Opieka nad dziećmi w dni wolne. Drogie kombinowanie rodziców
Za pasem nowy rok szkolny, ale na pocieszenie - wakacje w 2018 r. będą o tydzień dłuższe. Łącznie uczniowie w nadchodzącym roku będą mieli 67 dni wolnych bez świąt i weekendów. Świetnie, prawda? No cóż, jeśli się nad tym zastanowić to niekoniecznie. Tyle wolnego może oznaczać sporo problemów.
Uczniowie już wertują kalendarze, żeby zobaczyć, na ile wolnego od szkoły mogą liczyć. W tym roku układ jest raczej niekorzystny - 14 października, 11 listopada czy 6 stycznia wypada w weekend.
Pomimo to dzieci mogą liczyć na 50 dni wakacji, 10 dni ferii zimowych, trzy dni wolne przy okazji świąt wielkanocnych (Wielki Czwartek, Wielki Piątek oraz wtorek po świętach), trzy dni w czasie przerwy bożonarodzeniowej (27, 28, 29 grudnia). Do tego wolny jest jeszcze 1 września. W sumie 67 dni.
Gimnastyka z urlopami
W rachunku uwzględniamy tylko dni robocze. Do tego dochodzą jeszcze tzw. dni dyrektorskie przydzielane zazwyczaj w trakcie trwania egzaminów czy w długie weekendy (np. piątek po Bożym Ciele). Dyrektorzy szkół podstawowych mogą przydzielić do sześciu takich dni, w gimnazjach do ośmiu, a w liceach i technikach do 10.
Zobacz też: ile dni wolnych mają pracownicy w krajach europejskich?
Teoretycznie szkoły mają obowiązek zapewnić w te dni zajęcia dla chętnych dzieci. Optymistycznie załóżmy więc, że nasze dzieci z tych przywilejów korzystają.
U rodziców nie wygląda to tak dobrze. Do dyspozycji mają po 26 dni urlopu (jeśli pracują dłużej niż 10 lat, inaczej jest to 20 dni). Do tego mogą wykorzystać wspólne dwa dni urlopu na opiekę nad dzieckiem. Delikatnie mówiąc - mamy do czynienia z lekką dysproporcją. Właśnie dlatego dla wielu rodziców wakacje oznaczają gimnastykę z urlopami.
- Moje dziecko w tym roku idzie do pierwszej klasy. Kiedy zobaczyliśmy z mężem, ile nasza córka ma dni wolnych od nauki - z feriami i wakacjami - złapaliśmy się za głowę. To jakaś masakra! - denerwuje się Urszula, mama 7-letniej Antosi.
Trzy wyjazdy, warsztaty i wciąż za mało
Spróbujmy sprawdzić, jak to wygląda. Załóżmy, że rodzice wyjeżdżają na wspólne wakacje z dzieckiem na 14 dni, a jeśli na wyjazd ich nie stać, to chcieliby po prostu te dwa tygodnie urlopu spędzić wszyscy razem. Każdemu z nich zostaje 12 lub sześć dni urlopu, a dziecku w sumie jeszcze 53 wolnych dni. Jeśli rodzice wykorzystają pozostałe dni urlopu osobno, to i tak zostanie im w najlepszym wypadku 29 dni, w trakcie których potomkowi trzeba znaleźć zajęcie.
Pociechę można wysłać na kolonię lub obóz letni, a w ferie - na zimowisko. Uczyńmy więc kolejne optymistyczne założenie: tak, stać nas na to. Tygodniowy wyjazd w polskie góry na obóz zimowy to wydatek ok. 900-1200 zł. Kolonie letnie kosztują ok. 1400-2000 zł za 10 dni.
Uśredniając, takie atrakcje to wydatek ok. 2300 - 3200 zł. Dołóżmy jeszcze dwa dni dodatkowego urlopu. Wciąż zostaje 10 dni, w których dziecko zostanie bez opieki.
Może jakieś zajęcia lub warsztaty? W niektórych miastach można wybierać wśród takich ofert. Bardzo często są one jednak płatne.
Za tygodniowy kurs języka hiszpańskiego w Krakowie dla dzieci w wieku 6-11 lat trzeba było w tym roku zapłacić 510 zł. Dziecko miało wtedy zapewnioną opiekę od poniedziałku do piątku między godziną 10 a 15, łącznie z posiłkami. Tygodniowy kurs językowy dla nastolatków 12-15 lat, który zajmowałby dzieci w godzinach 10-13, kosztował 280 zł.
Miasta często organizują również lekcje muzealne, jednodniowe warsztaty i inne zajęcia. Takie rozrywki nie są drogie – wstęp zazwyczaj kosztuje 10-20 zł, jednak jest to tylko jeden dzień zajęcia dla dziecka.
Można też znaleźć oferty darmowych warsztatów w świetlicach lub bibliotekach. Zazwyczaj nie ma tam ograniczeń co do liczebności grup. Dzieci często siedzą więc bez konkretnego zajęcia i czasami bez wystarczającej opieki.
Załóżmy jednak, że pozostałe dni wypełniamy - w zależności od wyboru - albo kursem językowym, albo różnymi warsztatami. Po wydaniu ponad 3 tys. zł na jedno dziecko i licznych kombinacjach z urlopami (nie tak łatwo go dostać dokładnie wtedy, gdy chcemy) możemy powiedzieć: uff, udało się.
To była wersja optymistyczna
Analizowaliśmy przykładowy, teoretyczny scenariusz. Mogło być łatwiej - nasze miasto może organizować liczne darmowe zajęcia, możemy mieć pod ręką dziadków lub sąsiadów, którzy chętnie nam pomogą. Ostatecznie można również zrezygnować ze wspólnego urlopu i rozłożyć go osobno. Wtedy będzie znacznie łatwiej.
Możemy też mieszkać w mieście, w którym o darmowe zajęcia jest trudno. Dodatkowo może przysługiwać nam o sześć dni urlopu mniej, co powoduje, że problem powiększa się w jednej rodzinie o dni 12. Być może musimy do rachunku doliczyć jeszcze dni dyrektorskie, bo szkoła nie wywiązuje się z obowiązku organizowania dla dzieci zajęć opiekuńczo-wychowawczych.
Nie chce się już myśleć, co w sytuacji, gdy zwyczajnie nie stać nas na żadne wyjazdy. Albo gorzej - mamy więcej niż jedno dziecko.
- Oboje jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że mamy po 26 dni urlopu, ale i tak to nie starczy, aby zapewnić opiekę dziecku. A co mają powiedzieć ci rodzice, którzy mają mniej? I na dodatek nie stać ich na wynajęcie niani lub nie mają do dyspozycji "instytucji babci"? Nie ukrywam, że bardzo nas ta sytuacja wkurza. I zastanawiam się, jak te wolne dni ogarniemy - podkreśla Urszula.
Czy wolne dla dzieci musi oznaczać kłopoty dla rodziców? Problem może da się rozwiązać. Do głowy przychodzą dwa wyjścia - albo ograniczyć ilość dni wolnych w szkole (skracając wakacje?), albo dodać rodzicom kilka dni bonusowego urlopu, który mogliby przeznaczyć na opiekę nad dziećmi. Pytanie, czy takie rozwiązania są w ogóle realne.