"Pośrednikom nieruchomości płaci się za wiedzę". Ale czy to uczciwe, żeby płacił tylko kupujący?
15 tysięcy złotych zapłaciłam pośrednikowi nieruchomości. Ja, która zawsze się zarzekałam, że nie skorzystam z agencji. Tyle, że ofert bezpośrednich praktycznie nie ma, bo agenci bardzo łatwo przekonują sprzedających, by zawarli z nimi umowę na wyłączność. Ten argument brzmi tak: "prowizję i tak zapłaci kupujący". A ja mam wątpliwości, czy to uczciwe.
"Czy jest u nas na grupie ktoś, kto mieszka przy ulicy Broniewskiego na czwartym piętrze w 50-metrowym mieszkaniu? Z okna w dużym pokoju widać przystanek autobusowy. Albo zna kogoś, kto tam mieszka"? - to ogłoszenie, które pojawiło się na żoliborskiej grupie sąsiedzkiej. Dokładnego adresu nie ma, bo właśnie trzeba go ustalić.
Wywołało to lawinę pytań: a po co pan szuka? Czy właściciel tego mieszkania zalewa sąsiadów na dole, organizuje imprezy albo jest poszukiwanym przestępcą? Autor ogłoszenia szybko doprecyzował, że nic z tych rzeczy, bo prostu znalazł na stronie agencji nieruchomości ofertę jego sprzedaży i chciałby ominąć pośrednika.
W namierzeniu mieszkania nikt nie pomógł, ale na człowieka spadły gromy – że cwaniak, nie szanuje cudzej pracy, że skąpy. Oczywiście, wyodrębniła się również grupa dopingujących, którzy dowodzili, że "agenci to pijawki" i "za nic inkasują po kilka tysięcy".
Obejrzyj: Kontrowersyjny podatek powraca. "Polacy się go boją, bo ma istotne minusy"
"Pani kochana, bez pośrednika nikt nie kupi"
Odruchowo poczułam do samozwańczego detektywa sympatię. Nie chciał grać w grę, której reguł nie ustalał. O ile ofert najmu bezpośrednio od właściciela jest w sieci całkiem sporo, to kupić mieszkanie bez pośrednika w dużym mieście właściwie niepodobna. Koleżanka opowiadała mi, że gdy przed rokiem umieściła na portalu ogłoszenie o sprzedaży mieszkania, wyraźnie zaznaczyła: "pośrednikom dziękuję, proszę nie dzwonić".
- W ciągu doby odebrałam 30 telefonów od agentów. Wszyscy przekonywali mnie, że bez pośrednika się nie da, że za duże ryzyko, że "pani sobie nie wyobraża, jak to trudno bezpiecznie sprzedać w dzisiejszych czasach mieszkanie". Któryś nawet przekonywał mnie, że "klienci niechętnie patrzą na oferty bezpośrednie, bo wolą, żeby zaangażowany był profesjonalista".
Jak się ta historia skończyła? Gdzieś w okolicy czterdziestego telefonu koleżanka ugięła się i podpisała umowę na wyłączność. Mieszkanie sprzedała bardzo szybko, choć inna sprawa, że tak dobrze zlokalizowany i utrzymany lokal nie może się nie znaleźć nabywcy.
- Nic na tym nie straciłam. Całą prowizję i tak zapłacił kupujący – przyznała koleżanka.
Do mieszkań jest kolejka chętnych, więc bierzesz albo zostawiasz
I tu dochodzimy do sedna problemu: kto powinien płacić prowizję? Są trzy warianty: ten, który ma mieszkanie (sprzedający lub wynajmujący), ten, kto mieszkania potrzebuje (kupujący lub najmujący) albo obie strony (po równo lub w różnych proporcjach). Nawet wśród agentów nieruchomości nie ma jednomyślności i co biuro, to inne zasady. Jeszcze kilka lat temu, w czasie kryzysu na rynku nieruchomości, obowiązek ten częściej przerzucano na sprzedającego. Przynajmniej oficjalnie.
- Proszę nie wierzyć w slogany, zgodnie z którymi "kupujący nie płaci prowizji". Napisać można wszystko, a rzeczywistość jest taka, że prowizja pośrednika została ujęta w ofercie. Taki komunikat bardzo dobrze działa jednak na klientów, bo wiedzą, że zapłacą określoną w ogłoszeniu cenę – albo nawet wynegocjują niższą. Obietnica braku prowizji działa lepiej niż kampania reklamowa – mówi Wirtualnej Polsce właścicielka jednej z łódzkich agencji nieruchomości.
W kontekście kupowania mieszkania, które kosztuje kilkaset tysięcy złotych, kilka czy nawet kilkanaście tysięcy złotych prowizji nie wydaje się robić wielkiej różnicy, ale to jednak żywy pieniądz. A wiadomo, lepiej mieć niż nie mieć. Zawsze zarzekałam się, że kupię mieszkanie bezpośrednio, ale poległam, bo takich ofert jest po prostu bardzo mało (historia mojej koleżanki do pewnego stopnia wyjaśnia, dlaczego tak jest).
Skontaktowałam się z agencją, która miała w ofercie mieszkanie, którego zdjęcia znalazłam w internecie. Firma nie stosowała zagrywki "kupujący nie płaci", ale od razu podała warunki: pomoc ma mnie kosztować 15 tys. zł. To 4,5 proc. wartości mieszkania. O dobre 1,5 pkt. proc. więcej niż wynosi warszawska średnia.
