Praca na prowincji? Tylko dla sprzedawców, fryzjerów, mechników
Sprzedawcy, fryzjerzy, budowlańcy. Tylko ci pracownicy mogą przetrwać na prowincji. Dla innych profesji nie ma pracy.
31.03.2010 | aktual.: 31.03.2010 15:52
Sprzedawcy, fryzjerzy, budowlańcy. Tylko ci pracownicy przetrwają na prowincji. Dla innych profesji nie ma pracy. Młodym ludziom, którzy chcą mieszkać w małych miejscowościach, nie opłaca się kształcić?
Co zrobi na wsi psycholog albo informatyk?
- Kiedyś słyszałem, jak rodzice mówili dorastającemu synowi, żeby czasem nie wybierał się na studia! A jeśli nie chce być rolnikiem jak jego ojciec i dziadek, to przynajmniej niech się na mechanika wyuczy i założy sobie warsztat. I tak jest z pracą za miastem. Młodzi, jeśli nawet są utalentowani w jakiejś dziedzinie, nie spełniają się w niej. Bo jeśli chcą mieszkać na prowincji, to zwyczajnie nie utrzymają się ze swych zdolności czy nieprzydatnego na wsi wykształcenia. No bo co zrobi na wsi psycholog, politolog czy informatyk? A jeśli na wsi nie ma szkoły ani urzędu? – zastanawia się Tomasz Gralczyk, psycholog, doradca personalny, prowadzi rekrutacje w branży IT.
W miastach co piąty mieszkaniec ma wyższe wykształcenie. Na wsi takich osób jest tylko 6,4 proc. (dane GUS), zaś średnie wykształcenie ma 24,6 proc. osób. Co trzeci mieszkaniec wsi ma wykształcenie podstawowe. Zarówno osoby z wyższym, jak i średnim wykształceniem uciekają do miasta. Mieszkańcy wsi cierpią z powodu bezrobocia - mają zbyt niskie kwalifikacje i nie stać ich na szkolenia. Młodzi i wykształceni mogliby zakładać własne firmy i dawać zatrudnienie innym, ale najczęściej nie wierzą w sukces. Twierdzą, że nie stać ich na własny biznes. Boją się ryzyka, biurokracji - twierdzą, że firma na prowincji nie przetrwa. Powtarzają, że po prostu muszą mieszkać i pracować w mieście. Do rodzinnego domu przyjeżdżają na weekendy i urlopy. Albo idą za radą najbliższych i specjalizują się tylko w potrzebnych na wsi zawodach.
Joanna: chciałam być lekarzem, zostałam sprzedawcą
Tak jak Joanna, 21-letnia sprzedawczyni w sklepie spożywczym we wsi Rytel koło Chojnic, która mówi że chciała zostać lekarzem. Przez rok chodziła do liceum ogólnokształcącego. Jak twierdzi miała dobre oceny, nauczyciele ją chwalili. Miała szansę się wybić.
- Musiałam dojeżdżać do miasta. Pochodzę z biednej rodziny, mam kilkoro rodzeństwa. W szkole wiadomo – to trzeba zapłacić na komitet rodzicielski, to na ubezpieczenie. Taką książkę kupić, to znów inną. Nawet Internetu nie mam w domu. Moich rodziców zwyczajnie nie było stać na to, żebym się uczyła. Bo przecież po ogólniaku musiałbym iść na studia. Rodzice musieliby utrzymywać mnie jeszcze kilka lat. Dlatego przeniosłam się do „zawodówki”, nauczyłam się obsługi kasy fiskalnej i będąc w szkole już pracowałam w sklepie. Innej, lepiej płatnej pracy dla kobiety tu nie ma. Zarabiam 1,5 tys. zł, jak zostanę dłużej w pracy, to szef zawsze mi coś więcej wypłaci. Pensje dorzucam do rodzinnego budżetu – mówi Joanna Pazik.
Piotr: nie miałem złudzeń, zostałem mechanikiem
Piotr pochodzi z mazurskiej wsi Wejsuny. Naprawia auta. Marzy o warsztacie samochodowym z prawdziwego zdarzenia. Ale na razie pracuje w garażu. Jak mówi nie miał złudzeń. W jego regionie dobrze radzą sobie rolnicy, właściciele gospodarstw agroturystycznych i niewielkich firm usługowych.
- Wiedziałem, że odziedziczę dom po rodzicach, to po co miałbym wyjeżdżać do miasta i tłuc się po cudzych mieszkaniach, a może jeszcze musiałbym kredyty brać na zakup mieszkania? Postanowiłem pozostać i zarabiać w użytecznym fachu. Na żadne studia się nie wybierałem, zrobiłem zawodówkę, kursy, kilkumiesięczną praktykę miałem w warsztacie w mieście. Teraz pracuję na własny rachunek, idzie powoli ale do przodu. Nie narzekam – mówi Piotr.
Patrycja: nie dałabym rady dojeżdżać
Patrycja poszła na studia i chciałaby wrócić na prowincję. Ale jak na razie nie stać ją na to. Ukończyła architekturę na Politechnice Gdańskiej. Po studiach pozostała w Gdańsku.
- Pochodzę z malutkiej wsi koło Chojnic. Udało mi się ukończyć dobre studia. Lubię moją rodzinną miejscowość i chciałam nawet wrócić. Szukałam pracy przez pół roku, myślałam o jakimś biurze projektowym, może pracy w urzędzie w pobliskich miastach. Ale nic nie znalazłam. W urzędzie pracy powiedzieli mi, że szukają tylko pracowników do sklepu. Pracę znalazłam w Gdańsku, dość dobrze zarabiam, ale też dużo pracuję, czasem po godzinach, nie dałabym rady codziennie dojeżdżać. To jednak około 100 km. A na założenie własnego interesu po prostu mnie nie stać – mówi Patrycja Frasyniuk, 2 lata temu ukończyła studia.
Danuta: na wsi zarabiam o połowę mniej
Danuta zamieszkała za miastem. Poprzednio pracowała w Warszawie jako pielęgniarka w szpitalu. W Kole, do którego się przeniosła, mogła pracować wyłącznie jako pielęgniarka środowiskowa.
- Za 1,5 tys. zł netto, w Warszawie zarabiałam prawie 3 tys. zł na rękę. Na szczęście mój mąż ma sklep spożywczy i z niego żyjemy. Myślę nawet, by zrezygnować z pracy i pomagać w sklepie. Dysproporcje między zarobkami w dużym mieście i na prowincji są ogromne. Jest bardzo ciężko - twierdzi Danuta Ligęza.
Anna: jest praca na wsi, ale za grosze – tu są inne stawki
Anna jest stomatologiem, pracuje i mieszka na prowincji, w jednej z wsi pod Poznaniem. Jeszcze dwa lata temu pracowała w Poznaniu. Twierdzi, że jej obecne zarobki są katastrofalne w porównaniu z tym, ile zarabiała w mieście.
- Po prostu na wsi ludzie są biedniejsi, liczą każdą złotówkę. Mam teraz ubogich pacjentów, w mieście pacjenci decydowali się na drogie zabiegi. Teraz miesięcznie zarabiam około 4 tys. zł, w Poznaniu dwa lata temu - dwa razy tyle. Przepaść jest ogromna. No, ale są tu inne atuty. Gabinet mam teraz w własnym domu, a kiedyś musiałam wynajmować lokal, słono za niego płaciłam. Mogę powiedzieć, że to, czego nie zarobię, uda mi się zaoszczędzić - twierdzi Anna Gajewska.
Specjaliści uważają, że póki wieś nie będzie bardziej uprzemysłowiona, póki nie będą powstawać firmy i supermarkety, z pracą będzie trudno. Nie jest też odpowiednio wykorzystany potencjał młodych ludzi, którzy skończyli wyższe studia. Wielu z nich chciałoby wrócić.
- Inwestorzy ciągle zbyt rzadko zaglądają na prowincję. W wielu wsiach nie ma firm, a gospodarstwa rolne są przestarzałe. W ubogich miejscowościach ciągle osoba wykształcona nie ma co robić. Wieś ciągle kojarzy się tylko z rolnikami i ewentualnie weekendowymi turystami. Młodzi, którzy wyjechali na studia i po ukończeniu ich pozostali w mieście też mają trudno, zaczynali z gorszej pozycji niż ich rówieśnicy z miasta. Bo najczęściej wywodzili się z biedniejszych rodzin. Nie mieli pieniędzy na wynajęcie mieszkania, na korepetycje, pomoce naukowe, dobre komputery. Najczęściej po studiach brali jakąkolwiek pracę, dłużej są na dorobku - twierdzi Janusz Podolski, doradca personalny.
(toy)