Państwowe sprzedam

Rząd planuje w półtora roku sprywatyzować tyle, ile wcześniej w pięć lat. Czy takie przyspieszenie - w dużo gorszych warunkach zewnętrznych - jest możliwe? Jaki ekonomiczny i polityczny sens ma tak zaprojektowana operacja?

Państwowe sprzedam
Źródło zdjęć: © Nowy Przemysł

02.10.2009 13:02

Niedawna uroczystość podpisania wstępnej umowy sprzedaży 88 proc. akcji PZL WSK Świdnik grupie AgustaWestland sprawiła, że kamień z serca spadł bardzo wielu osobom.

- Inwestor zapewnia nam przyszłość, bo ma odpowiedni poziom technologii, silne podstawy finansowe, jest światowym graczem - powiedział prezes Świdnika Mieczysław Majewski. - Tymczasem my zaczęliśmy wyczerpywać możliwości rozwoju.

Według niego, świdnicka spółka nie mogłaby samodzielnie wyprodukować już nowoczesnego, konkurencyjnego produktu. Nie ten potencjał, nie te możliwości w globalnej gospodarce. Inwestor podtrzyma w Świdniku produkcję i rozwinie produkty, których potrzebuje modernizująca się armia. - Polskie siły zbrojne będą mogły liczyć na dostawy najnowocześniejszych śmigłowców - podkreślił Giuseppe Orsi, dyrektor generalny AgustaWestland.

Dokończyć, co się zaczęło

Okazuje się więc, że prywatyzacja -jeżeli jest zaplanowana i konsekwentnie realizowana - służy nie tyle pozyskaniu przychodów budżetowych, jak się powszechnie wydaje, co pożądanym zmianom branż, sektorów, całej gospodarki. Tak było na początku lat 90. minionego stulecia, gdy w ciągu pięciu lat sprzedano prywatnym inwestorom 3,5 tysiąca przedsiębiorstw państwowych. To przesądziło, wraz z równoległą erupcją zakładania prywatnych firm, o udanej i szybkiej transformacji. Już w 1995 roku ponad połowa PKB była wytwarzana w sektorze niepublicznym.

Jeżeli jednak za miarę zmian przyjąć udział majątku narodowego, którym zarządzają pośrednio urzędnicy państwowi, to proces transformacji... wciąż jeszcze trwa. Łącznie wykonują oni prawa z akcji i udziałów w około dwóch tysiącach spółek z udziałem Skarbu Państwa. Nie sama ich liczba jest tu ważna, lecz wielkość wielu tych spółek i rola, jaką odgrywają w kluczowych sektorach. W energetyce - prywatyzacja błysnęła i zamarła. Koncepcje zmiany właściciela w największych spółkach chemicznych pojawiały się od połowy minionej dekady, lecz później zamierały w pracach każdej koalicji rządowej. O prywatyzacji górnictwa też mówi się od lat, jednak jej zwolenników jest równie wielu, co przeciwników. - Wydajność pracy kopalni spada, a przecież nie wszystko można zrzucić na warunki górniczo-geologiczne - ocenia były wicepremier i minister gospodarki Janusz Steinhof. - Przyszłość górnictwa związana jest głównie z koncepcją jego prywatyzacji.

Eksperci wskazują, że największą bolączką tego sektora jest brak środków na inwestycje. Do końca 2015 roku górnictwo powinno zainwestować 20 mld zł. Tymczasem spółki węglowe mogą jedynie pomarzyć o kredytach bankowych, a własne środki ledwie starczają na bieżące modernizacje.

- Źródłem finansowania kopalni w przyszłości będą środki od największych konsumentów węgla - uważa Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki. - Chodzi o energetykę, hutnictwo czy przemysł cementowy.

Jednak sama energetyka powinna zainwestować do końca przyszłej dekady 60 mld zł. Musi odnowić i zwiększyć moce wytwórcze (w tym te czerpiące ze źródeł odnawialnych), przystosować się do wymogów ograniczenia emisji CO2, zmodernizować i rozbudować infrastrukturę przesyłu i dystrybucji.

- Energetyka sama ich nie wygeneruje, a budżet nie dopłaci takiej kwoty, bo byłoby to niezgodne z zasadami wolnego rynku - uważa Adam Szejnfeld, wiceminister gospodarki. Dalsza prywatyzacja energetyki, która wybuchła i zgasła, to także szansa na faktyczny rozwój mechanizmów wolnego rynku - z wszystkimi tego skutkami dla odbiorców energii.

Ministerstwo Skarbu Państwa wciąż liczy na zakończenie procesu prywatyzacji pierwszej grupy spółek chemicznych jeszcze w tym roku. - Tyle że na realizację tego planu mają wpływ czynniki zewnętrzne - przyznaje Adam Leszkiewicz, wiceminister Skarbu Państwa.

Chodzi przede wszystkim o fakt, że na ostatnim etapie tego procesu prywatyzacyjnego inwestor będzie musiał uzyskać szereg zgód (UOKiK, MSWiA). Zainteresowanie firmami chemicznymi jest jednak spore, także ze strony spółek z zagranicy.

Polska chemia musi inwestować w nowe technologie i produkty. O finansowaniu projektów, dających wieloletnią perspektywę rozwoju i konkurencyjności, nie ma co marzyć bez prywatyzacji. Ta jednak będzie procesem szczególnie skomplikowanym, o trudnych do przewidzenia efektach.

- Nie jest to proces łatwy, gdyż występuje rozdrobnienie podmiotów, a ich aktywa i instalacje produkcyjne różnią się pod względem atrakcyjności - uważają Kevin Waddell, starszy partner, i Oktawian K. Zając, konsultant z Boston Consulting Group. - Potencjalni inwestorzy branżowi mogą nie być zainteresowani całym zakresem działalności sprzedawanych spółek, lecz jedynie konkretnymi biznesami (np. sodą czy nawozami). Może to negatywnie wpłynąć na ich wycenę czy grup spółek, jeśli tylko w takiej konfguracji mogłyby być sprzedane. Z drugiej strony inwestorzy finansowi mogą dostrzec wartość w przejęciu wybranych podmiotów, a następnie restrukturyzacji, wydzieleniu i sprzedaży wybranych obszarów biznesowych.

Na swoją szansę wynikającą z prywatyzacji czeka też transport, szczególnie PKP Cargo i PKP Intercity. U ich boku zdążyła już wyrosnąć silna konkurencja prywatnych spółek, podobnie jak spółce PLL LOT i 85 spółkom PKS. Wielkie zmiany na rynku finansowym może przynieść prywatyzacja Giełdy Papierów Wartościowych i banku PKO BP.

Grzech zaniechania

Przykładów udanych prywatyzacji jest wiele, także w dziewiczym do niedawna sektorze górnictwa węgla kamiennego. Debiut giełdowy spółki Lubelski Węgiel Bogdanka przyniósł jej 528 mln zł. Dzięki środkom z giełdy może ona zrealizować plan podwojenia w ciągu pięciu lat wydobycia. Wydobycie w innych spółkach węglowych spada, czemu towarzyszą bezskuteczne apele o środki publiczne na konieczne inwestycje.

Przykładów na "nie" jest mało, ale są one często spektakularne. Wszystkie niemal noszą wspólne piętno grzechu zaniechania, czyli zwlekania z prywatyzacją. Tak było właśnie w przypadku stoczni Gdynia i Szczecin, których przekształcenia zaczęły się w 1992 roku. Niezależnie od rozstrzygnięć w "kwestii katarskiej", aktualne pozostanie pytanie: dlaczego tak długo trwał ten proces, który tylko podatników polskich kosztował 5 mld zł (dołożyli się też podatnicy unijni), dlaczego był tak nieudolny.

Próbujący ustalić fakty kontrolerzy NIK wystawili w lipcu tego roku bardzo surową ocenę działaniom wszystkich odpowiedzialnych za restrukturyzację i prywatyzację stoczni: kolejnym rządom, ARP, Korporacji Polskie Stocznie, zarządom. Tworzono wciąż nowe strategie, choć stare nie zostały zrealizowane, wielokrotnie zmieniano koncepcje. W żadnym obszarze: gospodarczym, społecznym i makroekonomicznym, nie osiągnięto zaplanowanych celów, w tym kluczowego: odzyskania przez stocznie zdolności do prowadzenia działalności na zasadach wolnego rynku. Do ich prywatyzowania zabrano się dopiero w 2007 roku, gdy były w stanie upadłości.

W sytuacji kryzysu światowego szereg spółek Skarbu Państwa boi się, że może nie doczekać lepszych czasów. Aktualne są więc te same powody prywatyzacji, co przed laty, gdy chodziło o poprawę konkurencyjności przez pozyskanie środków na inwestycje, know-how prywatnego inwestora, rozszerzenie rynków zbytu. Doszły też nowe powody: ucieczka przed bankructwem, ale też zerwanie z zawłaszczeniem spółek przez kolejne rządy. Z każdą zmianą polityczną przewracają się klocki domina w radach nadzorczych i zarządach. Od powstania koncernu PKN Orlen (1999 r.) w zarządzie pracowało 40 osób, a każda krócej niż dwa lata... *Stare zarzuty, nowe pytania *

Prywatyzacja w Polsce nie przebiegała bez problemów - ma więc też swoją ciemną stronę. Zmieniająca się opozycja stawiała zarzuty braku jawności i przejrzystości sprzedaży konkretnej spółki. Zbyt skomplikowane były procedury prywatyzacyjne, rosły koszty. Nowe, prywatne przedsiębiorstwa przetrwały na rynku, ale kosztem wzrostu bezrobocia.

Nieśmiertelny jak populizm zarzut wyprzedaży mienia zagranicznym inwestorom nie wyklucza zasadności pytania o sens tak, a nie inaczej poprowadzonych procesów prywatyzacyjnych w niektórych branżach. Czy np. sprzedaż zagranicznym inwestorom aż 70 proc. polskiego rynku bankowego (szczególnie oceniana z perspektywy kryzysu bankowości) była rozsądnym i przemyślanym posunięciem?

Dziś śmielej podnoszone są też inne argumenty, które w okresie utrwalania wolnego rynku wydawały się herezją. Światowy kryzys podał w wątpliwość doktrynalnie traktowaną tezę, że tylko prywatne przedsiębiorstwa są bardziej efektywne od publicznych. Sceptycyzm ten podziela m.in. doradca ds. ekonomicznych Prezydenta RP Ryszard Bugaj.

- Program prywatyzacji powinien być podporządkowany jasnej, określonej koncepcji służącej pożądanym zmianom - stwierdza Bugaj.

Światowy kryzys i duża podaż aktywów fabryk, jak również "przypadek" sprzedaży stoczni Gdynia i Szczecin, zmuszają do stawiania autorom przyspieszonej prywatyzacji kilku pytań. Czy rozsądnie jest sprzedawać właśnie teraz walory? Czy znajdą się inwestorzy, a jeżeli tak, to czy ci pożądani? Co ich będzie bardziej interesowało - spółki, rynek zbytu, a może "pokawałkowanie" biznesu i szybka ich wyprzedaż? Jakich dokonają zmian i jakie dadzą impulsy gospodarce?

Odpowiedzi na niektóre pytania nie będzie dopóty, dopóki nie ruszy prywatyzacja, a na jeszcze inne - dopóki nie zostanie ona zrealizowana. Rząd nie ułatwia wyrobienia zainteresowanym opinii co do form i samego zamiaru prywatyzacji (pod wpływem koalicjanta premier dopuścił sprzedaż spółek pracownikom, z czego chce skorzystać np. załoga kopalni Silesia). Od pierwszej wersji planu prywatyzacji (22 kwietnia 2008 r.) listę zmieniano trzy razy.