Negocjacje nie wchodziły w grę, a jako że mieszkanie bardzo mi się podobało, przełknęłam konieczność zapłaty kilku średnich krajowych. Żal jednak pozostał, bo choć wyboru agencji dokonał sprzedający, to płacić muszę ja. A gdybym nie była zadowolona z usług agentki? Gdyby wykonywała pracę niedbale? Mogłabym co najwyżej zrezygnować z kupna mieszkania i szukać dalej. Kolejne mieszkanie, kolejny pośrednik…
Wiedza kosztuje - prawda, ale...
- My sprzedajemy informację, a w dzisiejszym świecie informacja jest najważniejsza. Poza tym agenci mają duże doświadczenie w branży i zwracają uwagę na rzeczy, których nie widzi kupujący – przekonuje mnie Juliusz Wilczyński, prezes Wielkopolskiego Stowarzyszenie Pośredników w Obrocie Nieruchomościami.
Zadzwoniłam do niego, bo koleżanka z Poznania zwróciła w rozmowie ze mną uwagę na to, że o ile w Warszawie praktycznie normą jest, że prowizję płaci najemca/kupujący, to w stolicy Wielkopolski jest odwrotnie.
Juliusz Wilczyński nie widzi takiej zależności. Mówi o innym wariancie: coraz częściej pośrednik reprezentuje tylko jedną stronę – tę, która płaci. Czyli z reguły kupującego. Agent negocjuje w jego imieniu cenę, sprawdza stan prawny. A jako że zakup mieszkania to często najpoważniejsza decyzja finansowa w życiu, nie warto oszczędzać na bezpieczeństwie.
Zakup niebagatelny, prawda, ale ten mechanizm wygląda tak: ktoś chce sprzedać mieszkanie, więc znajduje pośrednika, który zrobi ładne zdjęcia, wrzuci ogłoszenie i będzie odbierał telefony od klientów. A rachunek za to wszystko zapłacę ja, kupująca, w imię tego, że ktoś chce mi zapewnić bezpieczeństwo. Cudownie.
- Czasem kupującym wydaje się, że jak ominą pośrednika (bo na przykład nawiążą bezpośredni kontakt ze sprzedającym), to oszczędzają te 10 tysięcy. Tymczasem z reguły na tym tracą, bo potrafimy bardzo dobrze negocjować ceny – mówi Wilczyński.
Przekonuje, że wielu działań agenta klient nie widzi, ale są one na jego rzecz wykonywane: sprawdzenie księgi wieczystej, rozeznanie się, czy sąsiedzi nie sprawiają problemów, zorientowanie się w problemach konstrukcyjnych budynku. A część klientów myśli, że ta praca to zrobienie kilku zdjęć i mają żal, że trzeba za to płacić. Dodaje, że prowadzenie biura też przecież kosztuje i przy prowizji rzędu 2 proc. utrzymanie tego biznesu nie jest możliwe.
- Żeby utrzymać firmę, prowizja powinna wynosić ok. 6 proc., z czego połowa jest dla pośrednika. Brać 2 proc. to wstyd. Przecież benzyna, reklama, koszty pracy rosną, a żaden agent nie chce zarabiać 2 tys. zł. Pani by chciała za takie pieniądze zająć się pośrednictwem? – pyta.
Popis ignorancji też się zdarza
Pewnie, że nie, ale też wiem, że są pośrednicy, którzy pracę wykonują byle jak, więc o żadnym "bezpieczeństwie transakcji" nie ma mowy. Taki przykład: były partner koleżanki miał kilka mieszkań na wynajem. Pośredniczka znalazła oferty w internecie i zapytała, czy jest zainteresowany wynajęciem dwóch, bo do jej biura przyszli klienci zainteresowani mieszkaniem właśnie w tej lokalizacji. Mężczyzna odparł, że dotychczas wynajmował bez pomocy agencji, ale jeśli najemcy zapłacą prowizję, to jasne, mogą przyjść oglądać.
Kilka dni później pośredniczka przyprowadziła klientów. Pierwszy raz w życiu zobaczyła mieszkania na własne oczy i nawet nie próbowała udawać, że coś o nich wie. "Pani Małgorzato, z którego roku jest budynek? Wysokość sufitów standardowa jak widzę, prawda?" – zwracała się co chwilę do koleżanki. Choć właściciel mieszkań był nieobecny, dla agentki nie stanowiło problemu, że umowy podpisała moja koleżanka, która nie miała do nich żadnych praw. Pośredniczka nawet nie zająknęła się o pełnomocnictwie.
Oba mieszkania zostały wynajęte, więc pośredniczka po godzinie wyszła bogatsza o tysiąc złotych.
Byłam tam jako osoba towarzysząca i nie mogłam uwierzyć, że tak może działać profesjonalny pośrednik. Zakładam, że to jednak margines i większość agentów sumiennie podchodzi do obowiązków, niemniej pomna tamtego doświadczenia, jestem wściekła, gdy słyszę, że muszę zapłacić pośrednikowi, bo to specjalista – z definicji.
Nieruchomości od kilku lat nieustannie drożeją. Obliczana procentowo prowizja to coraz bardziej odczuwalne obciążenie. Wiem, że utrzymanie biura obrotu nieruchomości kosztuje, ale przerzucanie tego na klienta, który po prostu chce kupić lub wynająć mieszkanie, nie wydaje mi się uczciwe. Próby przekonywania, że "na tak ważnej rzeczy nie wolno oszczędzać" traktuję jako naruszenie mojego prawa do podejmowania decyzji. Jeśli chcę podjąć ryzyko i kupić mieszkanie bez asysty, to powinnam mieć prawo do ewentualnego błędu. A może mam w rodzinie prawnika albo agenta nieruchomości, z których pomocy chciałabym skorzystać?
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl