Pali, je i pije, ale nie kupuje – kto w pracy nie spotkał się z naciągaczem?
Z czego wynika skłonność do żerowania na innych? Z niedbałości, roztargnienia, a może skąpstwa?
13.08.2012 | aktual.: 13.08.2012 14:57
Cześć, daj fajkę!
Ten rodzaj naciągaczy znają chyba wszyscy. Palenie papierosów jest w ostatnich latach na indeksie. Sami palacze zdają sobie sprawę z uciążliwości swego nałogu. Wielu rzuciło palenie. Przynajmniej tak twierdzą. W rzeczywistości polega to na tym, że „nie kupują, ale palą dalej”. Idą na papieroska, wiedząc doskonale, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ich poczęstuje.
- Spytałam męża: Jak to jest? Od pół roku nie palimy, a po powrocie z pracy śmierdzisz gorzej niż kiedyś – mówi Grażyna, 35-letnia księgowa. – Przyznał się, że w firmie właściwie nic się nie zmieniło. Chodzi na fajkę równie często, jak wcześniej. Niepalącym staje się dopiero po pracy.
- Na nas, nałogowcach, sępią wszyscy. Najgorzej z szefami. Nie odmówisz im przecież – zżyma się 38-letni informatyk Sławek. – Palę do 10 fajek dziennie, a czasami po pracy z rano kupionej paczki nie zostaje mi nic. Najgorzej, że tu się tak nie da, jak z kawą czy herbatą. Na propozycję, żeby kupować wspólne, „firmowe” papierosy, każdy nabiera wody w usta. Zresztą, jak się podzielić kosztami? Jeden wypali więcej, drugi mniej.
Zdaniem palaczy, wymówki stosowane przez amatorów cudzych fajek świadczą o ich hipokryzji. „Ja tylko czasami sobie popalam”, „Ja właściwie nie muszę”, „Papierosy szkodzą, dlatego nie kupuję” – to popularne wykręty.
Palacze bronią się, jak mogą. Czasami humorem, czasami uciekając się do mniej przyjemnych metod. Sławek opowiada o koledze, który na prośbę „daj fajkę” wyciągał z kieszeni prawdziwą fajkę z długim cybuchem i z kamienną twarzą podawał ją „sępowi”. Innym, dość brzydkim sposobem, znanym z licealnych czasów, było wsadzenie do papierosa… uciętego paznokcia. Ten, kto go zapalił, miał dość na dłuższy czas.
Dlaczego to robimy?
Skąd bierze się zwyczaj naciągania? Nie jest łatwo na to odpowiedzieć, naturalnie pominąwszy powód najbardziej oczywisty, czyli taki, że ktoś po prostu nie ma pieniędzy. Taka sytuacja zdarza się jednak rzadko.
Istnieje na ten temat kilka teorii. Mówi się o zachowaniach przeniesionych z domu, albo wręcz z poprzednich pokoleń. Dają one znać o sobie na poziomie podświadomości. Niektórzy podbierają innym kawę czy kanapki, żeby poczuć dreszczyk emocji, przypływ adrenaliny, i zadowolenie, że nie zostali przyłapani.
Z kolei ktoś z bogatego domu może nie widzieć problemu w częstowaniu się drobiazgami. Są to po prostu dla niego rzeczy bez znaczenia. Nie kupi sobie herbaty czy paczki papierosów, bo o tym nie pomyśli. Zdarzają się też osoby skąpe, dla których problemem jest wydanie pieniędzy na podstawowe produkty. Jeśli nie muszą, nie będą tego robić
– Ludzie zapytani o motywy własnych zachowań najczęściej nie będą potrafili odpowiedzieć. Wytłumaczą się czymś, co im akurat przyjdzie do głowy – wyjaśnia psychoterapeutka Violetta Ruksza. – Dlatego wyjaśnienie powodów czyjegoś postępowania nie jest łatwe. W każdym przypadku przyczyna może być inna.
Nie kradnij mi kawy, koleś!
W tej dziedzinie naciągaczom jest o wiele łatwiej. O papierosa trzeba jednak poprosić. Paczki z kawą, herbatą czy cukrem stoją sobie w kuchni. Wystarczy wybrać moment, gdy nikogo tam nie ma i podebrać łyżkę lub dwie. Ten proceder można kontynuować długo i unikać zdemaskowania. Najbardziej bezczelni, przyłapani, potrafią „rżnąć głupa” na całego.
- Przyłapałam koleżankę na podbieraniu kawy z mojej szafki – mówi Grażyna. – Za pierwszym razem stwierdziła, że się pomyliła. Rzeczywiście jej szafka była obok, uwierzyłam więc. Za drugim tłumaczyła, że zapomniała kupić. Za trzecim obraziła się i zaczęła obgadywać mnie za plecami, że jestem nieżyciowa. Po miesiącu przyłapał ją kolega. Została napiętnowana. Odtąd kupuje kawę, ale… nosi ją w torbie. Widać boi się, że moglibyśmy jej odpłacić i podkradać tę jej drogocenną kawę.
Największy problem – pieniądze
Ale papierosy czy żywność to pół biedy. Najgorzej z takimi, którzy żerują na innych, pożyczając pieniądze. – Z moich obserwacji wynika, że „sępy” poprzestają najczęściej na drobnych sumach – konstatuje Sławek. – Pożyczają 10, 20 zł, albo jeszcze mniej – na jogurt, na bułkę. Tłumaczą, że nie mają drobnych albo że bankomat był nieczynny. Niektórzy jadą tak przez całe życie. To są niby drobiazgi. Nie przynoszą ani wielkich zysków, ani strat. Ale chodzi o sam fakt. Dlaczego jeden pamięta, żeby mieć przy sobie parę złotych na nagłe wydatki, a inny nie? Naprawdę nie wiem. Ale wiem jedno: im dłużej pracuję, tym bardziej mnie wkurzają takie zachowania.
Zdarza się też, że naciąganie przybiera poważniejsze rozmiary. Jeden kolega pożyczy od drugiego większą sumę, a z oddaniem są problemy. – Przydarzyło mi się coś podobnego. Dobry kumpel pożyczył ode mnie 5 tysięcy. Po dwóch tygodniach zniknął. Okazało się, że wyjechał do Anglii. Wyjazd miał nagrany od dawna, potrzebował kasy. Od tej pory minęły cztery lata. Oddał mi 2 tys., w ratach po 500 zł. Przez ostatni rok nie odezwał się ani razu – opowiada Jacek, matematyk.
Jak reagować?
Problem jest na tyle popularny, że często nurtuje nas pytanie: jak postępować w takich przypadkach? – Powiedzieć wprost osobie przyłapanej, czy przekraczającej granice w pożyczaniu, że sobie tego nie życzymy – mówi Violetta Ruksza. – Bardzo ważne jest, by jej przy tym nie obrażać, nie obwiniać, nie prowokować kłótni. Chociaż na otwarte postawienie sprawy stać niewielu. Jeśli naciągaczem jest szef, prawie na pewno nikt nie odważy mu się tego wypomnieć.
Najczęściej dusimy więc w sobie pretensję, obgadujemy za plecami. Pozostaje nam albo pogodzić się z sytuacją, albo zacząć bawić się w chomikowanie. Trzymać produkty w torbie, ukrywać przed współpracownikami. To mało komfortowa sytuacja, ale cóż – za brak asertywności trzeba płacić.
Tomasz Kowalczyk/Nap