Rząd nie ukrywa natomiast, że przychody z prywatyzacyjnej ofensywy - które mają sięgnąć 36,7 mld zł do końca 2010 roku - są potrzebne ze względu na trudną sytuację budżetową. Dlatego np. przy sprzedaży 67 proc. akcji Enea głównym kryterium wyboru inwestora jest najwyższa oferta, bo chodzi o kwotę zaczynającą się od 4,3 mld zł. Istnieje jednak obawa, że wobec presji dziurawego budżetu negocjowanie kwot ze świadomymi tej sytuacji inwestorami może okazać się bardzo trudne.

Barierą realizacji niektórych procesów mogą się okazać kwestie pracownicze - prezesi i związkowcy wielu firm nie wiedzą, czy rząd nie zmieni sposobu prywatyzacji oraz podpisanych w ramach Zespołu Trójstronnego ustaleń z poprzednim rządem.

Kram ze spółkami?

Czy w półtora roku można sprywatyzować tyle spółek, ile ostatnio w ciągu pięciu lat, zakładając, że mają to być operacje racjonalnie zaplanowane, przygotowane i starannie przeprowadzone? Czy napięty harmonogram nie zmieni planu w chaotyczny jarmark aktywów?

- Program przyspieszonej prywatyzacji jest wykonalny, choć wymaga segmentacji 800 spółek na dwie grupy - uważa Grzegorz Cimochowski, dyrektor w warszawskim biurze Boston Consulting Group. Według niego, w pierwszej, nielicznej, powinny znaleźć się spółki o strategicznym znaczeniu dla danej branży i gospodarki, w tym prywatyzowane w drodze publicznej oferty przez giełdę. Wymagają one przejścia pełnej ścieżki, począwszy od uzyskania zgody organów założycielskich, organów nadzoru, opinii społecznych, przez bardzo staranne przygotowanie oceny jej wartości, po proces negocjacji z inwestorami strategicznymi. Pełen cykl, jak dowodzi historia prywatyzacji dużych spółek, trwa właśnie około 1,5 roku.

Natomiast w drugiej grupie spółek - mniejszych, także tych, w których Skarb Państwa ma niewielkie udziały (tzw. resztówki), MSP powinno zastosować uproszczony schemat sprzedaży, z zachowaniem zasady pełnej przejrzystości procesu.

- Jednak aby to zrealizować, MSP powinno już mieć za sobą wybór metod prywatyzacji dla poszczególnych spółek, terminy zbycia, kto jaką rolę będzie odgrywał i za co odpowiadał - tłumaczy Cimochowski. - Jeżeli tak nie jest, to nawet gdy resort skorzysta z pomocy firm doradczych przy pracach nad prywatyzacją spółek z pierwszej grupy, sprzedaż wielu z drugiej grupy może być nierealna do końca przyszłego roku.

Bez względu na finał "przyspieszonej" prywatyzacji, można uspokoić ich przeciwników. Nie wszystkie spółki SP zostaną sprzedane. Poza jej nawiasem pozostanie 26 firm, w tym strategiczne z sektora paliwowego i gazowniczego. Prywatyzację 23 spółek przesunięto na czas nieokreślony, głównie z powodów przeszkód formalnych - np. TF Silesia, Górnośląskiej Agencji Przekształceń Przedsiębiorstw.

Jeśli "plan Grada" uda się zrealizować, już za dwa lata żaden z kolejnych rządów nie będzie mógł liczyć na fskalny wymiar prywatyzacji. Źródło wyschnie. Zarazem do minimum spadnie możliwość politycznego wpływania na sytuację w branżach. To dlatego ta prywatyzacja powinna być zrobiona starannie, bo jej skutki gospodarka odczuwać będzie latami.

Piotr Stefaniak
Nowy Przemysł

energetykaenergiaprywatyzacja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)