nadzwyczajnym.
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi