Pracodawca dał jej dom
Straciła dom i trafiła do noclegowni. Pomógł jej pracodawca. Dał jej dach nad głową i awans w pracy. Po prostu pomógł. I to bezinteresownie.
23.10.2009 | aktual.: 23.10.2009 15:23
"Pracownicy narzekają na swoich przełożonych. Najczęściej słyszymy, że wykorzystują pracowników, każą im siedzieć po godzinach. Szczególnie, gdy zwiększa się bezrobocie, robią z pracownikami, co chcą. Wiedzą, że na ich miejsce, znajdą kogoś innego. Tymczasem ja na szefa nie mogę narzekać. Mój szef mi pomógł w trudnych chwilach i to nie należało do jego kompetencji" - pisze w mailu Joanna, prosi o pozostawienie nazwiska tylko do wiadomości redakcji.
"Zatrudniłam się w niewielkiej firmie obuwniczej na Mazurach. To praca dość ciężka. Wykonujemy elementy buta, każdy jest specjalistą od swojej części. Dopiero inny pracownik zszywa je w jedną całość.
Nie zarabiamy dużo, bo to firma rodzinna. Od lat mamy tych samych odbiorców, którzy z czasem zamawiają u nas coraz mniej. Każdego dnia widzimy jak mniej butów wyjeżdża z naszej firmy. Już w grudniu zaczęliśmy się martwić, czy czasem szef nie zacznie ograniczać zatrudnienia. W firmie pracuje 15 osób w wieku od 30 do 60 lat, z niskimi kwalifikacjami. Ja sama jestem po szkole zawodowej, liceum robiłam wieczorowo. Mam 35 lat. Pracowałam w gastronomii i wreszcie rok temu trafiłam do tej firmy. Szef od razu mnie zatrudnił na cały etat. Chociaż nie zarabiam dużo nie narzekam. Jesienią miałam prawdziwy problem. Straciłam dach nad głową. Mieszkałam razem z ojcem, który niestety się zadłużył. Mieszkanie było na niego i któregoś dnia po prostu zapukał do nas komornik. Ojciec nigdy nie pracował na etacie, jest w wieku emerytalnym, ale nie odprowadzał składek. Pracował jako marynarz na zlecenie. Mówił, że zdąży się ubezpieczyć, ale po śmierci matki, 5 lat temu, załamał się, zaczął pić, bywać w szemranym towarzystwie, w
taki sposób wpędził nas w długi. Tak naprawdę utrzymujemy się z mojej pensji (900 zł) i tego co on dorobi (czasem jest to ok. 300 zł).
Niestety trafiliśmy na bruk. Odwołania nic nie dały. Nie mieliśmy znajomych, ani rodziny. Nikt nas nie chciał przygarnąć. Zaczęliśmy szukać jakiegoś pokoiku do wynajęcia, ale niczego nie znaleźliśmy w tym czasie, gdy szukaliśmy lokum. No i za niską opłatę.
Trafiliśmy do noclegowni. To był dramat. Zabrali nam wszystko, telewizor, meble, lodówkę. Pozostaliśmy z jakimiś kartonami z odzieżą i z kilkoma reklamówkami, w których były osobiste rzeczy. Chciało mi się płakać, byłam zła na ojca, że to przez niego. Ale nie chciałam się załamywać, stało się. Zamieszkaliśmy w pokoju noclegowym z podejrzanymi ludźmi, pijakami, narkomanami. Gdy rano pojawiłam się w pracy, byłam cała roztrzęsiona, niewyspana, a szef wezwał mnie do siebie. Pomyślałam, że pewnie mnie zwolni, że już wie. Sprzedaż butów idzie kiepsko, pracowników jest zbyt dużo, a ja stałam się podejrzana, wyeksmitowana, śpiąca w noclegowni z alkoholikami. Kto chce takiego pracownika!? Byłam pewna, że mnie wyleje. Ale nic się takiego nie stało. Szef dowiedział się o mojej sytuacji. Zaproponował mieszkanie „służbowe” na zapleczu firmowego magazynu dla mnie i dla ojca. Do tego dostałam awans na kierownika zmiany i podwyżkę. Nie mogłam uwierzyć!
Dodam tylko, że szef ma 26 lat, jeździ sportowym autem i uchodził za lekkoducha. Rzadko pojawia się w firmie. Wszyscy mieli wrażenie, że sprawy zwykłych ludzi go nie interesują. A już na pewno osób pracujących miesięcznie za tyle, ile on wydaje na kosmetyki w jeden dzień.Tymczasem on powiedział, że słyszał o moim nieszczęściu i to normalne, że chce pomóc. A awans mi się należał. Mówił to w sytuacji, gdy firma upadała. Na szczęście nie upadła, nadal nie jesteśmy zasypywani ofertami kupna produktów, ale nie jest źle. Piszę ten list, żeby powiedzieć, że są też ludzcy szefowie i to w czasie kryzysu. Tacy, którzy liczą się z pracownikami i wiedzą, że są oni najcenniejszymi „elementami” firmy."
Joanna