Polskie opiekunki utknęły w Niemczech. Ale mało kto chce wracać

- Po co mam wracać? Żeby stać pół dnia na granicy i narażać rodzinę? - mówi money.pl pani Iwona, polska opiekunka osób starszych w Niemczech. Takich jak ona jest więcej. Na powrót decyduje się stosunkowo mało Polek.

Polskie opiekunki utknęły w Niemczech. Ale mało kto chce wracać
Źródło zdjęć: © East News | East News
Jakub Ceglarz

21.03.2020 14:15

Pani Iwona pracuje w okolicach Stuttgartu. Jak mówi, wielkich utrudnień w codziennym życiu nie ma. Sklepy funkcjonują w miarę normalnie, ludzie chodzą do pracy.

- Jakieś restrykcje dotyczą restauracji i barów, ale ja tam nie chodzę, więc nie wiem dokładnie - mówi nasza rozmówczyni.

Ona pracuje w systemie 6 tygodni na zleceniu, a potem 6 tygodni w domu, w Wielkopolsce. Gdy wyjeżdżała z Polski w połowie lutego, o epidemii mało kto mówił. - Kto by się spodziewał, że sytuacja zrobi się aż tak poważna - mówi.

Zlecenie Iwony kończy się pod koniec marca. - Specjalnie tak to wyliczyłam, żeby do domu wrócić przed Wielkanocą - mówi. Przyznaje jednak, że teraz zaczyna odczuwać pewne obawy.

- Kończę za niecałe dwa tygodnie i nie wiem, co robić. Mam nadzieję, że sytuacja do tego czasu się choć trochę unormuje - podkreśla. Jak tłumaczy, z niepokojem śledzi to, co dzieje się na granicy polsko-niemieckiej. W drogę powrotną ma jechać busem.

Pytamy, czy nie lepiej zrezygnować ze zlecenia przed czasem i wrócić do domu już teraz. - A po co ja mam teraz wracać? Żeby pół dnia spędzić na granicy, narazić rodzinę i potem siedzieć w kwarantannie przez 2 tygodnie? - pyta. Jak dodaje, nie chce też zostawiać swojej podopiecznej. Poza tym musiałaby znaleźć zmienniczkę, bo do tego zobowiązuje ją umowa z pośrednikiem.

Na forach internetowych widać jednak wzmożony ruch. Wiele Polek poszukuje zmienniczek tylko po to, by móc wrócić do domu. "Nie wyobrażam sobie, żeby nie być w tej trudnej sytuacji z rodziną" - takich argumentacji nie brakuje.

Ale wydaje się, że więcej jest kobiet, które koronawirusa się nie boją. I szukają pracy mimo szalejącej epidemii.

Pani Katarzyna pracuje w okolicach Hamburga. Kilka dni temu rozpoczęła nowe zlecenie. - Podopieczny zmarł, a ja musiałam szukać nowej pracy - tłumaczy.

Jako opiekunka pracuje 4 lata, więc ma już wyrobione kontakty w północnych Niemczech.

Nie planowała powrotu? - Absolutnie, co to za różnica, czy ja będę siedziała w domu w Polsce, czy tutaj? Tu przynajmniej zarobię - mówi. I dodaje, że w trudnych czasach nawet stawki poszły odrobinę w górę. Choć ona akurat pracuje "na czarno", więc nie wie, jak to wygląda u pośredników.

- Wie pan, rodzina podopiecznej pracuje i stara się jej nie odwiedzać, więc i ja pracy mam automatycznie więcej - mówi Katarzyna. A to oznacza wyższe wynagrodzenie, zazwyczaj na poziomie 1400-1500 euro miesięcznie. Do tego wikt i opierunek.

Katarzyna planuje pozostać za granicą do drugiej połowy kwietnia. - A Wielkanoc? Wiadomo, będę tęsknić za rodziną, ale to nie pierwszy raz, kiedy nie ma mnie w domu na święta - tłumaczy. Jak dodaje, znacznie ważniejsze jest dla niej Boże Narodzenie, które chce spędzać w domu.

- Z tego, co rozmawiam z koleżankami, to raczej większość decyduje się zostać. Nikt nie wykonuje nerwowych ruchów - mówi.

Powód? - Przecież my tu i tak głównie siedzimy z podopiecznymi w domu. Tyle, co wyjdę do sklepu po zakupy albo na spacer do parku. Zresztą w obecnej sytuacji staramy się to mocno ograniczać, bo mamy świadomość zagrożenia - puentuje.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.plwp

Źródło artykułu:WP Finanse
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (198)