Paliwo+. PiS chwali się niskimi cenami, ale to nie jego zasługa

- Ceny paliwa za rządów PiS znacznie spadły i wynoszą obecnie ok. 4 zł, a ceny paliwa za rządów PO i PSL wynosiły blisko 6 zł - chwalił się Bogdan Rzońca, szef sejmowej komisji infrastruktury. Problem w tym, że żadna w tym zasługa partii rządzącej. Przypominamy, co składa się na cenę, którą widzimy na dystrybutorze.

Paliwo+. PiS chwali się niskimi cenami, ale to nie jego zasługa
Źródło zdjęć: © WP.PL | Marek Wieliński
Jakub Ceglarz

11.07.2017 | aktual.: 11.07.2017 14:13

Wprowadzenie opłaty drogowej przez PiS budzi spore kontrowersje. Oznaczać ona będzie podwyżki cen paliw po 25 gr na litrze.

Jednak przewodniczący komisji infrastruktury Bogdan Rzońca z PiS chwali się na łamach PAP, że za rządów jego partii litr benzyny kosztuje ok. 4 zł, więc "mamy teraz ten dobry moment, bo mamy niską cenę paliwa". Dobry moment na co? Oczywiście na podwyżki i wprowadzenie nowego podatku.

Problem w tym, że spadek cen to żadna zasługa polityków, którzy nie zrobili absolutnie nic w tym kierunku. A pole manewru władza ma bardzo duże, o czym zresztą politycy PiS chętnie mówili - ale gdy byli w opozycji.

Zresztą tak samo, jak żadną zasługą Donalda Tuska nie było paliwo po 3,70 w grudniu 2008 roku, gdy po wybuchu kryzysu finansowego światowe ceny ropy spadły o prawie 70 proc.

Samego paliwa w paliwie jest bowiem mniej niż połowa. Większość (ok. 57 proc.) to akcyza, podatek VAT oraz opłata paliwowa, które trafiają do budżetu. Obniżka choćby jednego z nich mogłaby spowodować, że tankowalibyśmy nawet nie za 4, a nawet za 3 zł za litr.

Gdy bowiem na dystrybutorze widzimy 4,30 zł za litr benzyny bezołowiowej, to oznacza, że benzyna kosztuje zaledwie… 1,79 zł. Reszta to wspomniane obciążenia publiczne i znikoma marża dystrybutora.

Po wprowadzeniu opłaty drogowej udział danin publicznych w cenie litra paliwa wzrośnie do 60 proc. To mniej więcej tak, jakby zapłacić za litrową wodę mineralną, a wypić zaledwie 400 ml.

Obecne obniżki ceny paliwa rząd zawdzięczają wyłącznie gigantycznej nadpodaży surowca na świecie, którego cena jeszcze niedawno osiągała historyczne minima.

Teraz co prawda nieco się odbiła od dna, ale wciąż za baryłkę ropy na światowych rynkach trzeba zapłacić ledwie połowę tego co w 2014 roku. Czyli właśnie wtedy, gdy na stacjach paliw oglądaliśmy wspomniane 6 zł.

O czasach, gdy baryłka surowca kosztowała mniej niż 30 dol. możemy na razie zapomnieć. Również za sprawą producentów ropy, którzy robią wszystko, by podnieść jej cenę. Pod koniec maja kraje OPEC i Rosja przedłużyły o 9 miesięcy porozumienie, ograniczające wydobycie.

Ceny baryłki ropy w ostatnich 4 latach:

Obraz
© Money.pl

Ropy na rynek trafi więc mniej, a to oznacza automatyczny wzrost cen (choć jak twierdzą analitycy, na szczęście nie aż tak wielki).

Obóz rządzący musi więc pamiętać, że stosunkowo niskie ceny to nie jest ich zasługa. A jeśli już próbują sobie przypisać sukces, to niech będą konsekwentni. I wezmą odpowiedzialność, gdy np. na światowych rynkach baryłka ropy znów kosztować będzie 100 dol., albo kurs amerykańskiej waluty wzrośnie. Wtedy na stacjach benzynowych znów ujrzymy 6 z przodu. I do tego jeszcze 25 groszy opłaty paliwowej.

Problem w tym, że w takim przypadku na pewno usłyszymy o "niekorzystnych warunkach makroekonomicznych na światowych rynkach". Oczywiście "niezależnych od polskiego rządu".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (191)